Tłoczek Fanatykom: „Ludwik Sobolewski – to już 6 lat!”
11 listopada 2014, 23:45 | Autor: RyanMiło nam poinformować, że publicystyczną scenę WTM zasila nowa, znana osoba. Oprócz „Twardego Kibola z Młyna”, znanego z twardych poglądów i ciętego języka, od dziś na naszych łamach czytać będziecie mogli także innego rodzaju twórczość, skierowaną głównie do mniej radykalnych kibiców, choć wciąż fanatyków, jak wskazuje sama nazwa działu. Mirosław „Tłoczek” Tłokiński, bo o nim mowa, piórem operuje nie gorzej niż piłką. Zapoznając się z lekturą jego felietonów, będziecie mogli się o tym dogłębnie przekonać. Witamy!
Szanowni Fanatycy Widzewa,
Nie tak dawno Maciej Wojciechowski, redaktor naczelny serwisu internetowego kibiców Widzewa (WidzewToMy.net) zaproponował mi miejsce na łamach waszego portalu dla cyklicznych felietonów. W ubiegłym tygodniu potwierdziłem moją dyspozycję oraz chęć współdziałania z Wami poprzez moje refleksje dotyczące spraw naszego klubu. Tak się złożyło, że na mój pierwszy felieton przypadła pewna rocznica, na temat której nie mogłem nie zabrać głosu.
***
LUDWIK SOBOLEWSKI – to już 6 lat!
Dzisiaj mija 6 lat, jak opuścił nas prezes Ludwik Sobolewski – twórca „Wielkiego Widzewa”; klubu, w którym miałem przyjemność przeżyć pod jego wodzą siedem „tłustych” lat. Na początku nie wiedziałem, w jaki sposób podejść do tej rocznicy. Jak by nie było jest to smutny i żałobny dzień. Postanowiłem jednak, że najlepiej będzie jak wyrażę moje uczucia poprzez wspomnienia o tym niezwykłym człowieku, jakim był prezes Sobolewski. Człowieku, który nie tylko zaskoczył w tamtych czasach wszystkich swoją wizją budowania piłkarskiego zespołu i metodami organizacyjnymi, ale także skutecznością swojego działania oraz wprowadzeniem nowych kanonów w funkcjonowaniu klubu. A ponieważ nie było wtedy dni smutnych – chociaż były dni ciężkiej pracy w dążeniu do celu- więc będą to historie, które wygrawerowały się na stałe w mojej pamięci.
Z prezesem Ludwikiem Sobolewskim spotkałem się po raz pierwszy w okresie, gdy byłem jeszcze zawodnikiem Lechii Gdańsk. Jego osobowość od razu mi się spodobała. W przedstawianiu swoich planów sportowych był konkretny oraz przekonywujący i dlatego bardzo szybko pojawiłem się w Łodzi na początku sezonu 1976/77. Nie zdawałem sobie jednak wtedy sprawy, jakim wielkim szacunkiem darzono nie tylko w Łodzi, ale także w całej Polsce prezesa Sobolewskiego. Nie trwało to jednak długo, aby osobiście poznać zalety tego, którego traktowałem jak „drugiego ojca”.
Okres, który spędziłem z prezesem Sobolewskim w Widzewie, był czasem największych sukcesów naszego klubu, zarówno w Polsce (2 tytuły Mistrza Polski oraz 4 tytuły Wicemistrza Polski) jak i w europejskich pucharach, w których wyeliminowaliśmy m. in. Manchester City, Manchester United, Liverpool, Juventus, Rapid Wiedeń oraz awansowaliśmy w 1983 roku do półfinału Pucharu Europy Mistrzów Krajowych.
Największą zasługę w tych sukcesach miał bez wątpienia prezes Sobolewski, któremu udało się doprowadzić w przeciągu 10 lat mały III-ligowy robotniczy klub do grona czterech najsilniejszych drużyn piłkarskich na Starym Kontynencie! Ale czy to tylko „udało się”? Jakim prezesem był Ludwik Sobolewski? Co zadecydowało o jego i naszych sukcesach? Na wszystkie te pytania postaram się odpowiedzieć poprzez opisanie kilku historii, które przeżyłem wspólnie z nim podczas mojej widzewskiej kariery.
Treningi – „Niech się biją, ważne…”
Mimo, że szanowaliśmy się na boisku, to nasze treningi przypominały krwawe pobojowisko, walkę o miejsce w zespole. Podczas jednej z wewnętrznych gierek doszło podczas walki o piłkę do brutalnej konfrontacji miedzy mną a jednym z moich kolegów. Gdy wszystko się skończyło, kątem oka zobaczyłem w oknie budynku klubowego spoglądającego na to wszystko prezesa Sobolewskiego. Pomyślałem, że już po mnie i że będą jakieś sankcje w stosunku do mnie lub nas obu. Nic z tego. W następnych dniach nawet o tym nie wspominał. To był jego sposób rozwiązywania problemów – niech się biją; ważne, żeby się nie pozabijali. Obaj pogodziliśmy się sami,więc nie było problemu. Nie ma problemu, więc nie było dyskusji.
Boisko – „Możecie się nie lubić, ale…”
Pamiętam dobrze, że w sytuacjach konfliktowych, w których nie dochodziło do porozumienia między zawodnikami, wzywał nas do swojego biura na rozmowę i wysłuchiwał racji każdej ze stron. Tłumaczył nam zawsze, jaki jest jego punkt widzenia na określoną sprawę. Jego podstawowym i końcowym stwierdzeniem było powiedzenie „możecie się nie lubić, ale po przekroczeniu linii boiska macie być jedną rodziną”.
Europejska rywalizacja – „Nie zapłacę za wygranie…”
Jak dziś pamiętam historię naszego zwątpienia w nasze siły i umiejętności tuż przed spotkaniami z Liverpoolem. Myśląc zapewne podświadomie, że tym razem nie damy rady przejść tak wielkiego i utytułowanego przeciwnika, postanowiliśmy jako delegacja pójść do prezesa w imieniu zespołu z propozycją płacenia nam premii za zdobyte punkty w dwumeczu, a nie końcowy wynik konfrontacji. Prezes Sobolewski popatrzył na nas i stwierdził, że nie poznaje swojego zespołu. Po dłuższym wykładzie zakończył swój wywód słowami „Nie zapłacę nic za wygranie z Liverpoolem, ale dołożę za ich wyeliminowanie”. Wyszliśmy z jego biura z nosami na kwintę, ale z jedną myślą – musimy ich wyeliminować.
Dobór zawodników – „Liczył się głównie…”
Najważniejszym jednak punktem jest odpowiedź na pytanie jak on to robił, czym się kierował przy wyborze ludzi i swoich zawodników. Już wielokrotnie wspominałem, że on sam jak i jego metody działania przypominały mi głównego bohatera filmu „Parszywa dwunastka” – majora Johna Reismana. Aktor Lee Marvin, który grał tę postać, miał przygotować do samobójczej misji oddział dwunastu żołnierzy, wybranych spośród aresztantów oczekujących na egzekucję lub skazanych na długoletnie więzienie. Major rozpoczął misję od intensywnych treningów dwunastki straceńców, ludzi o różnych temperamentach i charakterach, niechętnych rozkazom i zakazom. Zdobył jednak ich szacunek. I podobnie było w przypadku Ludwika Sobolewskiego. Różnica polegała tylko na dwóch elementach. W filmie wspomniany dowódca sam przygotowywał swoich wybrańców, a prezes wybierał do tego odpowiednich trenerów. Celem ich ataku był trudno dostępny w górach zamek we Francji, a naszym – równie trudnym do zdobycia – szczyt piłkarskiej Europy. Oczywiście nasza przeszłość nie była tak dramatyczna jak dwunastki filmowych wybrańców, ale jedno co nas łączyło, to konfliktowa przeszłość w poprzednich klubach i trudne charaktery. A przy selekcji u prezesa Sobolewskiego liczył się głównie charakter.
Ostatni raz – „ Cieknące po jego…”
Ostatni raz widziałem prezesa Sobolewskiego w roku 2008, gdy był już bardzo schorowany. Postanowiłem wybrać się wraz z członkami Rady Nadzorczej Widzewa do jego domu rodzinnego. Drzwi otworzyła nam gospodyni domu, pani Janina – małżonka prezesa. Podszedłem do prezesa, a ponieważ był na wózku ukląkłem i witając się pocałowałem go w rękę. Przypomniałem sobie, że taki gest wykonałem podczas wizyty w Watykanie w stosunku do Jana Pawła II. Jak by nie było jeden i drugi był ojcem. Tyle, że pierwszy piłkarskim a drugi świętym. Nasz dialog tłumaczyła jedyna osoba zdolna rozumieć prezesa – pani Janina. Gdy z nią rozmawialiśmy w pewnym momencie zauważyłem, że prezes patrzy na jakiś aktualny mecz Manchesteru United. Powiedziałem do niego: „Prezesie pamięta Pan, wyeliminowaliśmy ich”. Prezes spojrzał na mnie i po chwili zobaczyłem cieknące po jego twarzy krople łez. Pani Janina skomentowała – „wzruszył się”. I to był mój ostatni raz, jak widziałem prezesa Sobolewskiego. Parę miesięcy potem nie było go wśród nas, a jego łzy pozostały moim ostatnim wspomnieniem.
Podsumowując, mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że lata 1976-1983 spędzone w Łodzi były okresem, w którym każdy z piłkarzy i kibiców mógł z dumą identyfikować się ze słynnym powiedzeniem „Jeden za wszystkich – wszyscy za jednego”. A ponieważ kibice byli dla prezesa i dla nas zawodników integralną oraz nierozerwalną częścią zespołu czyli dwunastym zawodnikiem, więc Ludwik Sobolewski pozostał i pozostanie w sercach wszystkich kibiców „prezesem z charakterem”. A stworzony przez niego zespół zapisał się w pamięci jako „drużyna z z charakterem”. A jego fani jako „kibice z charakterem”. Dlaczego? Bo przyświecał nam wszystkim szacunek do widzewskiej tradycji, a tradycja to wychowanie, a wychowanie to działanie, a działanie to widzewskie trenowanie. Bo myśląc o Ludwiku Sobolewskim przyświecała, przyświeca i będzie przyświecać zawsze każdemu z nas (trenerom, zawodnikom, kibicom) jedna myśl – „Widzew To On”, „Widzew To Ja”, „WidzewToMy”!!!
Pokój Jego duszy!
Mirosław Tłokiński