R. Pawlak: „Niektórzy piłkarze nie mieli prawa być w Widzewie”
17 kwietnia 2015, 18:33 | Autor: RyanRafał Pawlak swoimi ostatnimi wynikami, osiąganymi w Widzewie, z pewnością nie wejdzie do klubowego panteonu. Teraz jako asystent działa na rzecz Floty Świnoujście, z która łodzianie zmierzą się jutro. O okolicznościach tego spotkania oraz o kulisach pracy przy Piłsudskiego porozmawiał z WTM.
– Niewiele brakowało, a sobotnim mecz mógłby się nie odbyć. Przynajmniej tak opisywały to lokalne media. Rzeczywiście istniała realna groźba wycofania Floty z rozgrywek?
– Powodem tego zamieszania były sprawy związane z przekształceniami właścicielskimi. Z tego, co wiem, porozumienie zostało osiągnięte, bo Pan Woźniak nie chce być sponsorem klubu, tylko właścicielem. Zresztą on jest jedyną opcją, by ten klub uratować. Na początku tygodnia mają zostać sfinalizowane kwestie notarialne. Także spotkanie z Widzewem odbędzie się na pewno, a według mnie Flota nie będzie też mieć problemów z dograniem sezonu do końca, a później otrzymaniem licencji na kolejny.
– Mimo kłopotów organizacyjnych osiąganie niezłe wyniki. Podobnie jest w Olsztynie, kiedyś było w Polonii Warszawa. Z czego to wynika, że im biedniej, tym lepiej?
– Takie problemy na pewno nie pomagają żadnej drużynie, ale czasami paradoksalnie mogą podziałać na piłkarzy w pozytywny sposób. Zespół chce pokazać wszystkim na przekór, że mimo trudności stać ich na dobrą grę, że ta sytuacja ich nie złamie. Trzeba jednak mieć w kadrze doświadczonych zawodników, którzy już swoje w życiu przeżyli, byli w innych klubach i wiedzą, że gdzie indziej także nie jest różowo, wbrew temu, co się mówi. Gdy ma się młodą drużynę – jaką ja miałem na przykład w Widzewie – to zrozumienie sytuacji jest trudniejsze.
– Objęcie przez Ciebie funkcji drugiego trenera Floty było raczej zaskoczeniem. Nie traktujesz tego jako zawodowej degradacji? Z pierwszego szkoleniowca Widzewa zostałeś asystentem w Świnoujściu.
– Absolutnie nie traktuję tego, jako degradację. Różnie można o mnie mówić, ale prawda jest taka, że z ostatniej drużyny I ligi trafiłem do siódmej w tabeli. Nie mógłbym być asystentem każdego dowolnego trenera. Akurat trener Szukiełowicz jest doświadczonym szkoleniowcem i uważam, że mogę się od niego sporo nauczyć i wzbogacić swój warsztat. Pracowaliśmy kiedyś razem w Śląsku Wrocław, gdzie byłem jego zawodnikiem i teraz możemy naszą współpracę kontynuować. O zawodowej degradacji mógłby mówić, gdyby miał być asystentem jakiegoś młodszego od siebie szkoleniowca, a nie człowieka, który był w Radzie Trenerów PZPN.
– Jak wygląda sprawa Twojej edukacji w szkole trenerów PZPN? Mógłbyś dostać licencję i objąć Flotę samodzielnie w razie potrzeb?
– Formalnie mam już licencję EUFA Pro i mógłbym samodzielnie objąć dowolny zespół, ale absolutnie czegoś takiego w Świnoujściu nie planuję. Obowiązuje mnie przecież jakaś lojalność wobec trenera Szukiełowicza.
– Czyli złośliwe plotki, mówiące że Flotą opiekuje się Rafał Pawlak, a Romulad Szukiełowicz użycza mu tylko licencji, to bzdura.
– Bzdura totalna, bo jak mówię – mógłbym sam objąć zespół i nie potrzebowałbym do tego żadnego „słupa”. Jestem na kursie trenerów, automatycznie dostałem licencję na półtora roku. Po zdaniu egzaminu będę mógł pracować przez kolejne trzy lata.
– Przed Wami mecz z Widzewem. Dla drużyny całkiem zwyczajny, dla Ciebie chyba zdecydowanie bardziej wyjątkowy?
– Nie powiedziałbym, że dla Floty nie będzie to szczególny mecz. Widzew, to jest Widzew i jego przyjazd do takiego miasta zawsze jest wydarzeniem. Niezależnie od miejsca w tabeli, uznana marka. Nikt nie będzie też podchodził do spotkania z lekceważeniem i zakładał różowych okularów, bo Widzew jest teraz zupełnie innym zespołem, ma dziewięciu nowych piłkarzy i miejsce w tabeli, jakie zajmuje, może być złudne. A dla mnie mecz będzie szczególny, wiadomo z jakich powodów. Choć oczywiście punktów można dostać tylko trzy, a nie dziesięć.
– Czujesz jakąś wewnętrzną potrzebę pokazania Sylwestrowi Cackowi, że pochopnie z Ciebie zrezygnował?
– Mam do tej sprawy zdrowe podejście. Prezes Cacek wiedział, jak pracuję, gdy mnie zatrudniał i myślę, że do tej pracy zastrzeżeń mieć nie może. Oczywiście miał prawo być niezadowolonym z wyników, ale chyba jednak twardo stąpa po ziemi, bo skoro wymienił pół drużyny, to wszyscy w klubie musieli uznać, że takie ruchy są konieczne. Zresztą lista zawodników, którzy odeszli, w 95% pokrywała się z moimi założeniami.
– Kiedy dowiedziałeś się, że zastąpi Cię Wojciech Stawowy?
– Przed meczem z GKS Katowice.
– Nie zaskoczyło Cię to, że drugi raz zostałeś zwolniony przed okresem przygotowawczym?
– Powiem szczerze, że nie znam żadnego trenera, który byłby przygotowany na to, że zostanie zwolniony. To oczywiście nic miłego, bo każdy chce pracować, ale też nie demonizowałbym, nie uważam, że prezesi musza mówić trenerom: „Słuchaj, masz miesiąc, ale pilnuj się, bo już szukamy następcy”. Z chwilą podpisywania kontraktu człowiek już wie, że to nie będzie miłość na całe życie. Nie ma na świecie takich przypadków.
– Stare piłkarskie przysłowie mówi, że trener podpisując umowę od razu podpisuje także swoje zwolnienie.
– Dokładnie, podpisujesz swoje zwolnienie, które trafia do szuflady. Tylko kwestią czasu jest, kiedy zostanie ona otwarta, bo nie ma trenerów, którzy wygrywają cały czas.
– Układałeś plan przygotowań do rundy wiosennej, dogrywał sparingpartnerów, rozmawiałeś z zawodnikami, jacy mieli wzmocnić Widzew. Było to potem kontynuowane, czy Stawowy poszedł swoją drogą?
– Jak mówiłem, lista piłkarzy, którzy odeszli, w 95% była zgodna z moją. Także pomyłki chyba żadnej w tym nie było. Jeżeli chodzi o transfery do klubu, to każdy trener dobiera sobie zawodników pod własną koncepcję i tak też zrobił Wojciech Stawowy. Choć oczywiście jeśli ktoś jest w piłce kilkadziesiąt lat, to od razu przeczyta zawodnika. Jeżeli dany piłkarz u jednego trenera biega w prawo, to u innego nie zacznie biegać w lewo. Trzeba po prostu umieć grać w piłkę, wtedy będzie się pasować do każdej koncepcji. W Widzewie nie było wyników, wiec postanowiono pożegnać część zawodników i akurat trener Stawowy widział, to co ja, że takie ruchy były niezbędne.
– Pamiętam naszą rozmowę po meczu w Głogowie, gdy mówiłeś mi, że trudno o wynik, gdy w zespole występuje napastnik przefarbowany przez agenta na bramkarza, a na lewej obronie wystawiany jest stoper, bo przez trzy miesiące nikt nie potrafił wziąć tłumacza z hiszpańskiego i dowiedzieć się, że to nie jego pozycja. To jest żenujący obraz klubu.
– To było wiadomo już po kilku meczach, gdy te wszystkie sprawy się powyjaśniały. Nie chcę już do tego wracać i źle życzyć zawodnikom. Niech każdy z nich ma się dobrze, życzę im, by grali w piłkę do 40-stki. Nie będę jednak ukrywał, że nie był to mój target. Gdy ja przychodziłem z ŁKS do Widzewa, to w klubie było kilkunastu reprezentantów Polski w różnych rocznikach i martwiłem się, czy będę miał szansę grać. A teraz miejsce w składzie z marszu dostawali chłopaki z 3-4 ligi. W tak zasłużonym klubie! To mnie bardzo bolało.
– Mówi się, że trenera bronią wyniki, a Ty ich zupełnie nie miałeś. Jeden punkt na dwadzieścia cztery możliwe, to rezultat fatalny.
– Nie chcę już wracać do niektórych kwestii, bo jest mi po prostu niezręcznie. Na pewno Widzew jest moją drużyną, dlatego chciałbym pracować w nim mając wpływ na dobór zawodników. Tego mi najbardziej brakowało. Przy odrobinie szczęścia wyniki mogły być lepsze, ale to tylko zaciemniałoby obraz. Ludzie z klubu może by się wtedy nie obudzili i dalej myśleli, że ci zawodnicy mogliby stanowić o „potędze” klubu. Mój następca myśli tak, jak ja.
– Ale po czasie widzisz jakieś błędy również po swojej stronie? Zawsze słyszałem z Twoich ust, że winni są zawodnicy, a nie trener.
– Można mówić różne rzeczy, ale powiedzmy sobie jedno: jeżeli biorę za coś pełną odpowiedzialność, jeśli mogę sam sobie ułożyć drużynę, to nigdy nie powiem nic złego na piłkarzy czy poprzednika. Trener Stawowy dostał drużynę już w grudniu, dostał zgrupowanie w ciepłych krajach i dziewięciu nowych piłkarzy, więc dzisiaj może powiedzieć, że brak wyników, to jego wina i czapki z głów. Ja też mogłem tak wtedy powiedzieć, że to moja wina, ale nie byłbym wówczas zgodny z własnym sumieniem. Widziałem, jak to wyglądało od środka i nie zmieniam zdania – większość tych piłkarzy nigdy nie miała prawa znaleźć się w Widzewie!
Sztab szkoleniowy został oparty na ludziach, którzy zjedli zęby na piłce. Można mówić, że Pawlak się nie nadaje. Ale czy można powiedzieć, że nie nadają się też Szarpak, Woźniak, czy Stawowy, który wyczyścił kadrę tak, jak ja planowałem to zrobić? To nie przypadek.
– Zostawiłeś dla Widzewa trochę zdrowia, nie uciekłeś, gdy wszyscy uciekali po spadku w 2004 roku. Ciężko było mierzyć się z tą krytyką za jesienne wyniki? My sami na WTM też Cię – mówiąc delikatnie – nie głaskaliśmy. Dostałeś nawet ksywkę 007.
– Powiem tak: nie zmieniam zdania i podtrzymuję to, że jestem dumny z tego, że mogłem być trenerem Widzewa. Jest wielka rzesza szkoleniowców, którzy marzą o tym, by zasiąść na ławce trenerskiej tego klubu i nigdy takiej szansy nie dostaną. Mam nadzieję, że swoją pracą w innych drużynach pokażę, że mam umiejętności i jako łodzianin kiedyś wrócę do tego klubu. . Robię wszystko w tym kierunku, dokształcam się, nie siedzę w domu i nie oglądam telewizji. ŚP. Leszek Jezierski też kilka razy odchodził, a potem wracał. Może mnie też będzie to kiedyś dane.
– Dla Floty sobotni mecz będzie tym z gatunków „możemy”, dla łodzian „musimy”. Na czyją korzyść będzie to pracowało?
– Flota też musi wygrywać, ustalmy to sobie. Ale na pewno presja drużynie Widzewa nie pomaga, a ona faktycznie wygrywać musi. Tak się akurat złożyło, że cały dół tabeli gra ze zmiennym szczęściem i częściej przegrywa, niż zwycięża. Widzew ma rywali na dystansie dwóch meczów, ale te dwa mecze trzeba wygrać, a ktoś musi polec. Żeby wydostać się z dołu trzeba złapać passę trzech-czterech spotkań. Wtedy może się udać.
– Spodziewacie się czegoś szczególnego po grze Widzewa? Obecnie jest to chyba najłatwiejsza do rozszyfrowania drużyna w całej lidze, jeśli chodzi o styl gry.
– Sam sobie odpowiedziałeś (śmiech). Oglądałem cztery mecze Widzewa pod rządami trenera Stawowego i wiem, czego się spodziewać. Zresztą on sam nie ukrywa tego, jak chce grać, więc nie trzeba być wielkim znawcą, żeby to wiedzieć. Zaskoczenia żadnego nie będzie, jedynie może być jakieś nietypowe rozegranie stałych fragmentów.
– Nie obawiasz się, że któryś z byłych podopiecznych, na których nie stawiałeś, będzie chciał się odegrać?
– Nie, bo takich już nie ma w klubie. Gra Widzewa opiera się na kolektywie, żeby ta drużyna mogła się pozytywnie zaprezentować, dobry dzień musi mieć kilku zawodników. Jeżeli kilku z nich ma słabszy moment, to kończy się to tak, jak w Legnicy.
Rozmawiał Ryan