Wywiad z „Red Workers 03” na 10-te urodziny grupy!
17 sierpnia 2013, 15:56 | Autor: RyanDziś mija równe dziesięć lat odkąd zadebiutowali na widzewskich trybunach. 17 sierpnia 2003 roku, przy okazji meczu z GKS Katowice, publiczność z Piłsudskiego mogła oglądać premierowe oprawy grupy Red Workers, która przez następną dekadę upiększała trybuny dodając prawdziwego kolorytu tej siermiężnej lidze. Z członkami „RW 03”, w 10-lecie ich istnienia, przeprowadziliśmy długą, ale niezwykle ciekawą rozmowę. Zobaczcie sami co z niej wyszło.
– W sobotę mija 10 lat od Waszego debiutu na widzewskich trybunach pod szyldem Red Workers. Pamiętacie ten pierwszy raz?
Marek: Pamiętamy i gdy go wspominamy, to jest dużo śmiechu. Na tamten czas było sporo roboty, ale mieliśmy i pomysł i chęci. Czterolistne koniczynki, słoneczko pod Zegarem – dziś brzmi to śmiesznie. Wiemy jedno – na pewno włożyliśmy w tamte oprawy całe serce i kupę pracy. Tak naprawdę, pierwsze oprawy, to głównie wspomnienia ze wspólnych spotkań, pomocy starszych kolegów, bez których nasza grupa chyba nigdy by nie powstała.
Michał: To słońce z oprawy miało być wzorowane na fladze imperialistycznej Japonii, miało być w barwach Łodzi. Natomiast koniczyny, to już druga nasza oprawa tego dnia.
Później gdy myśleliśmy jak nazwać grupę, to ktoś wymyślił, żeby może spróbować z tymi koniczynkami. Sprawdzaliśmy nawet jakby to brzmiało po angielsku, czy hiszpańsku (śmiech). Na szczęście ten pomysł upadł. Stwierdzono, że skoro reprezentujemy Robotnicze Towarzystwo Sportowe, to nawiążemy nazwą do tego i powstało „Red Workers”, czyli „Czerwoni robotnicy”. Czemu po angielsku? Po prostu wtedy była taka moda.
– Zadowoleni byliście z efektów tych premierowych prezentacji?
Michał: Zadowoleni byliśmy, że w ogóle coś się na tych trybunach zadziało. Że powstała grupa ludzi, która chce coś robić dla Widzewa. Wcześniej ktoś tam pomagał na poprzednich meczach, chyba przy okazji oprawy „Witamy w Raju”. W wakacje ogłosiliśmy nawet na forum kibiców, że poszukujemy chętnych do robienia opraw i w nowym sezonie przyszło trochę osób. Tak to się wtedy zaczęło
– Rok 2003, to okres odrzucenia masowego odpalania pirotechniki na rzecz coraz to bardziej pomysłowych choreografii.
Michał: To prawda, to był wtedy taki okres, że odpalało się wszędzie co chwila jakieś piro. Rac płonęło „ile fabryka dała” (śmiech), tj. ile było pod ręką, to się paliło. Ekipy prześcigały się kto odpali więcej. Z czasem to minęło.
– Wzorowaliście się na jakichś zagranicznych ekipach, czy realizowaliście wyłącznie własne pomysły?
Michał: Podpatrywaliśmy na pewno, jakie są aktualnie trendy. Jakie materiały wykorzystują zagraniczne ekipy do tworzenia opraw. Nigdy natomiast nie było mowy, żeby kopiować jakieś tam obejrzane w internecie wzory na polskie stadiony.
Z resztą – z tego co kojarzę – dopiero koło 2005 roku pojawił się YouTube i wtedy było można swobodnie podglądać choreografie z innych krajów. Wszystko stało się dostępne: jakieś pomysły na oprawy, na doping. Takie szukanie inspiracji.
– Ilu członków liczyła grupa na początku? Byli też ludzie spoza Łodzi? Nie było im pewnie łatwo przyjeżdżać regularnie zarywać noce z farbą w ręku.
Marek: Szczerze mówiąc, to chyba nikt z nas nie pamięta dokładnie – i w sumie to nie dziwne. Liczba osób wciąż się zmieniała, ale generalnie było to ponad 20 osób i ciągle ktoś odchodził i przychodził. Z czasem liczba Red Workersów została zmniejszona do kilkunastu ultrasów.
Wśród nich było rzeczywiście kilku chłopaków spoza Łodzi. Ich działalność skupiała się raczej na pracy we własnych miastach lub innej formie pomocy. Z czasem niestety i ich liczba się zmniejszała, ale trzeba przyznać, że większość z nich mimo, że tych zarwanych nocek miała mało lub wcale, to jednak zapisali się trwale w naszej działalności.
Michał: Ja pamiętam, że na pierwszą zbiórkę, to przyszło raptem kilka osób, w tym kolega Lewar, który wcześniej tworzył e-Widzew. To on tak naprawdę wziął nas wtedy pod swoje skrzydła i można by rzec, że był dla nas takim mentorem (śmiech). W początkowej fazie bardzo nam pomagał właśnie on, jak i Seba, i jako grupa jesteśmy im za to bardzo wdzięczni!
Co do osób spoza Łodzi, to czasy były takie, że dla ludzi kłopotem było przyjeżdżać po nocach. Dzisiaj pewnie nie byłoby z tym żadnego problemu i spokojnie pojawiałyby się osoby z takich np. Pabianic, Alexa, czy Kanzasu.
Łukasz: Pierwsze oprawy, to praktycznie robota kilku osób. Później, w momentach szczytowych, przy jakichś skomplikowanych oprawach, było więcej. Były też z nami od początku dziewczyny, które głównie zajmowały się szyciem tych wszystkich materiałów.
– Gdzie robiliście pierwsze oprawy?
Michał: Był okres, że pracowaliśmy w wąskim korytarzu, jakieś 2 na 3 metry. Przewijaliśmy materiał i jakoś się pracowało. Później zaczęliśmy tworzyć choreografie na sali, której dziś już nie ma. W ogóle z tą byłą salą związanych jest mnóstwo różnych, śmiesznych historii. Tworzyliśmy wtedy zgraną ekipę, w tym samym składzie zaczynaliśmy malować i w tym samym kończyliśmy. Nikt się nie „ukręcał”.
Łukasz: Wiadomo, jak całą noc siedzisz i wdychasz farbę, to trzeba jakoś odreagować, wypić jakieś piwko, pośmiać się, powygłupiać. Było naprawdę wesoło. Jedna z naszych koleżanek miała psa, którego nie miała z kim zostawiać na czas malowania, więc zabierała go ze sobą na salę. Kiedyś niezauważenie psiak zrobił nam niemiłą niespodziankę i załatwił się na sektorówkę z jednej z naszych najlepszych opraw (śmiech).
Michał: To były takie czasy, że praktycznie nikt z nas nie miał jakichś większych obowiązków. Mieliśmy po 18-20 lat i poza szkołą był tylko Widzew.
Pamiętam, że jak zbliżał się okres derbów i robiliśmy pod nie oprawy, to każdy miał oczy dookoła głowy. A wiadomo – zapalone światła, to wiadomo, że ktoś działa na sali. To był czas, że w Łodzi działo się sporo na mieście i wtedy na sali było pełno osób. Część szła spać na materace, a pozostali malowali i potem zmiana. Takie skomplikowane prezentacje, to robota na kilka dni i nocy!
Któregoś razu odwiedzili nas koledzy z „sekcji sportowej” i to był chyba ten moment, w którym tak na serio doceniono ile pracy w to wkładają ultrasi, żeby przez kilka minut na stadionie było fajnie, czerwono. Ten wzajemny szacunek, z większością z tych osób, pozostał do dziś.
– RW było inicjatorami wielu innowacji w ruchu ultras. Jako pierwsi bodaj zastosowaliście podnoszone na linach kurtyny, dwustronne pasy materiału, czy ruchome elementy, jak te z układanki z Lechem Poznań.
Marek: Pasy materiału, czy kilka innych elementów, to widzewiacy wprowadzili jeszcze przed powstaniem naszej grupy. Podwójne-obustronne szarfy, to natomiast innowacja możliwe, że na skale światową, bo nie znaleźliśmy podobnych przykładów z zagranicy (jeśli się mylimy to niech nas ktoś oświeci).
Zawsze staraliśmy się sięgać po jakieś nietypowe rozwiązania, które wprowadzą trochę ożywienia i podniosą poprzeczkę w prezentacji opraw.
Michał: Ja dalej będę się upierał, że jako pierwsi – choć może nie ściśle jako RW – wprowadziliśmy modę na przychodzenie na stadion w jednakowym kolorze. Zaczęło się to jeszcze na derbach z ŁKS w 2005 roku. Później były te koszulki „Czerwona Armia Widzewa” podczas pochodu na al. Unii – ale to już bardziej zorganizowana akcja. Natomiast moda zakiełkowała i każdy z czasem, sam z siebie, zaczął przychodzić na mecze w czerwonej koszulce, bluzie.
Kiedyś Wisła zarzuciła nam, że to nieprawda, i że to oni pierwsi wprowadzili taką modę. To jednak bzdury, bo oni te koszulki sprzedawali na wejściu na młyn i każdy musiał nabyć. U nas wyszło to dobrowolnie. Wiślacy nie chcą tego przyznać. Trudno.
Łukasz: Takim momentem były właśnie derby. Dopiero na następnych nasi sąsiedzi podchwycili temat i zaczęli ubierać się na biało, żeby odróżnić się od nas. Ale ten innowacyjny pomysł należy do nas, czy komuś się to podoba, czy nie.
Michał: A co do tych kurtyn, to wzięło się to po prostu z praktyki. Kombinowaliśmy jak powiększyć powierzchnie Zegara i wpadliśmy właśnie na taki pomysł. A co do szarf, to jak mówił Marek – to już było stosowane przed powstaniem Red Workers. Myśmy to później powielali, ale też wzbogaciliśmy o obustronne pasy.
Łukasz: GKS Katowice często też wykorzystywał ten patent na „Blaszoku”, ale to było chyba długo po nas. Zaraz po Widzewie to samo oczywiście chcieli zrobić nasi rywale i sztucznie postawili jakieś kurtyny na stelażu. Ale cóż, „to co dla nich jest sufitem, dla nas jest podłogą” (śmiech).
Michał: „Układanka” z Lecha, to w ogóle osobna historia. Pamiętam pierwsze reakcje ludzi na Prostej: „ale wstyd, co oni robią”. Krzyczeli, że jest nierówno, że pomieszane. Dopiero po czasie zaczęły się brawa. Najgorsze było to, że podczas tej prezentacji musiała być cisza w młynie, żeby było słychać komendy, który element w jakie miejsce przesunąć. Później jakieś ekipy nam to zarzucały, że podczas oprawy nie było dopingu, ale to takie przypier….nie się na siłę, byleby frustrację swoją zakryć. Roboty przy samym prezentowaniu było od groma, chaosu też. Jeszcze przed meczem ludziom tłumaczyliśmy co i jak mają robić.
Marek: Była też taka innowacyjna oprawa z garniturami. Gdzie połowa Zegara była ubrana na czerwono, jak zawsze, a druga połowa w garniaki. Chodziło o pokazanie kontrastu. Co najlepsze przed meczem, a było to spotkanie z Odrą Wodzisław, pojechałem z chłopakami witać gości na trasie. A że planowałem na oprawie być po stronie krawaciarzy, to…na trasie jako jedyny byłem w garniturze (śmiech). Wszyscy mięli z tego niezłą pompę.
– Dlaczego na Widzewie nigdy nie wychodziły kartoniady? Wyłącznie kwestia nachylenia trybun?
Marek: Nachylenie, rozchylenie, wszystko. Trybuny na Widzewie i rozkład krzesełek są tak tragiczne, że naprawdę ciężko coś ułożyć. Jak pewnie pamiętasz to podejmowaliśmy próby, ale nie ma co się oszukiwać, że ogólnie nie jest to nasza ulubiona forma prezentacji.
Michał: Do tego dochodzi fakt, że ludzie nigdy nie stoją równomiernie na sektorze. Boki zawsze są puste, bo wiara ciśnie się do środka.
Każda ekipa wykonuje karotniady licząc krzesełka, u nas nie ma na to szans, bo nie ma takich kartonów (śmiech). Kiedyś zastanawialiśmy się, czy to może z ludźmi jest coś nie tak, że może źle trzymają te kartony, za płasko. Ale derby na ŁKS i sreberka na nich zaprezentowane pokazały, że jak był ścisk, to było OK. Także to kwestia architektury chyba.
– Jaką oprawę oceniacie jako swoją ulubioną, a jaka kompletnie Wam nie wyszła?
Michał: Dla mnie osobiście, to „I Love This Game”, a druga? Może „Jesteśmy dumą tego miasta”.
Łukasz: Ja również wskażę na „I Love This Game”, ale to głównie ze względu na ilość pracy, jaką włożyłem przy jej tworzeniu. A ogólnie moją ulubioną jest chyba „Miasto Grzechu”. Chociaż przyznam, że najbardziej kręcą mnie oprawy z pirotechniką.
Marek: Jest kilka tych ulubionych jak wspomniana „ILTG”, panorama Łodzi + Europa, banknot z Ludwikiem Sobolewskim, „Ziemia Obiecana”, wiele efektownych flagowisk. Trudno mi wybrać jedną. Każdy z nas ma swoje typy, bo dla każdego wiążą się z nimi różne emocje, wydarzenia itp.
Z drugiej strony jest kilka prezentacji, które lekko mówiąc byśmy poprawili, jak „Czerwona Armia Widzewa”, ” HollyŁódź” (na swoje lata bardzo udana, ale z perspektywy czasu temat niewykorzystany do końca), czy nasze zupełnie pierwsze prezentacje, przy których zdobywaliśmy doświadczenie. Czasu się jednak nie cofnie.
Łukasz: Można też dodać, że w czołówce byłaby na pewno oprawa, którą ochrona zabrała nam na meczu z Legią. Został się tylko jeden transparent z niej („A.C.A.B” – przyp. red.). Teraz możemy zdradzić, że miał to być trzyczęściowy komiks przedstawiający aresztowanie malującego ścianę kibica.
Wiele pracy poszło na marne. Pokazaliśmy tylko ten trans, który się został, w towarzystwie rac i od tego zaczęła się później kolejna wojna z działaczami.
Michał: Moim zdaniem najsłabsza była oprawa na Górniku, ta z żabami. Pomysł nie był najgorszy, ale spieprzyliśmy wykonanie. To było choreo tworzone przez Ultras Widzew, czyli RW i Ultras Registi. Bo od pewnego momentu, to działamy w zasadzie wspólnie i ciężko znaleźć w ostatnim czasie oprawę, którą nasze grupy robiłyby oddzielnie.
Bardzo słabo wyszła też „Gorączka sobotniej nocy”
Łukasz: Dla mnie kiepskim pomysłem była oprawa „Wielcy podróżnicy”.
Michał: Dlaczego? Nie było to takie złe. Chodziło tu o podkreślenie tego, że mimo iż latamy gdzieś po świecie, zaliczamy różne kraje, to zawsze i tak wracamy do kochanej Łodzi. To była oprawa derbowa, więc miała nawiązywać do miasta.
Po niej stwierdziliśmy jednak, że nie ma co robić choreografii na siłę, byleby coś pokazać. To jest bez sensu i staramy się teraz hołdować zasadzie, że jeśli już coś robimy, to dobrze. Z tego powodu nie było np. oprawy na Legii.
WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON: