Relacja z trybun: Widzew Łódź – Jagiellonia Białystok 16.05.2014

19 maja 2014, 16:52 | Autor:

Rawa_Dzieciaki_Zegar

Wyjątkowo smutne i ciche były po piątkowym meczu trybuny widzewskiego stadionu. Piłkarze, którzy mieli pokonać Jagiellonię i pozostać w grze o utrzymanie, tylko zremisowali i praktycznie sprawa jest już zamknięta. Pomóc może już tylko cud, w który wierzy coraz mniej osób.
Spotkanie z Jagiellonią było drugim etapem walki o frekwencję pod hasłem „Wszyscy na pokład! Łódź nie może zatonąć!” Przy poprzednim meczu wpływ na zapełnienie trybun miał długi weekend majowy, tym razem ambitne plany pokrzyżowała fatalna pogoda. Mimo to na stadionie zameldowało się 5 tysięcy wiernych kibiców, na co wpływ miała także inna akcja marketingowa zorganizowana przez samych fanów – w czwartkowy wieczór, a więc w przeddzień meczu, społecznościowy portal Facebook zalała specjalna grafika zapraszająca do przyjścia na Piłsudskiego 138. Finalnie grafika ta dotarła do 39 920 osób!
Nie spała również Rawa Mazowiecka – kibice z tego fan clubu znów ściągnęli na stadion masę dzieciaków, a grupa szczęśliwców dostąpiła nawet zaszczytu wyprowadzenia piłkarzy z tunelu na boisko! Było to dla nich wielkie przeżycie!

W Łodzi lało niemal nieprzerwanie, ale przed pierwszym gwizdkiem nikt nie przypuszczał, że niebo płakało nad losem Widzewa. Trybuny głodne boiskowej walki i trzech punktów od początku wspierały piłkarzy. Specjalne okrzyki skierowano pod adresem Eduardsa Visnakovsa, najlepszego napastnika w zespole, który w ostatnich dniach przeżywał wahnięcia formy. Fani spod Zegara, doceniając jego bramki strzelane w tym sezonie, chcieli podnieść Łotysza na duchu, ale na nic się to zdało. „Wiśnia” i jego koledzy zagrali przeciętny mecz.

Zaczęło się koszmarnie – po długim rajdzie i precyzyjnym strzale prowadzenie gościom dał Gajos i w fanach coś pękło. Widmo I ligi coraz mocniej zaglądało w oczy, ale Zegar się nie poddał i w chwili, gdy Patryk Wolański wyciągał piłkę z siatki, kibice głośno śpiewali pieśń „O nasz Widzewie, nigdy nie opuszczę Cię…”.
Widzewiacy starali się, ale wiele z tego nie wynikało. Dopiero pod koniec pierwszej polowy, gdy nad stadionem uniosło się gromkie „Broendby”, magia pieśni poniosła gospodarzy do wyrównania. Gol Alexa Bruno wlał w widzewskie serca jeszcze trochę nadziei.

Ta niestety zaczynała pryskać w drugiej odsłonie meczu. Nie pomagał doping, zmiany Artura Skowronka, świadomość upływającego czasu. Nie pomagało już także „Broendby”, a do tego swój osobny mecz rozgrywał sędzia Jarosław Przybył, który nie wyrzucił z boiska Ugo Ukaha i nie podyktował dla łodzian rzutu karnego.
Koniec końców Widzew zremisował 1:1 i praktycznie przesądził o swojej degradacji, którą odsunąć może jeszcze (przynajmniej na kilka dni) wygrana w Bielsku-Białej.

Nic więc dziwnego, że po ostatnim gwizdku przy Piłsudskiego panowała grobowa atmosfera. Fani nie mieli już nawet sił, by cokolwiek przekazywać zawodnikom. Nastała po prostu cisza, która była najbardziej wymownym gestem, jaki był możliwy do wykonania. Piłkarze ze spuszczonymi głowami schodzili z boiska, mając już chyba świadomość klęski. Choć w pomeczowych rozmowach zapewniali, że dopóki matematyka pozwala liczyć na cokolwiek, będą walczyć.
I tylko dzieciaków, z Rawy Mazowieckiej i pozostałych, aktywnych fan-clubów, żal. Sam fakt, że komukolwiek chce się brać na swoje barki taką inicjatywę i ściągać na stadion młody narybek w tak trudnych czasach, zasługuje na wielkie brawa!

PS. Z akcentów ultras na płocie Zegara pojawił się elegancki transparent o treści: „Siwy, Kran, Miki, Witek – wracajcie do swoich domów!” a na trybunach powiewała duża „machajka” Ultras Widzew.