Relacja z meczu Lechia Gdańsk – Widzew Łódź 20.11.2010
6 grudnia 2010, 22:01 | Autor: RyanNa ostatnim w rundzie jesiennej wyjeździe w Gdańsku pojawiło się 600 Fanatyków Widzewa. Humory przyjezdnym kolejny raz popsuli piłkarze.
Mecz w Gdańsku był debiutem nowego szkoleniowca Widzewa, Czesława Michniewicza. Wielu wierzyło, że „nowa miotła” skutecznie zmotywuje zawodników do walki o ligowe punkty. Nadzieje na drugą wygraną poza Łodzią w połączeniu z atrakcyjnym przeciwnikiem pod względem kibicowskim skutecznie zmobilizowały widzewską brać. Na zbiórce, która ustalona została przed godz. 6:00 na dworcu Łódź Kaliska, pojawiło się blisko 500 osób. Przy tej okazji znajdujący się w sąsiedztwie stadion lokalnego wroga został odpowiednio przyozdobiony przez „nieznanych sprawców” ;). Rejsowy pociąg z kibicami na pokładzie wystartował tuż po 6:00. Jako, że nie był to specjal i trasa nie została negatywnie zagmatwana przez PKP podróż mijała całkiem sprawnie. Po drodze, w Tczewie, do wagonów wbiła się liczna reprezentacja naszych północnych fanatyków, głównie z Grudziądza i Kwidzyna, która wyniosła ponad 100 głów!!!
Na Dworcu Głównym w Gdańsku fani RTS-u zameldowali się po 13:00. Na miejscu czekała już spora ilość mundurowych, która zapakowała podróżników w 10 podstawionych autobusów mających za zadanie dostarczyć grupę pod stadion Lechii. Tego dnia Gdańsk iście przypominał miasto policyjne. Na trasie przejazdu co kilkadziesiąt metrów ustawiły się oddziały dzielnej i bohaterskiej policji. Pod stadion autobusy dotarły przed 14:00. Po sprawnym i szybkim wejściu na sektor Widzewiacy musieli czekać jeszcze blisko 2 godziny na pierwszy gwizdek. Towarzyszyły im niestety rzęsisty deszcz i przeraźliwy chłód listopadowej soboty.
Znudzeni i zmarznięci kibice gości zajęli całą „klatkę”, a liczba ich wyniosła ogólnie 600 szala. Na płocie zawisły cztery flagi: „Ludzie Honoru”, „Awanturnicy” , „WFCG” oraz wyjazdowe płótno fanów z Piotrkowa.
W końcu o 16:00 mecz rozpoczął się, a poprzedziła go „minuta ciszy”.
Na wejście piłkarzy Widzewiacy z Chojen zaprezentowali oprawę. Była to sektorówka – replika chojeńskiej wyjazdówki. Jeszcze w pierwszej połowie swoją choreografią uświetnili zawody Lechiści. Ich prezentacja związana była z 65-leciem istnienia klubu, a składały się na nią sektorówka z konturami „Wolnego Miasta” i herbu Lechii oraz transparent o treści: „65 lat tradycji i chwały – kochamy ten klub, życie mu oddamy”. Gospodarze sobotniego popołudnia dobrze prezentowali się pod względem dopingu. Miejscowy stadion, który położony jest w leśnej niecce, ma bardzo dobrą akustykę, co dodawało śpiewom animuszu.
Czerwony sektor natomiast nie był w najwyższej formie wokalnej. Swoje przy tego typu eskapadach robi zmęczenie podróżą. Do zabawy nie nastrajała też fatalna pogoda. No i skład, jaki pojawił się przy Traugutta, do śpiewającego w większości nie należał. Widzewiacy skupili się głównie na pojedynczych okrzykach. Nastroje polepszył nieco wyrównujący gol Kuklisa, jednak koszmarna gra w defensywie spowodowała później stratę drugiej i trzeciej bramki i kolejna porażka stała się faktem.
Widzewiacy chcieli nieco ironicznie podsumować klapę śpiewając piłkarzom „Kto tak gra…”, lecz ci od razu czmychnęli do szatni jasno wyrażając „szacunek” dla kibiców, którzy przejechali pół Polski, by ich wspierać. Łodzianie sfrustrowani olewką zawodników pożegnali ich dosadnymi okrzykami, na co boiskowe gwiazdorki ponownie obraziły się. Bez komentarza.
Jakby nieszczęścia było mało wracający już do Łodzi kibice, w wyniku opóźnienia pociągu, nie zdążyli na przesiadkę w Koluszkach. Pierwszy niedzielny pociąg w kierunku „Miasta Włókniarzy” nadjechać miał dopiero po godzinie 5:00. Zmęczeni wyjazdem i załamani kilkugodzinnym, nocnym oczekiwaniem fani złapali za telefony komórkowe, by zorganizować sobie jakiś transport do Łodzi.
Cóż, bywają niezapomniane wyjazdy z fantastycznym, niepowtarzalnym klimatem, wesołe przygody i radość z zabrania do domów 3pkt. Bywają też takie wojaże, o których można jedynie powiedzieć, że się odbyły. Fanatyzm jednak nie wybiera i nie dzieli wyjazdów na lepsze i gorsze. Wszak jesteśmy zawsze tam…