Relacja z trybun: Legia – Widzew
21 lipca 2013, 12:12 | Autor: RyanPo wyjątkowo krótkiej przerwie kibice Widzewa znów wyruszyli na szlak za swoją drużyną. Na dzień dobry przyszło im odwiedzić Warszawę w meczu z największym rywalem, jaki pozostał w szeregach Ekstraklasy. Na Legii zameldowało się ich równo 1740.
Chociaż Łódź dzieli od stolicy półtorej godziny jazdy samochodem, dla kibiców wyjazd na mecz z Legią, to nie takie proste przedsięwzięcie. Żeby wszyscy zdążyli wejść na czas na stadion, „Miasto Włókniarzy” trzeba było opuścić już w okolicach południa.
Przed godziną 12:00, na stacji Łódź Widzew, zaczął gromadzić się coraz większy czerwony, tłum. Chwilę później grupa załadowała się do pociągu specjalnego i wystartowała w kierunku Warszawy. Na miejscu trzeba było być odpowiednio wcześnie, aby wszyscy na czas znaleźli się na stadionie. Legia przeznaczyła dla gości najpierw 1500, a w dogrywce jeszcze 290 biletów i właśnie zbliżona do maksimum liczba fanów ruszyła w trasę.
Pierwszą stacją przystankową były Koluszki, gdzie trochę się działo. Pokazać postanowił się tzw. „Bliski Wschód”, czyli koalicja widzewskich fan clubów położonych na wschód od Łodzi. Na peronie nieźle się zadymiło od świec, rac i innych wynalazków.
Do Warszawy skład wjechał nieco spóźniony, ale z niezłym bagażem czasowym. Pociąg zawiózł fanatyków na stację Dworzec Gdański. Stamtąd grupa wyjazdowa na Łazienkowską przetransportowana – na dwie tury – została podstawionymi pięcioma autobusami.
Pod stadionem pierwsi widzewiacy znaleźli się już na ok. 2 godz. przed meczem. Wszyscy szykowali się na znane na tym obiekcie mozolne wpuszczanie, drobiazgową kontrolę ze zdejmowaniem obuwia (!) włącznie. Wielkie było więc zdziwienie, kiedy przekraczanie kołowrotków okazało się lekkie, łatwe i przyjemne! Ochrona na warszawskim stadionie wyposażona była w specjalne czytniki dowodów osobistych, co skutecznie zastępuje długotrwałe i kłopotliwe sprawdzanie wchodzącego na liście imiennej. Taki sam zabieg stosują już od zeszłego sezonu także na Śląsku Wrocław. Wszystkie kluby powinny brać przykład z tego rozwiązania, choć podkreślić też należy, ze sam fakt inwigilowania, monitorowania każdego będącego na meczu, to chory wymysł władzy…
Sektor gości zaczął powoli wypełniać się czerwienią, pojawiły się pierwsze „powitania”, kiedy bramkarze „Wojskowych” wybiegli na rozgrzewkę, płoty zaczęły przykrywać widzewskie flagi. Na ogrodzeniach zawisły: w centralnym miejscu sektora „Warszawa” oraz „Łódzki Widzew – Pół Polski nas nienawidzi…”, a na niej wymowna „Visitors”; dalej „Bałuty”, „Sochaczew”, „Ośmiornica”, „FC TM”, „Chojny”, „Rawa Maz.”, „Żyrardów”, „Widzew Polska”, a także debiutujące wyjazdówki Dąbrowy, Starego Widzewa oraz wspólne płótno Czerwonego Rynku i Kuraka. Pojawił się też transparent dla ŚP. „Kinola”, zmarłego przed kilkoma dniami fanatyka Widzewa z Koluszek.
Pierwsze zrywy widzewskich gardeł nastąpiły jeszcze przed meczem. Początkowo planowano zawołanie piłkarzy pod sektor, aby przekazać im motto sobotniego starcia („Zero litości, połamcie tym k…om kości”), ale psikusa zrobili nam zawodnicy gospodarzy, którzy wyjątkowo rozgrzewali się pod „klatką”, a więc siłą rzeczy gracze Widzewa musieli ćwiczyć pod „Żyletą”. Z tego względu jedynie głośnym okrzykiem raz jeszcze uzmysłowiliśmy piłkarzom, że porażkę z dużo silniejszym rywalem każdy jakoś przełknie, ale braki walki i ambicji na pewno nie.
Właściwy doping zaczął się od momentu wyjścia piłkarzy na boisko. Wśród przyjezdnych czuć było chęć na śpiewanie. Właśnie w tej chwili, piłkarze Legii po raz drugi tego dnia pokrzyżowali plany łodzian strzelając bramkę już w 3min meczu! Jak to w takich przypadkach bywa wynikiem nakręcił się młyn gospodarzy i przebić się przez trzykrotnie liczniejszych przeciwników jest rzeczą niewykonalną dla nikogo.
Po – na szczęście tylko chwilowym – przestoju „Czerwona Armia” zaczęła wracać na swoje tory. Doping i zabawę poprawił pomysł z podziałem sektora na dwie połówki i rywalizacją w głośniejszym „Naprzód Widzew…”. Momentami było bardzo, bardzo dobrze. Kiedy końcówka połowy zaczęła dawać jakieś nadzieje na drugą, trzeci cios zadali mistrzowie Polski strzelając na 2:0. Większość pomyślała sobie wtedy:”No cóż, tak miało być. My zatem musimy zrobić swoje”.
Całkowite olanie boiskowych wydarzeń nastąpiło na początku drugiej połowy. W pięć minut Legia zdobyła kolejne dwie bramki, niemal w identyczny sposób (koszmarne i kosztowne błędy debiutującego w Ekstraklasie Tomczyka) i zaczął przypominać się wyjazd na Lecha Poznań z 2007 roku, przegrany 1:6. Wówczas z każdym kolejnym traconym przez Widzew golem paradoksalnie następował jeszcze większy szał w sektorze gości. Podobnie więc próbowano zrobić na Łazienkowskiej – mecz i tak był przegrany. Poszły więc w górę koszulki i goście „bez cerat” zaczęli głośne śpiewy. Jak głośne okazało się w pewnym momencie, kiedy z jedną przyśpiewką „klatka” idealnie (choć niezamierzenie) wbiła się w chwilę przestoju w dopingu Legii. Gwizdy całego stadionu, z „Żyletą” włącznie, dały dowód, że była moc mimo 0:4 na tablicy.
Widzewiaków poderwała jeszcze na chwilę honorowa bramka Łukasza Staronia, ale później już zmęczone gardła skupiły się na mniejszych zrywach, niż na długim ciągnięciu pieśni. Na małą uwagę zasługuje fakt, że nic nie wyszło z zapowiedzi Legii o nie bluzganiu na rywali. Wielokrotnie słychać było przeróżne ich zaczepki, na co odpowiadaliśmy im elegancko przerobionymi hitami disco-polo ;-)
Trzeba przyznać, że choć do wielkiej korby sprzed lat sporo jeszcze brakowało, to sobotnia wizyta przy Łazienkowskiej była jedną z bardziej udanych „masówek” widzewiaków w ostatnim czasie. Dużo lepiej wychodzą im kameralne, klimatyczne wyjazdy w stałym gronie. Tu było nawet dobrze, zwłaszcza patrząc na popisy panów w czerwonych koszulkach.
Po ostatnim gwizdku piłkarze, którzy podeszli pod sektor podziękować za doping, dostali lekką, ale kulturalną zjebkę i zapowiedź, że w meczu z Zawiszą liczyć będzie się wyłącznie walka o 3pkt.
Po godzinnym oczekiwaniu można było opuścić Pepsi Arenę, podjechać autobusami na „Gdański”, zapakować do wagonów i wracać do domów. Skład do Łodzi przywiózł fanatyków po pierwszej w nocy.
Ciekawostki kibicowskie:
* Specjalne przywitanie zgotowano Łukaszowi Broziowi. Najpierw zaśpiewano mu „Łukasz chodź do nas”, co rozgrzewający się w narożniku piłkarz przyjął za sympatyczny gest łódzkich fanów. Zdanie, jakie widzewiacy mają o Broziu, wypowiedziano zaraz po tym, jak obrońcy rzucono czerwoną koszulkę z wyciętym herbem.
* Na mecz do Stolicy wybrało się z widzewiakami kilkunastu „Niebieskich”, a także…dwóch kibiców holenderskiego Willem II Tilburg, którzy co jakiś czas wpadają poczuć klimat polskich trybun.
* Na płocie debiutowały aż trzy flagi. Swoje święto miały osiedla Czerwonego Rynku & Kuraka oraz Dąbrowy i Starego Widzewa
* Znakomity efekt, jak zawsze, dał dominujący czerwony kolor w widzewskim sektorze. Czerwona koszulka na stałe powinna już wejść do „repertuaru” łodzian