Widzew Łódź – FC Liverpool (02.03.1983 i 16.03.1983)
10 stycznia 2010, 16:13 | Autor: RyanMecz Pucharu Europy Widzew – FC Liverpool, który odbył się w Łodzi 02.03.1983r. na stadionie ŁKS-u, w obecności nadkompletu 40-45 tys. Widzów był największym wydarzeniem w historii łódzkiego futbolu. Stadion był tak szczelnie wypełniony, że spóźnialscy musieli wchodzić na maszty oświetleniowe, by cokolwiek móc zobaczyć.
Liga angielska zawsze była w Polsce bardzo popularna a Liverpool był legendą i jednym z najsłynniejszych klubów na świecie, toteż nie dziwi fakt, że bilety na to spotkanie chcieli kupić kibice nie tylko z Łodzi ale i całej Polski – od Świnoujścia po Ustrzyki. U koników osiągały one astronomiczne ceny. W miarę zbliżania się terminu meczu wyczuwało się w Łodzi, że atmosfera robi się coraz bardziej gorętsza. W prasie ukazywało się wiele informacji a o meczu mówiło się w tramwajach, autobusach, taxi czy miejscach pracy i nauki. W dniu meczu już od rana ciągnęły w kierunku stadionu ŁKS-u grupy kibiców, toteż nie dziwi, że na 2-3 godziny przed jego rozpoczęciem trybuny były już zapełnione. Szalikowcy Widzewa stawili się na tym meczu w ogromnej jak na tamten czas ilości ok. 2 tys (sami ełkaesiacy mówili, że było nas 1200-1500 osób, ale to chyba tylko na zasadzie przekory). Mieliśmy bardzo dużo szalików, było tez kilka flag na kijach a siedzieliśmy pod Zegarem. Na meczu tym znajdowała się też ok. 100- 120 osobowa grupa ełkaesiakow, która siedziała na trybunie, w ostatnim sektorze od strony Zegara. Nie brakło też kibiców Liverpoolu, którzy siedzieli na trybunie (tej niższej) w pobliżu środka boiska (100-150 osób). Wrzawa, tumult, doping to cechy charakteryzujące ten mecz i to od pierwszej do ostatniej minuty. Przed tą edycją rozgrywek o europejskie puchary z Widzewa odeszli, do ligi włoskiej, dwaj najlepsi zawodnicy – Zbigniew Boniek i Władysław Żmuda i mimo to podopieczni trenera Władysława Żmudy nie przestraszyli się jednej z najlepszych wtedy drużyn globu. Zagrali niesamowicie inteligentnie, czujnie, neutralizując atuty rywali, wśród których były takie asy, jak: Anglik Phil Neal, Irlandczyk Ronnie Whelan, Szkoci Graeme Souness i Kenny Dalglish czy Walijczyk Ian Rush, a na trenerskiej ławce zasiadał sam Bob Paisley. W pierwszej połowie, mimo że bramki nie padały widać było, że Widzew ma przewagę, natomiast Liverpool wybijał naszych z uderzenia i chciał prowadzić grę w środku boiska. W drugiej połowie już w 49 min. Tłokiński po złej interwencji bramkarza gości przy dośrodkowaniu Surlita, kapitalnym strzałem z półobrotu zdobywa bramkę dla Widzewa i od tego momentu stadion nie cichnie nawet na chwilę a wielu brakuje tchu w piersiach. To było coś niesamowitego, pięknego i niezapomnianego. Ataki flankami robiły popłoch wśród obrońców Liverpoolu i była to znakomita broń w tym meczu. Gdy za Filipczaka na boisko wszedł Wraga nikt nie przypuszczał, że ten mierzący 167 cm wzrostu zawodnik zdobędzie w 80 min. jedną z najpiękniejszych bramek strzelonych głową. Jak on strzelił tak silnie i to z 15 metrów po dośrodkowaniu Grębosza, że Grobbelaar mimo robinsonady nie mógł nic zrobić, pozostanie jego tajemnicą. Gdy padła ta bramka ludzi ogarnął taki szał, że niektórzy z tego wszystkiego nie mogli wykrztusić nawet słowa „Jest” a inni tak krzyczeli jakby wygrali miliony w Totolotka. Końcówka była dramatyczna, bo Liverpool przycisnął, ale udało się dowieźć te 2:0. Warto przytoczyć tutaj komentarz z łódzkiej prasy, którego autorem był B. Kukuć:
Z pewnością uskrzydlająca była świadomość, że nie tylko grają dla kibiców w swojej dzielnicy, mieście, ale w całym kraju. Próby spychania motywacji piłkarzy widzewskich na jakieś „manowce korzyści szmalowych” są zwyczajnym niewypałem. Jestem przekonany, ze gdyby Widzewiacy nie dostali za sensacyjną wygraną 2:0 z trzykrotnym zdobywcą Pucharu Europy ani złotówki, to i tak graliby z taką samą pasją, jak w środowym meczu ćwierćfinału Pucharu Europy. Pogoń za wielkim sukcesem sportowym stała się jakby cechą różniącą widzewski klub od innych. Nie mają tu większego znaczenia zmiany generacji zawodniczych. GRA w WIDZEWIE OZNACZA ZAWSZE WYJŚCIE POZA PRZECIETNOŚĆ.
Po meczu ludzie po prostu piali z zachwytu a ulicą Kopernika przeszedł pochód kibiców Widzewa, jakiego nigdy wcześniej nie widziano. Morze głów, tysiące gardeł krzyczące Widzew, Widzew, Widzew. Kamienice aż trzęsły się od okrzyków a w oknach stojący i pozdrawiający ludzie. To były tak piękne chwile, że łza się kreci na samo wspomnienie o tym czasie. Kibice ŁKS-u w kilku bramach próbują wszczynać jakieś awantury, ale są totalnie przeganiani przez grupę Widzewiaków pod wodzą Falconettiego, uciekają po dachach komórek na sąsiednie podwórka. Tłum dochodzi do ul. Gdańskiej i rozdziela się na dwie części. Jedni idą dalej Gdańską a inni idą do ul. Zachodniej i ul. Piotrkowskiej. Do przystanku na Zachodniej podjeżdża tramwaj i jadący na Śródmieście i Bałuty wypełniają go szczelnie a z okien powiewają szaliki. Zwycięstwo w Łodzi było pierwszą połówką tego dwumeczu.