R. Mroczkowski: „Radek Matusiak opowiada bzdury”
24 września 2013, 18:10 | Autor: Ryan– Słyszałem, że na własny koszt jeździł Pan po Polsce i szukał wzmocnień.
– Zdarzały się takie sytuacje. Niektórzy myślą, że jak kończy się mecz, to my wychodzimy z klubu, idziemy do domu i przestajemy żyć Widzewem. Tak nie jest. Dzieliliśmy się ze sztabem tą pracą i bywało, że jeździło się szukać kandydatów. Ostatnio jednak pod tym względem coś drgnęło.
– Do tego sprawa z ofertą z Lubina. Niejeden uciekłby z biednego, szarego Widzewa, w którym koszt 1000 złotych na lot do Czarnogóry jest nie lada wydatkiem, i poszedł na garnuszek KGHM, gdzie wszystko jest na czas.
– Nie chcę tego tematu ciągnąć. Była opcja lubińska, szybko to jednak zamknęliśmy i koniec.
– Widzi Pan siebie w roli widzewskiego Alexa Fergusona?
– Każdy klub chce mieć swojego Fergusona. Chciałbym Widzewowi dać więcej jakości, niż teraz. Jeżeli tylko w klubie będzie się dobrze działo i uda się wyprostować wszystkie sprawy, to są takie szanse. Myśli Pan, że ja nie lubię piłki ofensywnej, widowiskowej? Przeciwnie! Ale mamy taki materiał ludzki, jaki mamy i musimy go maksymalnie wykorzystać. Nie zawsze chcieć oznacza móc. Ja też oglądam nasze mecze w TV i uderzam się w piersi, bo są takie spotkania, że średnio da się na to patrzeć. Widziałem mecz z Podbeskidziem i nóż się w kieszeni otwierał. Ale co zrobić? Chłopaki muszą się zgrać, i dotrzeć. Oni bardzo chcą, ale czasem zabraknie komuś umiejętności, braknie im zespołowości, czasem wiary. W tym składzie nie przegraliśmy dwóch meczów, to jakiś mały plusik. Zwycięstwo pozwoli temu zespołowi jeszcze się rozwinąć, nabrać pewności siebie.
Gdybym miał zakończyć pracę w Widzewie, to chciałbym żeby to było w momencie, kiedy klub będzie dobrze funkcjonował, będzie stabilny i będzie miał drużynę, która będzie rokowała na coś więcej.
– Z obecnym Zarządem pracuje się lepiej, jak z poprzednimi, które są w głównej mierze odpowiedzialne za brak tej stabilności, o której Pan mówi, czyli upadłość układową?
– Obecny Zarząd, to przede wszystkim ludzie stąd, widzewiacy. Starają się bardzo, choć nie mają lekko. Można powiedzieć, że te problemy ich konsolidują, scalają. U nikogo nie brakuje zaangażowania, chęci. Każdy doskonale wie, że walczymy o klub, który ma kawał historii i warto zrobić wszystko, żeby to uratować.
Gdybyśmy mieli budżet, jaki był w czasach I ligi, to byłoby inaczej. My nie chcemy tylko utrzymywać się na powierzchni. Chcemy dać kibicom trochę radości, sprawić kilka niespodzianek, ale wiemy jak jest to trudne. Co innego widzimy na treningach, co innego w meczach. Chcemy grać w piłkę, ale mamy zawodników niedoszkolonych, czy niedoświadczonych i trzeba nad tym ciężko pracować. Nie wszystko przychodzi łatwo, jak w życiu.
– Czy Wy, jako drużyna, czujecie wsparcie trybun? Piłkarze na tym pamiętnym treningu dostali wyraźną deklarację: dopóki walczycie na boisku, będziemy Was wspierać.
– Oczywiście, podkreślają to głównie zagraniczni zawodnicy, którzy przychodzą do nas z różnych stron świata i są mocno zaskoczeni. Słyszą ten doping, potrzebują i czują wsparcie, to jest fajne.
– Martwi Was słaba frekwencja? Dla Widzewa 5-6 tysięcy, to nie jest szał.
– Na pewno martwi, ale akurat na Podbeskidziu była kiepska pogoda, do tego nieciekawy termin. Jest ten relikt w postaci dachu, który ktoś kiedyś postawił. Szkoda, że takiego dachu nie zbudowano nigdy pod Zegarem. Wtedy na trybuna wypełniałaby się w pełni i atmosfera byłaby jeszcze lepsza. To jest takie miejsce stadionu, że powinien tam być komplet, czy jest śnieg, czy deszcz. Ci ludzie zasługują na docenienie i tam powinien przede wszystkim być ten dach.
– Pierwsza ósemka cały czas jest w zasięgu? Gdyby udało się załapać do górnej części tabeli, to byłoby wspaniale. A Pan, pracując w tych warunkach, dostałby chyba tytuł honorowego obywatela Poddębic.
– (śmiech) Zobaczymy ile punktów przyniosą nam mecze październikowe. To będzie taki ważny moment. Chcemy być blisko rywali, być w grze, żeby nie powstała jakaś przepaść, której nie będziemy w stanie przeskoczyć. Zależy nam żeby być ciągle w okolicach tej ósemki.
– Jak podchodzicie do Pucharu Polski? Jest realna szansa zajść naprawdę wysoko.
– Nikt tego tematu absolutnie nie odpuszcza! Wszyscy wiemy, że jest to krótsza ścieżka żeby coś pokazać i zagrać w fajnych rozgrywkach. Do meczu z Sandecją podejdziemy z powagą, ale i z pokorą.
– Spotkanie w Nowym Sączu zaplanowano Wam na cztery trzy dni przed ligowym starciem z Legią. Nie będzie więc dublerów, żeby oszczędzić kluczowych zawodników?
– Trudno, taryfy ulgowej z tego względu nie będzie.
– Zostawmy piłkę. Jest Pan raczej osobą strzegącą swoją prywatność. Proszę jednak zdradzić kilka tajemnic o Radosławie Mroczkowskim.
– Pochodzę, jak Pan wcześniej wspomniał, z Poddębic, czyli takiej enklawy widzewskiej. Sporo pozytywnego ostatnio się tam dzieje. Dostałem nawet zaproszenie na otwarcie ośrodka. Pojedziemy tam na pewno, może z piłkarzami.
Jeżeli chodzi o moją ścieżką sportową, to zaczynałem od trampkarza w Starcie Łódź. Choć pierwsze kroki skierowałem oczywiście na Widzew. Pamiętam, że jeździłem autobusem nr 64, byłem na dwóch treningach, ale rodzice się o mnie bali, bo trzeba było całe miasto przejechać. Trafiłem więc do Startu, który zawsze był taką trzecią drużyną Łodzi. Wychowało się tam sporo późniejszych widzewiaków. Grałem w juniorskich reprezentacjach Łodzi, zdobyliśmy mistrzostwo Polski, superpuchar. Do dziś mam sporo pamiątek z tamtego okresu. Nie poszło to jednak w tym kierunku, jak chciałem.
Potem były studia na warszawskim AWF. Pierwszą pracę podjąłem na Widzewie, w Szkole Podstawowej nr 199. Tam miałem pierwszego wychowanka, który zrobił karierę reprezentacyjną i żeby było śmiesznie, to była dziewczyna, Ala Perlińska-Bednarek, znana koszykarka. Dopiero później przyszli reprezentanci w piłce nożnej.
Później pracowałem w Starcie, jako trener juniorów, no a dalej w Widzewie i SMS Łódź. Następnie zaczęła się przygoda trenerska z reprezentacją Łodzi, a potem na szczeblu ogólnopolskim. Właściwie prowadziłem wszystkie roczniki od U-16 do U-23. Do pracy z kadrą zaprosił mnie obecnie mój przyjaciel, Andrzej Zamilski, który gdzieś obserwował moją pracę. Sporo się wtedy nauczyłem takiej pracy selekcyjnej, doboru zawodnika, wyszukania potencjału.
– Skąd się pojawiła oferta pracy przy trenerze Beenhakkerze?
– Jak pracowałem z rocznikiem ’88 m.in. z Lewandowskim, Małeckim, Kiełbem, Piotrek Grzelczak się też pojawiał, zadzwonił Leo Beenhakker z zaproszeniem na takie robocze spotkanie w Warszawie. Byłem zaskoczony, bo spodziewałem się, że chce po prostu pogadać o zapleczu kadry, o młodszych rocznikach, a otrzymałem propozycję pracy przy jego reprezentacji. Zajmowałem się głównie selekcją zawodników, analizą spotkań. Jednocześnie z Andrzejem Zamilskim prowadziliśmy drużynę młodzieżową. Mała satysfakcja jest taka, że praktycznie wszyscy zawodnicy dorosłej reprezentacji, za wyjątkiem Boenisha, czy Perquisa, pojawiali się w naszych młodszych reprezentacjach.
– Później sztab Beenhakkera się rozpadł.
– Tak, poszedłem do Widzewa, z przystankiem w Dolcanie Ząbki. W Widzewie zaangażowałem się w tworzenie zespołu pod powstającą Młodą Ekstraklasę. Budowaliśmy fundament dla klubu. Udało się zrobić fajną drużynę, graliśmy niezłą piłkę, rywalizowaliśmy z najlepszymi. Pamiętam, jak pojechaliśmy na Legię, w której grali za karę przesunięci z pierwszej drużyny Iwański i Wawrzyniak i przegraliśmy, ale w rewanżu wygraliśmy 2:0, a wtedy w Legii grali Furman, Łukasik, Żyro.
– Czesław Michniewicz nie ma podstaw żeby Panu zarzucić, że czyhał Pan na jego posadę?
– Nie, ja robiłem swoją pracę. Czesław miał swoje sprawy z ówczesnym Zarządem. Z resztą po czasie zapewne on to właściwie ocenia. Otrzymałem tą propozycję i trochę się zastanawiałem, ale w sumie ryzyko było żadne, a można było zrobić coś dla klubu, pomóc. Nie odmówiłem. Można powiedzieć, że z mojej strony był to taki inny przejaw charyzmy.
Rozmawiał Ryan
WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON: