Relacja z trybun: Widzew Łódź – Lechia Gdańsk 06.10.2013
7 października 2013, 21:23 | Autor: RyanWarto było pojawić się w niedzielny wieczór na stadionie przy alei Piłsudskiego 138. Magiczne oprawy, wreszcie solidnie wypełnione trybuny, kapitalny doping , byli widzewiacy na trybunach i co najważniejsze – efektowna wygrana piłkarzy! Do pełni szczęścia zabrakło tylko wypchanego sektora gości.
Kampania reklamowa meczu z Lechią zaczęła się już dobry tydzień wcześniej. Zarząd klubu zgodził się poprzeć kibicowski pomysł dotyczący promocyjnych cen biletów oraz wspólnie z fanami starał się rozpropagować to wydarzenie. Sami fani dwoili się i troili, aby zachęcić jak największa liczbę osób do przyjścia w niedzielę na stadion, a nie było to łatwe, bowiem wyniki nie rozpieszczają widzewskiej publiczności. Jak wynikało z ustaleń na linii klub – kibice, minimum 7-tysięczna widownia będzie gwarantem kontynuacji takiej, a nie innej polityki cenowej.
O to, że frekwencja dopisze, można było być spokojnym, patrząc na tempo wykupowania wejściówek w elektronicznym systemie sprzedaży, a przede wszystkim widząc spore kolejki do kas już na półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem. Od kilku dni apelowaliśmy do fanów, aby ci nie zwlekali do ostatniej chwili i jak najszybciej zaopatrywali się w bilety, co pozwoli zminimalizować zatory pod kasami. Niestety wielu nie posłuchało dobrych rad i spore natężenie kupujących wejściówki w jednym czasie spowodowało spory korek oraz miało wpływ na stabilność systemu obsługującego sprzedaż. W efekcie kolejki rosły, a najwięksi pechowcy na stadion weszli pod koniec pierwszej połowy. Ostatecznie stanęło na 7,5-tysięcznej frekwencji, co uznać należy za mały sukces.
Specyficzną atmosferę piłkarskiego święta wyczuć można było już od pierwszego wejścia na trybuny. Wyjątkowości tym chwilom dodawał fakt obecności na stadionie kilkudziesięciu byłych piłkarzy i trenerów łódzkiego Widzewa, którzy zebrali się na tzw. „Zlot widzewiaków 2013”.
Sektory zaczynały się solidnie wypełniać i wraz z pierwszym gwizdkiem wystartowały one z bardzo dobrym dopingiem. Rytm nadawał oczywiście Zegar, który tradycyjnie w tym sezonie rozpoczął śpiewy od gromkiego „Jesteśmy z Wami”. „Młyn” nie zapomniał również o gościach specjalnych skandując nazwiska widzewskich oldbojów (miało to miejsce w przerwie, kiedy wyszli oni wykopać w trybuny piłki z podpisami) oraz wywieszając kultową flagę „Dzięki Wam tu jesteśmy”.
Piłkarze na boisku nie prezentowali w początkowej fazie meczu zbyt wielkich walorów estetycznych, ale nie można odmówić im waleczności. Widać, że tymczasowy trener, Rafał Pawlak, odmienił zespół pod względem mentalnym i nareszcie oglądaliśmy zalążki prawdziwego, widzewskiego charakteru. Szczególnie dał on o sobie znać w końcówce pierwszej połowy, kiedy to łodzianie znów musieli odrabiać straty po golu Lechii z rzutu karnego. Pościg za gdańszczanami udał się jednak wybornie, bowiem jeszcze przed przerwą Widzew prowadził 2:1! Najpierw, w 45 minucie, celną główką wyrównanie dał Leimonas, a w szóstej doliczonej minucie na prowadzenie wyprowadził gospodarzy Lafrance.
Tym, którzy zastanawiają się co spowodowało, że pierwsza część spotkania przedłużona została tak dużo, śpieszymy z wyjaśnieniami: mecz przerwany został na kilka minut ze względu na oprawę zaprezentowaną na Niciarce, z użyciem pirotechniki. Choreografia ta w całości wykonana została przez kibiców Łasku, a jej powodem były 15-ste urodziny fan clubu z tego miasta. Na płocie zawisł starannie wykonany transparent o treści: „WIDZEW, NICZYM BÓG, MA SWYCH WYZNAWCÓW TU WIERNYCH”. W 30 minucie gry oczom widzów ukazało się mocne dopełnienie: wielka sektorówka przedstawiająca herby Widzewa oraz Łasku, a pomiędzy nimi postać Boga z racą w dłoni. Ta ostatnia symbolika była jasna – nagle spod materiału zaczęła unosić się gęsta mgła z białych świec dymnych, a gdy sektorówka zjechała zapłonęło sporo rac morskich. Słychać też było wybuchające „achtungi”. Tak fanatycy z Łasku uczcili swój jubileusz, kończąc swój pokaz transem skierowanym do nieobecnego kolegi „Wiktor, trzymaj się!”
Jak już napisano, zabawa na trybunie B spowodowała kilkuminutowe opóźnienie w meczu, gdyż wiatr skierował dym nad murawę. Po tym wydarzeniu piłkarze obu zespołów zdobyli łącznie trzy bramki. Wniosek jest prosty: im więcej piro, tym więcej goli ;-)
W przerwie, jak odnotowano wcześniej, swoje „pięć minut” mięli byli piłkarze i trenerzy związani z Widzewem. Po rozpoczęciu drugiej połowy za huczne świętowanie własnych urodzin wzięła się inna grupa, ultrasi spod znaku Red Workers, którzy obchodzą w tym roku swoje 10-lecie aktywności na trybunach (TUTAJ wywiad z RW na tą okoliczność).
Na Zegarze znów przyszło nam oglądać jedną z widzewskich specjalności, czyli pasy materiału, i to obustronne! Najpierw „młyn” przykryty został pasami tworzącymi napis: „POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI” w towarzystwie mniejszej sektorówki przedstawiającej szalonego wynalazcę ze znanego filmu o tym samym tytule. Postać ta, niczym na swoim filmowym wehikule czasu, miała przenieść widzewską publiczność do roku 8 maja 2004 roku, o czym informował transparent na płocie. Wtedy to bowiem, pod Zegarem, raczkująca grupa Red Workers zaprezentowała oprawę „DIABELSKI MŁYN”. Teraz postanowiono reaktywować tamtą choreografię.
W pewnym momencie pasy obróciły się tworząc właśnie powyższy napis. Zmianie uległa także sektorówka, która na drugiej stronie przedstawiała postać diabła. Wszystko to, utrzymane w czarnej kolorystyce, tworzyło niesamowity klimat, ale kulminacja nastąpiła dopiero w momencie opadnięcia pasów. Pod Zegarem zapłonęło wtedy kilkadziesiąt czerwonych rac morskich i tworzące potężne tabuny dymu świece: kilka czarnych i jedna biała. Czerń gęstego jak smoła dymu, połączona z czerwienią rac, dała piorunujący efekt piekielnych głębi wspomagany jeszcze konkretnym dopingiem. Towarzystwo na trybunie bawiło się w tym czasie fenomenalnie, jakby w istnym amoku. Ukryta idea Red Workers wypaliła (dosłownie i w przenośni), bowiem stadion przy Piłsudskiego faktycznie o dekadę cofnął się w czasie, do wspaniałego okresu rozkwitu pięknych choreografii, potężnego dopingu i przede wszystkim specyficznej atmosfery, jakiej nie ma nigdzie indziej, w której każdy się zakochał…
Co ciekawe w trakcie prezentacji, gdy 90% fanatyków znalazło się pod materiałem, widzewiacy zdobyli trzecią tego wieczoru bramkę. Uczynił to Eduards Visnakovs dodając tym samym trybunom jeszcze większej „korby”. Gdy pokaz się zakończył, emocje wcale nie uleciały wraz z wiatrem, jak gęsty czarny dym, tylko trwały na trybunach cały czas. Przekładało się to na wspaniały doping, do którego włączał się cały stadion, jak za dawnych lat. W pewnym momencie nawet widownia na „krytej” podniosła się z miejsc i na stojąca przyglądała zawodom!
Do tej unikalnej atmosfery dostosowali się piłkarze, którzy w drugiej połowie walczyli o każdą piłkę, jakby na zegarze wciąż widniał co najwyżej remis. Tam jednak wyświetlane były trzy gole dla gospodarzy, co oczywiście wykorzystywały trybuny śpiewając dawno nie słyszane „Kto tak gra…”. Niesamowity efekt dawało specjalne falowanie rękoma przy wykonywaniu tej pieśni! „Diabelski młyn” nie zapomniał także o trenerze Lechii, któremu pod koniec zawodów cały stadion intonował melodyjne: „Judaszu, jak się masz? Powiedz mi, czy 3:1 zabolało”. Probierz stał przy ławce rezerwowych jak wryty w ziemię, a prawdziwe K.O. zaliczył w 94 minucie, gdy Alex Bruno dobił rywali strzelając czwartą bramkę!
Po tym wydarzeniu usłyszeliśmy ostatni gwizdek mocno stronniczego sędziego Borskiego. Zawodnicy z Gdańska szybko uciekli do szatni, a gospodarze jeszcze długo celebrowali z kibicami efektowne zwycięstwo, które przyszło po ośmiu meczach bez wygranej. Widzewiacy przybili piątki z dzieciakami na sektorze rodzinnym, podziękowali Niciarce i Prostej, a następnie udali się pod Zegar, by wspólnie z fanatykami cieszyć z ważnych i wywalczonych dużym nakładem sił trzech punktów. Za wynik i za serce do walki na piłkarzy spadły zasłużone owacje!
Z kronikarskiego obowiązku odnotować trzeba jeszcze dwa ciekawe wydarzenie. Pierwsze, to powrót na Piłsudskiego kultowej flagi „FANATICS”, która przeszła drobną renowację i prezentuje się wspaniale! Drugie miało miejsce na trybunie D, gdzie jeden z kibiców oświadczył się swojej partnerce, a cały Zegar odśpiewał im gromkie „Sto lat”.
Jeden z najciekawszych i najbardziej emocjonujących meczów przeszedł do historii i mieć w niej będzie swoje osobne miejsce! Życie toczy się jednak dalej i tylko od nas samych zależy, czy przyszłość będzie równie wspaniała, jak te dwie godziny spędzone w niedzielny wieczór z trzema, ukochanymi literkami.
Każdy z nas odpowiedzialny jest za Widzew!