Relacja z trybun: Wigry Suwałki – Widzew Łódź 10.10.2014

12 października 2014, 21:19 | Autor:

Suwałki_Wyjazd_Wigry

Po ponad czterech miesiącach kibice Widzewa wreszcie mogli legalnie pojechać na mecz wyjazdowy. W Suwałkach stawili się w liczbie 200, ale meczu wspominać najlepiej nie będą, bo piłkarze z Łodzi znów przegrali i cały czas zamykają tabelę I ligi.

Widzewiacy mieli wrócić na wyjazdowy szlak już przed dwoma tygodniami, ale z powodu przełożenia meczu ze Stomilem z Olsztyna do Łodzi, zmienił się także rozkład zakazowych spotkań i restrykcje objęły mecz w Chojnicach. Teraz nic nie stało na przeszkodzie, by móc w końcu pojechać w Polskę za czerwono-biało-czerwoną drużyną.

W I lidze większość zespołów posiada małe, kameralne stadiony z niewielkimi sektorami dla gości. Nie inaczej jest właśnie w Suwałkach, gdzie „klatka” pomieścić może jedynie 160 osób (przynajmniej oficjalnie). Nic więc dziwnego, że bilety rozeszły się na pniu – w zasadzie z automatu – i wiele grup musiało ciąć swoje listy, nawet pomimo, iż mecz odbywał się 400km od Łodzi i to w dodatku w dzień roboczy.

Grupa dwóch autokarów i kilku aut wyjechała spod stadionu przy Piłsudskiego po 9:00 rano w silnej obstawie policyjnych radiowozów. Droga, jak to bywa w kierunku wschodnim, wydłużała się z każdym kilometrem. Zwłaszcza, gdy kolumna zjechała z autostrady na zwykłą trasę. Kilka postojów, w tym jeden na obowiązkowe spisanie z dowodu i „przetrzepanie” autokarów, i na ok. półtorej godziny grupa wjechała pod bramy suwalskiego stadionu. Na miejscu było też kilka kolejnych samochodów z kibicami mającymi blisko do punktu docelowego.

Organizatorzy starali się być na tyle uprzejmi względem łodzian, że sami wpadli w sidła własnej gościnności. Do sektora wpuszczano dosłownie wszystkich, również osoby bez biletów, a gdy zorientowano się, że w „klatce” jest już komplet, postanowiono zamknąć bramy. Nie spotkało się to oczywiście z radością osób, które dojeżdżały pod obiekt później i nie mogły dołączyć do kolegów mimo posiadanych wejściówek. Zrobiło się nerwowo, towarzystwo zaczęło domagać się wpuszczenia pozostałych, ale po kilku burzliwych rozmowach z kierownictwem Wigier i delegatem PZPN, decyzji nie zmieniono i grupa ok. 40 osób mecz oglądała obok sektora, w miejscu buforowym.

Oglądała, to jednak słowo nieco zbyt mocne, bowiem widoczność z fatalnie umiejscowionego sektora dla przyjezdnych (i bufora obok) była dramatyczna. Na maleńkim płocie zmieściły się tylko dwie flagi i tyle też powieszono. Zabrano ze sobą dwie wizytówki łodzian: „Discovery” oraz „Awanturnicy”. Doping, przy tak niewielkiej liczbie osób, nie powalał, ale momentami goście byli dobrze słyszalni na całym stadionie.
Największy zryw miał miejsce oczywiście po wyrównującej bramce z rzutu karnego, autorstwa Krystiana Nowaka, ale ostatecznie kibice Widzewa i tak nie mieli się z czego cieszyć, bo obronę zespołu Rafała Pawlaka skarcił były widzewiak, Sebastian Radzio, dając gospodarzom zwycięstwo.

Jeśli już o miejscowych mowa, to fani Wigier zrobili raczej dobre wrażenie. Ich śpiewy nie rzucały na kolana, ale były regularne, melodyjne i spontaniczne. Mały „młynek” przyozdobiony został pięcioma flagami, a w drugiej połowie pojawiła się nawet choreografia w postaci trzech małych sektorówek z literkami „U”, „W” i „S” oraz ich rozwinięcia na transparencie: „Ultras Wigry Suwałki”. Towarzyszyły temu flagi na kijach w klubowych barwach.

Po końcowym gwizdku piłkarze Widzewa ze spuszczonymi głowami podeszli pod sektor, by podziękować kibicom za wsparcie i obecność. Czekała na nich mała niespodzianka – fani rzucili zawodnikom koszulki z napisem „Bez kiboli nie ma goli”, co było nawiązaniem do trwającej na linii kibice – działacze „zimnej wojny”. Koszulki założyli na siebie wszyscy gracze, a w zamian oddali kibiców swoje trykoty meczowe. W strojach z wymownym hasłem widzewiacy zaliczyli jeszcze rozbieganie na boisku Wigier po czym udali się do szatni i w drogę powrotną. Co ciekawe, pod stadion dojechali ok. 3 w nocy, niemal równo z kibicami, ale tym razem obyło się bez nerwowych rozmów.

W Suwałkach pojawił się także jeden z niezłomnych kibiców Ruchu Chorzów, dla którego był to wyjazd trwający równą dobę! W sektorze gości – choć z problemami – zasiadł także pochodzący właśnie z tego urokliwego miasta znany, niewidomy fan Widzewa, Marcin Kaczorowski. Początkowo był on załamany, bowiem miejscowi ochroniarze ubzdurali sobie, by posadzić go na trybunie z fanami Wigier. Upór Marcina i jego kolegów w „klatce” jednak zadziałał i nasz fanatyk ostatecznie „oglądał” mecz w towarzystwie reszty przyjezdnych! Szacunek!