Widzew Łódź – Manchester City (14.09.1977 i 28.09.1977)
22 grudnia 2009, 14:29 | Autor: Ryan14.09.1977r. odbył się pierwszy mecz Widzewa w europejskich pucharach. I od razu w Anglii, na wypełnionym po brzegi stadionie Maine Road, w atmosferze w Polsce wtedy niespotykanej- w jaskini lwa jak mówi się obrazowo. I wtedy narodził się i przełożył zarówno na krajowe jak i międzynarodowe „podwórko” do dziś słynny widzewski charakter.
Do 70 min. meczu wszystko przebiegało zgodnie z ówczesna hierarchią, bo potentat ligi angielskiej prowadził 2:0. W 11 min. P. Barnes strzelił pierwszego gola po pięknej dobitce z powietrza, która była następstwem strzału Kidda obronionego jeszcze przez Burzyńskiego a w 51 min. drugą bramkę zdobył M. Channona, który wyszedł na świetną pozycję po podaniu od Keegena. Wyspiarze ciągle nękali łodzian groźnymi akcjami i nie było to zaskoczeniem, bowiem w składzie mieli prawdziwe tuzy piłkarskie jak bramkarz Joe Corrigan (potem pracował z Jerzym Dudkiem w Liverpoolu), obrońcy Tommy Boot i Mike Doyl oraz coach Tony Book, które to osobowości były uczestnikami zwycięskiego boju „Citizens” z Górnikiem Zabrze w finale Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970r. czy Brian Kidd, który w barwach Manchesteru United triumfował w Pucharze Mistrzów w 1968r. W ataku Manchesteru City grał też Mike Channon, który występował przeciwko Polsce w słynnym meczu w 1973r na Wembley. Defensywa łodzian z minuty na minutę grała coraz pewniej a główne role odgrywali bramkarz Stanisław Burzyński oraz stoper Paweł Janas. Zawodnicy przednich formacji, ciągle „podkręcani” z ławki rezerwowych przez trenera Bronisława Waligórę również atakowali coraz składniej i nastała feralna dla gospodarzy 70 min. Potężne kopnięcie Zbigniewa Bońka po krótko rozegranym rzucie wolnym z Kownickim, z około 20 metrów i Widzew zdobywa pierwszą bramkę w europejskich pucharach a niebawem w 76 min. z karnego znowu Boniek po faulu na Krawczyku drugą i stan meczu wyrównuje się na 2:2. Ludzie na trybunach przecierają oczy ze zdumienia….”Czerwony diabeł zdmuchnął sen City o potędze”- to najbardziej charakterystyczny tytuł angielskiej prasy po tym remisowym spotkaniu. Nawiązywał on do rudej czupryny Z. Bońka i zarazem do derbowego rywala „Citizens”-zespołu Manchester United, bo przecież jego piłkarze to „Czerwone Diabły z Old Traford”. Boniek po przylocie do Polski zapytany o najbardziej dramatyczny moment meczu na Maine Road, powiedział-„Jak mnie kibic gonił po strzeleniu karnego. Przedarł się przez ogrodzenie i wściekły biegł w moim kierunku. Czego konkretnie chciał-nie wiem, bo złapała go ochrona. W Anglii naszą drużynę dopingowało ok. 5 tys. Polonii, która zajęła cały duży sektor a z Polski na ten mecz przyjechali tylko oficjele i dziennikarze, bo to były czasy, w których wyjazd na „zachód” nie był dostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Po przyjeździe piłkarzy do Łodzi na stadionie Widzewa oczekiwała ich ok. 150 osobowa grupa najwierniejszych fanów.
Mecz rewanżowy w Łodzi 28.09.1977r. odbył się na stadionie ŁKS-u w obecności 35 tys. Widzów (komplet) a wynik był dla nas wspaniały (0-0), bo dawał Widzewowi awans do następnej rundy po sensacyjnym remisie na Maine Road (2-2). Było to pierwsze w historii Polski wyeliminowanie angielskiej drużyny przez polską w rozgrywkach o europejskie puchary. Wynik z Manchesteru sprawił, że bilety na ten mecz w Łodzi rozchodziły się jak „błyskawica”, a zamówienia na nie napływały z całego kraju i dla wszystkich nie starczyło. Już na kilka godzin przed meczem trudno się było dostać na stadion, a tramwaje i autobusy były wypełnione po brzegi kibicami (czasami opłacało się iść na piechotę niż czekać na przystanku). Nie czuło się atmosfery jakiegoś zagrożenia a mecz był świętem w Łodzi, o którym mówiło się i pisało na długo przed nim. W szkołach czy zakładach pracy był to temat numer jeden. Na parkingach koło stadionu można było odczytać rejestracje autobusów z różnych części Polski – z Gdańska, ze Śląska, Rzeszowa, Gorzowa i już od samego rana wyczuwało się w Łodzi gorączkę przedmeczową. Pojedynek piłkarski był wielką nerwówką, a doping wyglądał zupełnie inaczej niż to ma miejsce obecnie. Nie było flag na kijach, tysięcy szalików (niewielu posiadało szaliki, które wtedy robione były na drutach przez mamy, żony, babcie), petard, rac czy serpentyn. Były co najwyżej syreny i pojedyncze flagi trzymane w rękach przez kibiców, a cały stadion dopingował gdy Widzew osiągał przewagę pod polem karnym i w końcówce gdy się broniliśmy. Defensywa Widzewa grała bardzo dobrze i nie mogły sobie z nią poradzić gwiazdy „Citizens”. Zorganizowany Klub Kibica Widzewa, który liczył wtedy ok. 100 osób był praktycznie niezauważalny, a na stadionie dominowali ludzie z zakładów pracy itd. Doping sprowadzał się do okrzyków Widzew, Widzew lub RTS, RTS. Niemniej od tego meczu zaczęła się droga sukcesów piłkarskich, a w sercach wielu młodych ludzi (z Łodzi i spoza niej) zaistniał Widzew. Na tym meczu było ok. 100 kibiców Manchesteru City o zachowaniach typowo ultrasowskich, mieli ze sobą szaliki i kilka flag. Po zakończonym meczu piłkarze angielscy podbiegli do nich i podziękowali im za doping (Anglicy siedzieli na ostatnim sektorze trybuny od strony obecnego sektora dla gości na ŁKS-ie), robiąc to bardzo widowiskowo. Postawa Widzewa podziałała na ludzi bardzo optymistycznie i dała poczucie dumy narodowej oraz wywołała to, czego nie udało się już nigdy dokonać żadnemu polskiemu klubowi – w mieście gdzie istniał ŁKS, klub o określonej już renomie, wyrastał konkurent, który wraz z późniejszymi sukcesami zepchnął ŁKS na drugi plan, a siła z jaką przyciągał łodzian, kibiców województwa łódzkiego i Polski była tak ogromna, że mimo prób przeciwstawienia się temu zjawisku przez ełkaesiaków, nic nie mogli zrobić. To jest fenomen klubu w polskiej piłce nożnej, który chyba nie da się już powtórzyć. Po meczu w prasie nastąpiła euforia, bo sukces był olbrzymi i był to czas prawdziwych „narodzin” naszej wielkiej piłkarskiej gwiazdy – Zbigniewa Bońka.