R. Mroczkowski: „Radek Matusiak opowiada bzdury”
24 września 2013, 18:10 | Autor: Ryan– Zatrzymajmy się na chwilę przy nazwisku Phibel. Po jego drugim wyjeździe z kraju, powiedział Pan, że to koniec jego obecności w Widzewie. Tymczasem zaraz po powrocie do Łodzi Francuz wskoczył od razu do składu.
– Z nim były różne scenariusze. Nie mogliśmy wtedy wprost tego powiedzieć, a to rodziło okazje, by dorabiać jakieś teorie. Za Thomasem ciągną się wciąż nie zakończone historie prawne jeszcze sprzed przyjścia do Widzewa. Trwają pewne procesy i zawodnik, jak dostanie wezwanie, to musi się stawić, jest to dla niego kwestia „życia i śmierci”. My to musimy wtedy usprawiedliwić, mimo że wyjeżdża gdzieś w środku mikrocyklu albo tuż przed ważnym meczem. Phibel dostał adekwatną karę finansową za spóźnienie się na obóz przygotowawczy. Ale te historie, że wyjechał na jakieś testy do Londynu, to nieprawda. Pierwszy odruch trenera jest taki: „acha, faceta nie ma w robocie”, a potem do klubu przychodzi zaświadczenie z sądu i trzeba to usprawiedliwić. Mieliśmy arcyważny mecz z Legią, mogliśmy wystawić duet Mroziński-Augustyniak, ale nie wiem, czy do dziś ta para by się po tym pozbierała psychicznie. Postawiliśmy na zawodników ogranych w ekstraklasie.
Nie ma jednak żadnych złośliwości, fochów. Thomas po przeprowadzce do Rosji przysłał mi SMS z podziękowaniem, zachował się bardzo fajnie. Klub mu pomógł, gdy był na zakręcie, teraz wychodzi na prostą i od niego tylko zależy, jak się potoczą jego dalsze losy. Mam do niego szacunek za to, że nie opuścił nas, jak to zrobił Abbes i walczył z nami o ligę rok temu, mimo że nie zawsze były pieniądze. To kibice muszą wiedzieć: Phibel powiedział mi jasno, że gra na 100% do czerwca, a potem zastanowimy się co dalej. I grał! Na Polonii dostał trzecią kartkę i potem przez dwadzieścia ileś spotkań nie zaliczył ani jednej, wypadł dopiero na mecz z Legią! O tym trzeba pamiętać i nie złościć się, wina zawsze leży po obu stronach i my też musimy uderzyć się w piersi.
– Znalazł Pan już optymalną czwórkę obrońców i trzeba ją teraz ze sobą zgrać, czy możliwe są kolejne roszady?
– Na to potrzeba czasu. Niech Pan sobie przypomni, co było w I lidze. W obronie grali: Broź, Ukah, Madera, Bieniuk, na lewej stronie Dudu, a za plecami mieli Maćka Mielcarza. Oni grali ze sobą dwa lata, a potem jeszcze po awansie w ekstraklasie. Formacja była zgrana i to oddziaływało na całą drużynę. Nie popełniali prostych błędów, doskonale się rozumieli. Jak popatrzymy na duet Madera-Bieniuk, to oni jeszcze to kontynuują w Lechii. To jest ta siła. W Widzewie trzeba nam stabilizacji i cierpliwości, żeby ta obrona się dotarła. Jeżeli znajdziemy zawodnika, który będzie w stanie włączyć się do rywalizacji, to tylko się cieszyć.
– Zaskoczyła Pana forma Partyka Stępińskiego?
– Patryk, to jest taki młody wilk, który od dawna palił się do gry, ale miał rywala w postaci Łukasza Brozia. Poza tym musiał oswoić się wśród seniorów, po przyjściu z drużyny juniorskiej, nabrać dojrzałości, warunków fizycznych. Patryk trochę nie mógł się pogodzić z tym, że mało gra, ale ze sztabem uznaliśmy, że to jeszcze nie jest ten moment. Było trochę niepewności w chwili podpisania nowego kontraktu, ale posłuchał moich rad, żeby być cierpliwym, żeby zaczekać. Zgodził się zostać i to mnie bardzo zbudowało. Podjęliśmy decyzję, że skoro on nas nie zawiódł, to my jego też nie możemy i dostanie szansę. Wiedzieliśmy, że ma spory potencjał i wygra tą rywalizację.
– Gdzie się podziały „Dzieciaki Mroczkowskiego”? Bartkowski grzeje ławę, Alex Bruno gra ogony, Rybicki cofa się w rozwoju, Stępiński uczy się piłki w rezerwach Norymbergii.
– Nikt nie zginął, wszyscy są (śmiech). Wracamy trochę do poprzedniego tematu. Jak zestawimy drużynę opartą na samych młodych, to jest ryzyko, że nie utrzymamy ligi. Jak pomieszamy ten skład, to szanse wzrastają.
Mariusz (Rybicki – przyp. red.) przechodzi okres rywalizacji, musi przełamać pewne bariery, powalczyć. Nie może być tak, że przychodzi nowy zawodnik i Mariusz odpuszcza. Tu trzeba pokazać ten charakter, odpowiedzialność. Ja myślę, że on i reszta, która gra mniej, to zrozumieją i popracują o swoje szanse.
– Jest Pan znany z dobrego rozeznania w futbolu młodzieżowym. Jak Pan ocenia kolejną reformę w polskiej piłce, Młoda Ekstraklasa słusznie została zlikwidowana i wróciły stare drużyny rezerw?
– Problem polegał na tym, że stworzono tą Młodą Ekstraklasę i potem zostawiono to samemu sobie. Nikt nie dbał o prestiż tych rozgrywek. Zawodnicy wychodzili na mecz o nic. Tam, gdzie są awanse, spadki jest jakaś stawka i gra się o konkretną rzecz. W MESA zawodnicy nie czuli ciśnienia. Dzisiaj, w III lidze, piłkarze zderzają się z zawodnikami starszymi, stawka meczu jest dużo większa. Z resztą widać po naszych chłopakach oddelegowanych do gry w rezerwach, że na początku podchodzili do tej rywalizacji lekceważąco, że III liga, to będzie spacerek. I po pierwszych meczach było widać, że to jest wcale tak łatwo, a trener Pawlak rwał sobie włosy z głowy. Dopiero teraz zrozumieli, że trzeba się poświęcić, zaangażować i widać poprawę.
– Nie uważa Pan, że błędem było wystawienie na Łazienkowskiej Karola Tomczyka? Debiut dotychczasowego III-ligowca w ekstraklasie, na takim stadionie, w tak silnym gatunkowo meczu nie wyszedł mu najlepiej, zawalił trzy z pięciu bramek.
– Cała obrona zawaliła, Phibel z Abbesem też mają swoje za uszami. Ale faktycznie, z perspektywy czasu można ocenić tą decyzję jako nie najlepszą. Karol grał w sparingach, prezentował się dobrze, dawał sygnały. W tym meczu jednak przekonaliśmy się, że to za mało, jeśli chodzi o tą pozycję. Pojawiły się wtedy pytania, czy lepsza nieprzygotowana para stoperów, czy niedoświadczona. Uznaliśmy, że lepiej postawić na będący w słabszej formie duet Phibel-Abbes, ale zgrany i rozumiejący się ze sobą.
– W letnich przygotowaniach błyszczał David Kwiek, ale szybko zgasł. Widzi Pan go w pierwszej drużynie, czy Nowak, Kasprzak, Batrovic i Kowalski nie dadzą mu tej szansy?
– Nawet Pan dostrzega, że jest rywalizacja i to cieszy. Nie ma już sytuacji, że młodzi grają, bo nie ma wyjścia, że mamy problem z 18-stką na mecz. Kwiek, żeby załapać się do pierwszej drużyny, musi podjąć rywalizację, dzisiaj go nie ma i ma powód do myślenia. Nie ma z nami w Gliwicach Kasprzaka, nie ma Płotki, bo pojechał Kuba Bartkowski. Staroń musi wygrać rywalizację z Visnakovsem, a i doszedł Melunovic. Nowak walczy o skład z Lafrance’m, Perezem, Leimonasem. Rywalizacja jest i to jest powód do optymizmu.
– Leimonasa widzi Pan na pozycji defensywnego pomocnika?
– Nie tylko, on może występować na różnych pozycjach. Na razie gra tam, gdzie gra, bo to jest optymalny wybór i takie mamy potrzeby taktyczne. Ale jest spory wachlarz możliwości zestawienia tej piątki pomocników. Potrzeba nam teraz skonsolidowania tej grupy, żeby poczuli że są drużyną. Jak będziemy ciągle powtarzać, że są zbieraniną, to nie będzie łatwo i przyjemnie. Powiem szerze, że pracuje się z nimi fajnie i mimo, że są z różnych stron świata, to zaczynają tworzyć grupę. Mam nadzieję, że to się przełoży na wyniki.
– Radosław Matusiak napisał w felietonie o Panu, że owszem, cechuje Pana niezły warsztat, ale brak Panu charyzmy. Taką opinię powtórzyło jeszcze kilka osób.
– Ci, co mnie znają, wiedzą, że mam swój sposób pracy. Charyzma, to jest takie zagadkowe słowo, każdy je rozumie po swojemu. Ja na pewno nie jestem typem trenera, który przez 90 minut stoi przy linii i jak to się mówi: „drze mordę”.
– Michałem Probierzem z całą pewnością Pan nie jest.
– I nigdy nie będę. Ja nie lubię robić nic pod publiczkę. Radek Matusiak tak powiedział, bo być może ma trochę żalu o to, że zderzył się z moją i klubu opinią: „sorry, ale na tym kończymy”. To jest łatwy sposób na uderzenie w trenera. „Nie masz charyzmy, nie dajesz sobie rady”. Jakbym nie dawał sobie rady, to by mnie tu nie było trzeci rok. Radkowi podaliśmy rękę w chwili, gdy nikt inny go nie chciał. Jak będzie okazja, to mu chętnie odpowiem albo przeczyta u Was na portalu. Nie dawał drużynie tego, co myśleliśmy, że może dać. Strzelił tak naprawdę tylko jedną bramkę. Nic więcej nie wniósł. Radek miał być tym zawodnikiem, który doda naszej młodzieży trochę pewności i pozytywnych impulsów. A było tak, że nie zdążyłem wejść po treningu do szatni, a on już wychodził. Chciał przedłużyć kontrakt, zarabiać więcej. Kluczowym momentem było jednak to, jak prasa mocno się rozpisywała na temat jego „najlepszego” okresu gry w Bełchatowie i to tak naprawdę zadecydowało o zakończeniu współpracy z Widzewem.Uczciwie dodam jednak, że pod względem piłkarskim Matusiak zrobił jakąś tam karierę. Był to jeden z lepszych zawodników pod względem wyszkolenia technicznego, z jakimi pracowałem. Szkoda, że nie udało mu się wykorzystać tych umiejętności.
A wracając do charyzmy, to nie wszystkich można liczyć jedną miarą. Jak przychodziłem do Widzewa, to obcokrajowców było więcej, jak teraz. Z każdym trzeba było się porozumieć, dogadać. Trzeba było dostosować styl pracy do warunków w klubie. Weźmy Michała Probierza, miał wyniki, poszedł do Wisły i co? Też musiał się zderzyć z taką, a nie inną sytuacją. I Matusiak powie, że Michałowi zabrakło charyzmy? Bzdury opowiada!
– Kiedyś mówił Pan, że boiska treningowe jak i główna płyta nie nadają się do treningów. Również inne drużyny z ekstraklasy narzekały na nią. Czy coś poprawiło się w tej materii? Można już powiedzieć, że Widzew ma gdzie trenować ?
– MOSiR solidnie podchodzi do tematu. Wcześniej nie mieliśmy w klubie narzędzi do pracy np. przy murawie. Boisko główne i boczne wystarcza dla nas i drużyny rezerw. Problem zaczyna się jednak w okresie jesienno-zimowym. Płyty są mokre, zmrożone i nie mamy gdzie trenować. Nie mamy sali, mamy jakąś namiastkę siłowni. To jest przykre. Pytał mnie niedawno pan Kukuć o kompleksy Podbeskidzia. Kompleksy to są, jak się jedzie do Bielska-Białej i widzi prawie gotowy stadion.
– Co Pan sądzi o menedżerach w piłce? Na przykładzie Eduardsa Visnakovsa widać, że potrafią nieźle namieszać.
– Większość z nich, to szkodnicy, którzy nie pomagają, tylko żerują. Oczywiście nie wolno wszystkich wrzucać do jednego wora. Jest kilku menedżerów, którzy się starają, wspierają zawodników, potrafią doradzić. Ale to na palcach jednej ręki można policzyć. Najczęściej są to hurtownie, stajnie. Mieliśmy kiedyś taką sytuację, że jeden agent – nie będę wymieniał z nazwiska – przyjechał na sparing na al. Piłsudskiego, wypatrzył jednego z zawodników i mówi: „ale dobry gracz”. A to był akurat jego piłkarz, tylko on o tym nawet nie pamiętał.
– „Wiśnia” nie trafił do siatki już w trzech meczach. Dalecy jesteśmy od jakiejś żałoby z tego powodu, ale pytanie, czy chłopak nie zatnie się przez to na dłużej. Widać jak strasznie przeżywa każde niepowodzenie.
– Zobaczymy, czy się nie zatnie, czy kibice albo ludzie myślący, że to jakaś maszyna, go nie zamęczą. Widzimy napastnika silnego, szybkiego, wysokiego o mocnych rysach, ale pamiętajmy, że to jest rocznik ’91. Eduards musi jeszcze trochę dojrzeć psychicznie, po ostatnim meczu ktoś z trybun rzucił mu, że grał „piach” i on to potem strasznie przeżywał. Zamiast go wesprzeć na początku jego drogi, to mu jeszcze dołożył. To nie jest Drogba, czy van Basten i nie będzie od razu strzelał z automatu. Musi budować swoją dyspozycję, pracować. Wiadomo, że jest mu trudniej, bo jak jesteś groźny, to otacza cię większa uwaga obrońców.
– Melunovic ma szansę wygryźć go ze składu, czy to tylko zabezpieczenie na wypadek kartek, czy kontuzji Eduardsa?
– Jest to piłkarz, który może podjąć rywalizację z Visnakovsem, ale póki co nie ma jeszcze dyspozycji na 90 minut. Musimy zbudować jego formę meczami, dawać mu pograć coraz więcej i więcej. Mamy teraz pole manewru i gdyby pojawił się jakiś problem z Eduardsem, to zawsze możemy dać szansę Melunovicowi.
WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON: