S. Gancarczyk: „U siebie chcemy narzucić rywalowi swoją piłkę”
26 lipca 2018, 20:11 | Autor: KamilChoć w kadrze Rozwoju Katowice dominuje młodzież, to są tam również bardziej doświadczeni piłkarze. Najbardziej znanym jest z pewnością Seweryn Gancarczyk – były reprezentant Polski, który w 2006 roku znalazł się w kadrze na niemiecki mundial. Lewy obrońca porozmawiał z nami o swojej karierze i sobotnim meczu.
– Był pan swego czasu chyba najbardziej zagadkową postacią w polskiej kadrze. Człowiek z ligi ukraińskiej, który jedzie na mundial. Był pan zaskoczony tym powołaniem?
– Wiedziałem, że sztab szkoleniowy jeździ i obserwuje mnie w meczach. W końcu przyszło to powołanie, zadebiutowałem z Litwą, w Bełchatowie, zagrałem pozytywnie. Później została ogłoszona kadra i oczywiście byłem zaskoczony, bo w reprezentacji byli starsi i bardziej doświadczeni zawodnicy, którzy nie pojechali, a ja pojechałem. Na pewno bardzo się cieszyłem!
– Jak to się w ogóle stało, że z Hetmana Zamość trafił pan do ukraińskiej ekstraklasy?
– Splot nieoczekiwanych wydarzeń. Hetman miał wtedy problemy finansowe, a ja i dwóch innych zawodników byliśmy młodzi, perspektywiczni. Klub mógł tylko na nas zarobić, więc zwrócił się do menedżera, z którym później się zresztą związałem, żeby znalazł mi nowy zespół. On wtedy działał na rynku wschodnim, dlatego moje losy się tak potoczyły.
– W tych pierwszych latach, czy to w Arsenału Kijów, czy w Wołyniu Łuck, nie grał pan jednak zbyt dużo. Chyba dopiero przejście do Metalista Charków odmieniło pańską karierę?
– Nie do końca. To fakt, w Arsenału zagrałem pierwszy mecz, wszedłem na 30 minut i doznałem kontuzji, którą leczyłem przez osiem miesięcy. Potem, choć podpisałem kontakt na trzy lata, klub powiedział mi, że nie będą na mnie stawiać, więc zostałem wypożyczony do Wołynia. Tam na nogi postawił mnie słynący z ciężkiej pracy trener Kwarciany. W Łucku grałem praktycznie wszystko, od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty. Klub był zadowolony i chciał mnie wykupić, ale nie zgodził się Arsenał, ponieważ przyszedł tam nowy trener. W Kijowie pograłem rok, potem znów zmienił się szkoleniowiec, który mi podziękował. Ja też nie chciałem zostawać, bo to taki specyficzny klimat, klub bez historii, taka zabawka w rękach prezydenta miasta. Pojawił się temat Metalista. Była to drużyna walcząca o utrzymanie, ale zachęcił mnie drugi trener, z którym grałem jeszcze w Wołyniu. Opowiedział mi on o Charkowie, o planach na przyszłość i się zdecydowałem. Na pewno tego kroku nie żałuję, bo spotkało mnie tam wszystko, co najlepsze – trzy brązowe medale i europejskie puchary.
– Na Ukrainie był pan jedną z wyróżniających się postaci, zdobył pan tytuł najlepszego obrońcy ligi…
– Tak, był taki rok. Wybrano mnie wspólnie z Darijo Srną, reprezentantem Chorwacji, piłkarzem Szachtara Donieck.
– To mówi samo za siebie. Zdecydował się pan jednak wrócić do kraju. Dlaczego?
– Teraz to tak do końca nie wiem. Na pewno tęskniło mi się za Polską, za rodziną, do tego urodził mi się syn, więc jakoś podjęliśmy z żoną decyzję, że będziemy wracać do kraju. Pojawiła się oferta z Lecha Poznań, gdzie fajnie się zaczęło, ale gorzej z zakończeniem. Na pewno nie ma czego żałować.
– Spędził pan kilka sezonów w Ekstraklasie, ale ostatnie lata to już schodzenie w dół, najpierw do pierwszej, a później do drugiej ligi. Chęci do gry jednak nadal są?
– Ja jestem takim człowiekiem, który jeżeli mnie ktoś gdzieś nie chce, to nie siedzi tam na siłę. Gdybym nie rozwiązał kontaktu z Górnikiem, to może dalej bym tam był, ale ja wolę grać i czerpać z tego radość, a nie siedzieć i występować w rezerwach. Stąd te ruchy, być może też trochę nie miałem szczęścia z trenerami, bo zawsze mówię prosto w oczy co czuję. Pewnie niektórzy się z tym nie godzili.
– W ostatnim meczu, przeciwko Elanie Toruń, wyszedł pan w jednym składzie z 15-letnim Bartoszem Baranowiczem, który mógłby w zasadzie być pańskim synem. Nie czuje się pan staro w takim gronie?
– To już nie pierwszy raz, bo w ostatnich meczach poprzedniego sezonu też grałem z tymi chłopakami. Sędzia się nawet raz śmiał, że przyjechałem z synami pograć w piłkę. Czas szybko biegnie, nie zatrzyma się go, człowiek się starzeje, a młodzi napierają. U mnie jeszcze ze zdrowiem w porządku, chęci do gry są, także nie zamierzam kończyć kariery.
– Pański syn też gra w Rozwoju. Chciałby pan kiedyś spotkać się z nim na boisku?
– Nawet dwóch! Chyba to raczej nie nastąpi, bo mój starszy syn ma 10, młodszy 5 lat, obaj trenują w akademii Rozwoju. Żeby z nimi zagrać, musiałbym wytrzymać jeszcze z pięć lat, a raczej nie będę w stanie tego zrobić. Zawsze trzeba jednak wierzyć, choć ja bardziej skupiam się na codzienności, najbliższym meczu czy treningu, a nie na snuciu planów.
– W kadrze, obok pana, jest też kilku starszych piłkarzy. To wasze zadanie, żeby pomóc tym młodym chłopakom przebić się do dorosłej piłki?
– Na pewno w jakiejś części tak. Po to tutaj ściągnięto mnie i Tomka Wróbla, żeby w zeszłym sezonie utrzymać tę ligę, żeby młodzież miała się gdzie promować i żeby grała na szczeblu centralnym. II liga jest ogólnopolska, to większe zainteresowanie trenerów, menedżerów, skautów, więc chłopaki mogą się pokazywać z dobrej strony. Staramy się pomagać trenerom, ale nie zawsze jest to takie łatwe. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość, ja myślę, że ci chłopcy po prostu przejdą ten etap i zaadaptują się z juniorskiej piłki do gry w II lidze. Ten przeskok jest najważniejszy.
– Mecz z mającym nawet ekstraklasowe aspiracje Widzewem będzie takim powrotem do starych czasów?
– Widzew jest dużą firmą, zrobił dużo dla polskiej piłki, ale dziś występuje w II lidze i jeszcze dużo czasu musi upłynąć, żeby ten zespół zagrał w Ekstraklasie, a jako beniaminek jest wielką niewiadomą. Ostatnio graliśmy z Elaną i też nie wiedzieliśmy zbyt dużo o tym przeciwniku. Te pierwsze mecze pewnie będą tak wyglądały. Myślę jednak, że Widzew nie jest na tyle silną drużyna, by przyjeżdżał jak po swoje. Na pewno będzie to ciekawy mecz, który postaramy się wygrać.
– Z Elaną przeżyliście prawdziwy rollercoaster. Prowadziliście 2:0, ale nie udało się utrzymać tego wyniku. To pokłosie właśnie młodego składu?
– Przyjechaliśmy tam z założeniem wybadania przeciwnika, spokojnej gry i wychodzenia z kontratakami. Elana częściej utrzymywała się przy piłce, ale w drugiej połowie dwa razy skontrowaliśmy, po jednej akcji był faul i gol, a po drugiej rzut karny. Potem mieliśmy sytuacje do strzelenia na trzy czy cztery do zera, ale dopuściliśmy, by przeciwnik zdobył bramkę kontaktową. Rywale poczuli wiatr w żaglach, zaczęli atakować i trochę szczęśliwie zremisowali, bo naszemu bramkarzowi przytrafił się błąd. Nie mamy mu tego jednak za złe, ponieważ wybronił nam tyle meczów, że to aż niesamowite!
– Czym zaskoczycie Widzew w sobotę?
– Ciężko jest mi powiedzieć. Mamy jakiś swój plan na Widzew, oglądaliśmy ich skróty z ostatniego meczu, ale oczywiście nie mogę się podzielić taktyką na to spotkanie. Na pewno zagramy trochę inaczej, nie będziemy się cofać i czekać na to, co zrobi przeciwnik. U siebie chcemy prowadzić grę, narzucić rywalowi swoją piłkę i tego będziemy się trzymać. Czas pokaże, jak to się rozstrzygnie.
– Rozwój wiosną wygrał siedem z ośmiu meczów u siebie. Teraz też zagracie o pełną pulę?
– Nie ma innego wyjścia. Musimy walczyć o trzy punkty, czy to z Widzewem, czy z Ruchem, czy z innym rywalem. Zawsze będziemy za wszelką cenę dążyć do tego, by wygrywać, bo punkty są nam potrzebne. Walka w tym sezonie będzie ciężka, w pierwszej rundzie jest 21 meczów, potem zostaje ich już niedużo. W przypadku znaczącej straty trudno będzie gonić, także chcemy zrobić jak najwięcej punktów. Mam nadzieję, że na zimowe wakacje pojedziemy w lepszych nastrojach, niż w tamtym sezonie.
Rozmawiał Kamil
Foto: Łączy nas Piłka
Teraz zobaczymy na co stać nasz zespół.
Jak moża kupić bilet na mecz z Rozwojem? Szukałem na ich stronie ale ciężko się tam czegoś dowiedzieć.