S. Cacek: „Swoje już włożyłem. Teraz czekam na stadion”
1 października 2014, 20:39 | Autor: RyanJak zapowiadaliśmy rano, Sylwester Cacek był dzisiaj gościem programu „Piłka Meczowa”. Prezes i właściciel Widzewa odpowiadał na pytania prowadzących program Marcina Tarocińskiego i Piotra Krawczyka. Rozmowa dotyczyła aktualnej sytuacji klubu, a także m.in. zmian w sztabie szkoleniowych czy konfliktu z kibicami.
Prezes Widzewa, zapytany o decyzję dotyczącą zmiany trenera zapewniał, że wpływ na nią miały czynniki zewnętrzne. „Nie zmieniłem decyzji – nie zdymisjonowałem trenera. Rozmawialiśmy o tej sytuacji i uznaliśmy, że nie możemy doprowadzić do tego, że cierpi na różnych zachowaniach cała rodzina. Nie można akceptować ataków osobistych, malowania podjazdów do domów itd. To nie sytuacja sportowa zaważyła na tej decyzji, choć gdyby nie te zachowania kibiców, to zmiana mogłaby przyjść wcześniej. Jestem jednak takim człowiekiem, że w tego typu sytuacjach odbezpiecza się we mnie granat i działam na opak” – mówił.
Dopytywany przez Marcina Tarocińskiego i Piotra Krawczyka o ocenę dokonań Włodzimierza Tylaka, Cacek bronił go. „Każdy trener pracuje w określonych warunkach. Trener Tylak miał w krótkim czasie przebudować zespół złożony z młodych piłkarzy. Radosław Mroczkowski też nie miał na początku wsparcia kibiców, a jedynie Zarządu. Tylaka kibice zaprosili już przed pierwszym meczem do rozmowy i domagali się rezygnacji. Każdemu trzeba chociaż dać szansę. Mówienie o braku doświadczenia można porównać do siatkówki: co by było, jakby przez to nie zatrudniono w reprezentacji Stephana Antigi?” – tłumaczył szkoleniowca.
Cacek kontynuował kwestię zamiany Włodzimierza Tylaka na Rafała Pawlaka: „Trener nie może pracować przez krótki okres czasu, bo nic nie osiągnie. Dam przykład Górnika Zabrze. W I lidze go ogrywaliśmy, a w ekstraklasie już robił z nami, co chciał. Niestety, mówiąc z ręką na sercu, nie potrafię dziś powiedzieć, że jakikolwiek trener zrobił w dłuższej perspektywie coś więcej dla klubu. Co zrobi Pawlak – zobaczymy.”
Prowadzący „Piłkę Meczową” starali się usłyszeć od Prezesa Widzewa o powodach częstych zmian szkoleniowców. „Każdy z trenerów miał określone zadania i wymagania. Artur Skowronek chciał zostać, ale sztab szkoleniowy, który nie utrzymał drużyny w ekstraklasie, musiałby zmienić swoje oczekiwania finansowe. Dlatego jego odejście rozbiło się o finanse. Z każdego trenera byłem zadowolony, ale tylko do pewnego momentu” – tłumaczył brak cierpliwości do trenerów Cacek.
Pytany o powody niskiej pozycji w tabeli w ostatnich latach, Sylwester Cacek nie odpowiadał wprost – sięgał głębiej, chcąc pokazać mechanizmy rządzące futbolem. „Piłka nożna oparta jest na emocjach, jest bardzo medialna. Jak przychodziłem do klubu, to pytałem się Władka Puchalskiego, jak to jest, że klub jest tak otwarty, że dziennikarz może wejść do gabinetu prezesa i nalać sobie koniaku. Odpowiedział mi, że każdy dzień w mediach bez Widzewa jest dniem straconym. Zaproponowałem mu zakład o ten koniak. Powiedziałem, że zrobimy tak, że zmienimy ten dostęp, a i tak będą o Widzewie pisać. I pisali” – na około odpierał zarzuty dziennikarzy.
Właściciel Widzewa tłumaczył dalej: „Gdy przychodziłem, nikt nie mówił, że klub będzie uwikłany w korupcję, że spędzimy tyle czasu na zapleczu. Nie mogliśmy znaleźć piłkarzy, którzy chcieliby wówczas do niego przyjść, dołączył chyba tylko Szymanek, który i tak zerwał więzadła. Znienawidzony Zub, który spadł z ligi, miał drużynę po Michale Probierzu – kompletowaną przez niego i Zbigniewa Bońka. Przejął ją na przedostatnim miejscu i tam też ją zostawił. Tylko, że nie miał możliwości wzmocnień, a ci którzy byli w kadrze, byli jeszcze mniej zaangażowani, niż ci u Włodzimierza Tylaka. Wręcz bali się wejść na boisko.
To nie jest tak, że nikt nie popełnił błędu, ale nie popełnia ich ten, który nic nie robi. Sprawa jest skomplikowana – to suma różnego rodzaju czynników i dopiero jak się w nie zagłębić, można zobaczyć całość”.
Biznesmen uważa, że zapowiedzi walki o awans do ekstraklasy nie były wypowiadane nad wyraz. „Zostało nam ośmiu zawodników, którzy tworzyli skład w zeszłym sezonie. Odszedł Aleksejs Visnakovs, który wchodził na końcówki; pożegnaliśmy Marcina Kaczmarka, który miał serce do walki, ale statystycznie wypadał bardzo słabo. Odszedł Wolański, ale Hamzić wcale nie jest od niego gorszy, a może i wygrałby z nim rywalizację. Kręgosłup został, więc zespół może być nawet mocniejszy od tamtego” – wyjaśniał Prezes. „Nigdy nie powiem, że gramy o utrzymanie czy o środek tabeli, bo każdy sportowiec musi grać zawsze o zwycięstwo. Ta liga jest słaba, wszyscy w niej będą gubili punkty. Rok temu Flota i Dolcan były cały czas wysoko i nie awansowały. Dzisiaj tylko Termalica ma średnią punktową predestynującą do awansu. Jeśli różnica nie będzie większa, niż 12 punktów, to o awansie zadecyduje wiosna. Każdy wygrywa i remisuje. Widzew też stać na wygrywanie, pytanie tylko, czy zacznie to robić” – dodawał.
Duet Tarociński – Krawczyk dopytywał, czy cele sportowe zostały zmienione. „Dopóki piłka jest w grze, celem będzie zwycięstwo. Dziś miałem spotkanie z drużyną, przedstawiłem nowy sztab. Powiedziałem wyraźnie, czego oczekuję od trenera w kwestii zawodników: za miesiąc chcę mieć listę zawodników, którzy mają odejść i informację, na jakie pozycje potrzebujemy wzmocnień. Nie mogą zostać ci, co nie angażują się odpowiednio. Kadra jest liczna, ale ilość nie przekłada się na jakość.
Rafał Pawlak przekonał mnie jedną rzeczą – ma silny charakter. Potrafi podejmować odpowiednie decyzje w stresie, ale brakowało mu doświadczenia. Zobaczymy, czy przez ten rok się podciągnął.” – tłumaczył biznesmen.
Cacek tłumaczył też, w jaki sposób doszło do sytuacji, że klub musi spłacać zobowiązania układowe. „Pytanie jest proste, ale odpowiedź nie. Na pewno zostały popełnione błędy, ale rynek był taki, że trzeba było podpisywać wysokie kontrakty. Za te pieniądze, którą krążą dziś, cztery lata temu nikt nawet nie chciał siadać do rozmów. Jeśli chcieliśmy szybko wrócić do ekstraklasy, trzeba było to robić. Po degradacji, nawet gdybym chciał, mógłbym powiedzieć, że gramy w II lidze, czekamy na stadion i dziś pewnie Widzew byłby w niższych ligach, a ŁKS w Ekstraklasie. Mnie próbuje się dziś obarczać tym, że to moja wina. Powiedziałem kiedyś, że chcę po pięciu latach grać w pucharach, a po dziesięciu być w nich na stałe, ale nie przewidywałem, że trzeba będzie siedem lat toczyć ciężką walkę o stadion. Pamiętajmy, że była dobra koniunktura, dobre czasy, nawet chciałem się do niego dołożyć, ale nie można było się porozumieć w prostych sprawach” – powiedział właściciel Widzewa. „Miałem dobre intencje, ale musiałem zapłacić za grzechy Szymańskiego. Nie wiedziałem, że Boniek będzie chciał się wycofać z Widzewa, żeby kandydować na prezesa PZPN” – dodawał.
Pytany o sytuację ekonomiczną mówił: „Gdybym nie widział sposobu na uzdrowienie ekonomiczne, to bym nie pomagał. Po to została wyznaczona osoba, by zawrzeć układ; nawet inne kluby się z nami konsultowały w tym temacie. Spółka się na pewno zbilansuje, ale pytanie na jakich zawodników nas będzie stać. Swoje już włożyłem, teraz czekam na stadion. Spółka ma aktywa pozwalające na spłacenie układu. Pracujemy nad tym, by je wykorzystać.
Druga sprawa to ewentualne dokapitalizowanie. Jeśli środowisko – nie tylko łódzkie, bo w nie nie wierzę, ale widzewiacy są wszędzie – się w to nie włączy, to będziemy grać tam, gdzie nas będzie stać. Jak nie będzie nas stać na lepszych zawodników, to będziemy w I lidze albo nawet kadra będzie jeszcze bardziej oparta na młodych i utalentowanych graczach” – odpowiadał.
Prezes Widzewa, zapytany o rolę Andrzeja Grajewskiego, oburzył się: „To z nikim mi już nie wolno rozmawiać? Przyjeżdżał swojego czasu Andrzej Pawelec, teraz jest Grajewski. Pierwszy raz wyciągnąłem do nich rękę po pogrzebie Ludwika Sobolewskiego, bo uważam, że należy ściągać wszystkich ludzi z doświadczeniem. Tych kontaktów nie było, dopiero zaczęły się tworzyć. To nie jest tak, że ktokolwiek z tych Panów, czy jakiś sponsor, wpływa na to, co się dzieje w klubie. Jedynie rozmawiamy”.
Sylwestra Cacka zapytano także o świeży konflikt z kibicami, porównując go do tego, jaki wytworzył się niegdyś pomiędzy klubem a środowiskiem byłych piłkarzy. „Nie ma co wracać do tego, co było z byłymi piłkarzami, bo tam mieliśmy te same cele, tylko narzędzia do ich realizacji były inne. To są umowy zawarte z kibicami od 2008 roku [Cacek wyciąga plik dokumentów]. Każda z nich była łamana przez kibiców, ale podpisywaliśmy nową. Nie mogę ich przeczytać, bo są objęte – na wniosek kibiców – klauzulą poufności. Za każdym razem klub się uginał, próbował się dogadywać. To nie klub wywołuje konflikty” – wyjaśniał.
Cacek dodał też, że tym razem nie ulegnie: „Niestety jestem człowiekiem, który jak coś mówi, to robi. Nowej umowy nie będzie. Albo kibice dostosują się do regulaminu stadionowego albo ich nie będzie na stadionie. Chciałem zareagować już przed meczem z Flotą, ale odradzali mi to Michał Kulesza i Paweł Młynarczyk. Mówili, że porozmawiają z kibicami, a na spotkaniu z Flotą było nie inaczej, znów ubliżano trenerowi. Znów przekonywano mnie, żeby nie reagować i trzeci raz było to samo”.
W czasie wystąpienia w TV Toya właściciel klubu wypowiedział się jeszcze na temat budowy nowego stadionu. „Przeżyłem tu siedem lat i różne zmiany stanowisk czy władz. Idą wybory i może być różnie. Przecież nieraz zdarzało się, że Miasto wycofywało się z zawartych umów. Mam nadzieję, że stadion powstanie, ale po wielu latach doświadczeń i obserwacji jestem sceptyczny. Jak zobaczę, że rosną rzędy krzesełek, będę spokojniejszy” – mówił w mocno ostrożnym tonie Sylwester Cacek.
Cacek zdradził też, że nie ma na horyzoncie nikogo, kto chciałby odkupić od niego klub. „Jak się ktoś trafi, to chętnie porozmawiam. Mówię o poważnych propozycjach, a nie tych typu jedna złotówka” – powiedział, ironizując na temat grudniowej oferty Grzegorza Waraneckiego.
Na koniec Prezes Widzewa nawiązał jeszcze do sprawy zbliżających się wyborów, próbując podważyć siłę łódzkich kibiców, jeśli chodzi o możliwość wpływania na politykę. „Wszyscy narzekają, że sport w Łodzi leży i jest pomijany, ale przecież o tym decydują Radni. Nie spotkałem się z tym, żeby środowisko było zainteresowane zmianą tego stanu rzeczy. Jak byłem w Zabrzu [Cacek pierwotnie planował zakup akcji Górnika – przyp. WTM] to widziałem, jaką siłę mają tamtejsi kibice. Przyszedł do mnie kiedyś prezes klubu i chciał pożyczyć milion złotych. Powiedziałem mu, żeby poszedł do Miasta i dostanie to z nadwyżki budżetowej. Złożył wniosek i po tygodniu miał pieniądze. Stwierdził wtedy, że tam jednak bez kibiców nie wygra się wyborów. W Łodzi kibice widocznie taką siłą nie są. I to nie tylko fani Widzewa, bo mam na myśli ogólną sytuację w mieście” – zakończył Cacek.