Widzew Łódź – Ipswich Town (26.11.1980r i 10.12.1980)

22 grudnia 2009, 16:49 | Autor:

Rok 1980 stał pod znakiem wielkich sukcesów łódzkiego Widzewa. Po zakwalifikowaniu się do europejskich pucharów nasz klub rozpoczął triumfalny marsz przez najsławniejsze stadiony Starego Kontynentu. Pierwszą „ofiarą” Bońka i spółki padł Manchester United a zaraz po nim poległ turyński Juventus. W 1/8 Pucharu UEFA los zetknął Widzew z kolejnym przedstawicielem angielskiej piłki – drużyną Ipswich Town.

Po losowaniu gazety angielskie pisały tytuły ”Czerwone Diabły” znowu na Wyspach i oznaczało to respekt, z jakim podchodzono do łódzkiej drużyny. Większość kibiców miała nadzieję, że przeszkoda w postaci popularnych „Milkmen” będzie stosunkowo łatwa do przejścia i to mimo świadomości, że w składzie tej drużyny pod dowództwem szkoleniowym słynnego Boby’ego Robsona występowały same znakomitości jak Anglicy Terry Butcher i Paul Marines, Holendrzy Frank Thijssen i Arnold Muehren czy Szkot John Wark. Niestety rzeczywistość okazała się mniej różowa. Pod koniec listopada a dokładnie 26.11.1980r, Widzew poleciał do Anglii na pierwszy mecz z Ipswich. Spotkanie to można wspominać jako jedno z najbardziej dziwnych spośród wszystkich rozegranych przez nasz klub w europejskich pucharach. Wyraźnie przestraszeni gospodarze schowali się za podwójną gardą, a inicjatywa od początku meczu należała do Widzewa. Nie bez powodu sami Anglicy przyznawali przed spotkaniem, że Widzew jest faworytem nie tylko tego dwumeczu, lecz całej edycji Pucharu UEFA. Przebieg spotkania zdawał się potwierdzać te przypuszczenia. W środku pola rządził Boniek a w ataku Marek Pięta skutecznie „woził” angielskich obrońców. Do dziś wielu wspomina sytuację, gdy Boniek – po ograniu obrońców i bramkarza – strzelił z kilkunastu metrów z ostrego kąta do pustej bramki, lecz tocząca się powoli piłka minęła słupek o centymetry lub okazję Możejki, który w sytuacji sam na sam nie potrafił strzelić gola. Takich groźnych sytuacji było kilka, lecz wszystkie zostały zmarnowane i pod tym względem rywalizacja zupełnie Widzewiakom nie wyszła. Jak mówi przysłowie niewykorzystane sytuację się mszczą i tak było w tym przypadku. Do przerwy straciliśmy 3 bramki i miało to miejsce kolejno w 22 min. (Wark), 43 min. (Brazil) i 45 min. (ponownie Wark). W drugiej połowie kolejne bramki dołożyli w 71 min. (Mariner) oraz  w 77 min. (znowu szalejący Wark) i spotkanie zakończyło się katastrofą – Widzew przegrał 0-5 i sprawa awansu została przesądzona. Dwadzieścia dwa tysiące angielskich kibiców biło gromkie brawa, bo nikt z nich nie spodziewał się takiego wyniku. Komentujący to spotkanie dla TYP Marek Madej „pastwił” się nad Piotrem Romke od momentu kiedy ten wszedł awaryjnie na murawę boiska i zastąpił kontuzjowanego Marka Piętę. Obarczał go za niepowodzenia drużyny i było to nudne, brzydkie i wredne, ponieważ krytykował nowicjusza, który w najmniejszym stopniu mógł zmienić bieg boiskowych wydarzeń. Wtajemniczeni twierdzą, że redaktor Madej postąpił tak, ponieważ bał się podpaść starszyźnie Widzewa. Chciał ją oszczędzić i przeliczył się jednak w swych idiotycznych kalkulacjach, ponieważ potem Boniek i spółka nie zostawili na nim suchej nitki, argumentując: „wiemy, że zagraliśmy słabo (czytaj nieskutecznie), a ten pan robił wszystko, by zniszczyć nam zawodnika dopiero co zaczynającego karierę”

Rewanż będący w tej sytuacji formalnością odbył się 10.12.1980 roku na stadionie ŁKS-u. Klęska w pierwszym meczu, śnieg i siarczysty mróz sprawiły, że obiekt przy Al. Unii nie zapełnił się tym razem kompletem publiczności. Spotkanie to obejrzało około 15.000 fanów. Sam mecz nie przeszedł do historii futbolu. Rozegrany w anormalnych warunkach, na zmrożonej i pokrytej śniegiem murawie toczył się w środkowej części boiska. Widzew próbował atakować, a piłkarze Ipswich marzyli zapewne o tym, by zegar pokazał jak najszybciej 90 minutę meczu. Długo utrzymywał się wynik bezbramkowy. Wreszcie w 55, minucie niezawodny Marek Pięta pokonał bramkarza gości Coopera. Na tym skończyły się emocje – Widzew odpadł a jedynym pocieszeniem było to, że już wiosną po Puchar UEFA sięgnęli właśnie nasi pogromcy z Ipswich, którzy pokonali w finale holenderski AZ Alkmaar. Warto dodać, że łódzki mecz z Anglikami przeszedł do historii nie z powodu emocji czy wysokiego poziomu, lecz z rekordowej ilości pustych butelek po wódce znalezionych na trybunach po jego zakończeniu! A wszystko to za sprawą śniegu i wielkiego mrozu! Na uwagę zasługują też wspomnienia Anglików związane z przyjazdem i wizytą w Łodzi. To właśnie wtedy „wybuchła” NSZZ Solidarność, wtedy blok wschodni zaczął chwiać się w posadach. Oto jak wspomina to wszystko ówczesny trener Ipswich, Bobby Robson:

 

Jechaliśmy tam z duszą na ramieniu. W BBC mówili, że w Polsce lada dzień wybuchnie wojna domowa albo wkroczą tam wojska radzieckie. Po przyjeździe do Polski zastaliśmy ponury kraj, skuty lodem i śniegiem. Przed oczyma stanęły nam opowieści o białych niedźwiedziach! Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

 

Ipswitch Town i ludzie z nim związani byli o wiele bardziej otwarci na rozmowy z kibicami i dziennikarzami i sympatyczniejsi od goszczących wcześniej w Łodzi piłkarzy i działaczy MU i Juve. Tak zostali zapamiętani i warto o tym w tym miejscu wspomnieć. Na meczu nie stwierdzono żadnej zorganizowanej grupy kibiców ŁKS-u a nasi szalikowcy (ok. 250-300 osób) siedzieli pod zegarem. Doping całego stadionu wzmógł się po zdobyciu przez Widzew bramki, ale z biegiem czasu był coraz słabszy.