Przeżyjmy to jeszcze raz! Relacja z 54. Derbów Łodzi
4 kwietnia 2020, 20:41 | Autor: RyanMECZ – AKT I – WOJNA, WOJNA, WOJNA!
Ścisk w sektorze był ogromny, ale nikt nie narzekał. Po obróceniu głowy w lewo, czy w prawo, ukazywał się obraz ubitego, krwistego młyna, który napełniał serce dumą z bycia widzewiakiem. Na płocie oddzielającym trybuny od boiska zawieszano łupy zdobyte kilkanaście minut wcześniej w „świątyni” wroga, do których dołączyły zdobyte w ostatnim półroczu szaliki, czy koszulki fanów gospodarzy. Widok tego „dywanu” był imponujący, a żeby pomieścić wszystko, fanty nakładano na siebie warstwami!
Do pierwszego gwizdka pozostawało już coraz mniej czasu. Na boisko wybiegli oldboje obu zespołów, aby rozegrać pokazowy mecz. Zwycięzcami okazali się widzewiacy! „Galera” i reszta trybun zaczęły się zapełniać. Gospodarze także w większości ubrani byli w swoje naturalne, białe kolory, co dawało świetny efekt. W ciężkim powietrzu czuć było już ogromne emocje, wszystkim skakała adrenalina, a nad głowami latał policyjny helikopter. „Klatkę” otoczyli policjanci. Trwał wstęp do wojny!
Kiedy po raz pierwszy z głośników spiker zapytał publiczność kto wygra mecz, obie grupy z całych sił starały się głośniej wykrzyczeć nazwę swojego klubu. Później cały „dywan” złożony z barw ŁKS zapłonął, a czerwony sektor zaśpiewał rywalom: „Gdzie jest oprawa…?”, na co usłyszeli jedynie porcję gwizdów. Jakiś czas potem także gospodarze puścili z dymem barwy Widzewa, zdobyte w ostatnich miesiącach na mieście. Doszło jeszcze do jednej ciekawej sceny. Otóż nagle na boisko wyskoczył jeden z ówczesnych liderów kibiców Widzewa i podbiegł do rozgrzewających się piłkarzy ŁKS, aby wręczyć koszulkę jednemu z nich, po czym… oszukał ochronę i spokojnie wrócił do całej grupy!
W końcu nadszedł ten długo oczekiwany moment. Na murawę wyszła trójka sędziowska, prowadząca oba zespoły. Równo z pierwszym gwizdkiem fani ŁKS zaprezentowali swoją pierwszą oprawę: na łuku za bramką rozwinęli starannie namalowany, zabawny materiał z karykaturą „Harnasia”. Browar o tej właśnie nazwie, należący do kompanii Carlsberg, został wtedy sponsorem Widzewa. Prześmiewczemu obrazkowi towarzyszył napis: „Harnaś, byłeś zbójem – jesteś chujem”. Chwilę po tym widzewiacy zaprezentowali swoją wersję „Harnasia”. Przypadek? Nic z tych rzeczy! Większość opraw rywali, widzewscy ultrasi mięli dobrze rozpracowaną już przed meczem, toteż odpowiednio to wykorzystali. Nad głowy pofrunęła sektorówka ze wspomnianym bohaterem, który trzymał w rękach flagę z napisem „Widzew Łódź”. Obok niego widniał klęczący kibic ŁKS, który „Harnasiowi” „robił dobrze”.
W momencie rozwijania tej odpowiedzi stała się rzecz nieoczekiwana! Po szybkiej akcji lewą stroną boiska do siatki już w 3. minucie meczu trafił ówczesny ulubieniec kibiców RTS – Bartłomiej Grzelak – i goście objęli prowadzenie! W sektorze Widzewa nastąpiła istna eksplozja radości. Ktoś spontanicznie, z radości, odpalił racę, a kontroprawę rozwinięto do końca. Symbolika na niej przedstawiona idealnie odwzorowała sytuację na boisku, choć tego akurat nikt zaplanować nie mógł. A i nawet w najśmielszych marzeniach nie oczekiwał takiego „wejścia w mecz”. Szał wśród widzewiaków trwał na całego! Po całym stadionie niosło się potężne „Broendby”. Fani ŁKS stali zamurowani, niczym bokser po solidnym knockdownie już w pierwszej rundzie walki. Na trybunach rządzili tylko goście!
Z biegiem czasu zmęczone od euforii gardła nieco przystopowały, choć czwórka, a czasami nawet piątka dyrygentów prowadzących widzewski doping, starała się nakręcać korbę cały czas. Miejscowi otrząsnęli się z szoku i zaczęli w końcu wspierać swój zespół. Nagle wydarzyła się kolejna spontaniczna sytuacja. Z sektora ŁKS, na łuku, nieoczekiwanie wyleciał widzewski „kamikadze”, który próbował zerwać z płotu flagę GKS Tychy. Niestety przedstawiciel „East Side” nie dał rady wykonać tej karkołomnej sztuki, gdyż musiał się ewakuować przed nadbiegającą w celu obrony fany grupką wrogów. Pościg, jaki się za nim udał, zatrzymał się dopiero na środku boiska, a dla niedoszłego „rabusia” akcja skończyła się serią kopniaków w towarzystwie zdziwionych piłkarzy!
Zawodnicy wrócili do gry, nie mniej zaskoczeni fani do dopingowania. Gospodarze postanowili zaprezentować drugą tego dnia oprawę. Na „Galerze” rozwinęli oni sektorówkę z postacią ni to diabła, ni smoka, który przypominał prędzej Bazyliszka. Do tego powiesili transparent: „Najciemniejsza strona miasta”. Wypełnieniem dla tej przedziwnej, niewyraźnej postaci, były żółte i czerwone kartony. Całość wypadła na poziomie autorów, czyli mocno przeciętnie. Po niej transparent zmieniono na: „Najjaśniejsza strona życia”, a na materiale pojawiła się „przeplatanka” – wszystko to w biało-czerwonej kolorystyce.
Chwilę po tej prezentacji fani ŁKS mięli swoje powody do radości. W 35. minucie Robert Łakomy, po składnej akcji piłkarzy w białych koszulkach, wyrównał stan meczu na 1:1. Dla gospodarzy oznaczało to „powrót do życia”. Derby, te boiskowe, rozpoczęły się dla nich na nowo, co miało też niemały wpływ na doping. Ełkaesiacy zerwali się wreszcie na dobre ze śpiewami, choć podkreślić trzeba, że w przeciwieństwie do nich z początku spotkania, widzewiacy nie stanęli jak wryci, tylko starali się jak najmocniej wspierać zespół. Zdecydowano się wówczas na taktyczną zagrywkę i żeby popsuć miejscowym rozkręcający się doping, goście zaczęli kierować pod adresem rywala masę bluzgów. Urażeni fani ŁKS, oczywiście zgodnie z przypuszczeniami, nie pozostali dłużni i doszło do sporej wymiany uprzejmości i cel został osiągnięty.
Jeszcze przed końcem pierwszej części gry, swoją drugą choreografię zaprezentowali fanatycy Widzewa. Widowni ukazała się malownicza sektorówka ukazująca łódkę z widzewiakami na pokładzie oraz pływającymi za burtą kibicami ŁKS. Hasło przewodnie tej oprawy brzmiało: „Zbędny balast Łodzi”. Chwilę po tym sędzia gwizdkiem zarządził przerwę. Wynik bez zmian – remisowy. Na trybunach jednak rządzili przedstawiciele wschodniej strony miasta.
MECZ – AKT II – OSTATECZNE ROZWIĄZANIE
Przerwa minęła na złapaniu oddechu, uzupełnieniu płynów. Wszak była to upalna majowa środa i pragnienie doskwierało, a przecież problemów z wniesieniem prowiantu na stadion nie było żadnego. Przez piętnaście minut pauzy gardła odpoczywały i tylko jakieś spontaniczne wrzuty pod adresem rywala przerywały ciszę. Skrzętnie uwijali się za to widzewscy ultrasi przygotowując się do kolejnej choreografii. Kiedy piłkarze powrócili na murawę, sektor gości wypełniły czerwone i białe sreberka tworzące barwy klubowe, a na środku trybuny rozwinięto sektorówkę z herbem Widzewa. Całość prezentacji upiększyły race, które pofrunęły później w stojących pod ogrodzeniem policjantów. Na koniec herb zwinięto, a sreberka zaczęły fruwać nad głowami kibiców, co dało bardzo fajny efekt.
Dosłownie chwilę po tym przedstawieniu widzewiacy zaatakowali bramkę Bogusława Wyparły, którego technicznym strzałem pokonał ostatecznie Kamil Kuzera i czerwona część stadionu ponownie wybuchła z niesamowitej radości. Piłkarze Widzewa podbiegli pod sektor, by z kibicami cieszyć się z prowadzenia. Ponownie w ruch poszły niewykorzystane pięć minut wcześniej race. 6,5 tysiąca fanatyków RTS zaczęło jedno z najbardziej zapamiętanych wykonań „Broendby”, które już chyba nigdy później nie miało takiej mocy! Fani ŁKS znów stanęli, nie mogąc wypowiedzieć słowa. Sektor Kozin próbował swoich sił w cichych zaczepkach, ale nikt ze szczęśliwych widzewiaków nie zwracał na nich uwagi.
Kiedy euforia zaczynała dogasać, goście zadali kolejny, trzeci tego dnia cios! Swoją drugą bramkę zdobył Grzelak i Widzew prowadził przy al. Unii 3:1! Kibice rzucili się sobie w ramiona, stare chłopy, pamiętające mistrzowskie lata i czasy Ligi Mistrzów, zaczęli płakać z radości. Duńska pieśń, ciągnięta przez ponad sześć tysięcy gardeł, nie schodziła z ust przez dobre 20 minut! Ależ to był szał! Fani „Ełksy” nie wierzyli w to, co się dzieje. Upokorzeni przed meczem przez wrogich kibiców, upokorzeni także przez własnych piłkarzy, dostawali białej gorączki. Niektórzy z tzw. „trybuny” zaczęli wychodzić ze stadionu, a przecież na zegarach była dopiero 65. minuta!
Widzewiacy bawili się w szampańskich nastrojach. ŁKS, który przegrywał 54. Derby Łodzi, mocno komplikował sobie sprawę awansu, a czerwono-biało-czerwoni niemal go sobie zapewniali! W związku z tym zaśpiewano miejscowym „Nie dla żyda I liga!” (wówczas I liga była najwyższą klasą rozgrywkową). Kibice Widzewa postanowili zaprezentować też jeszcze jedną oprawę. Rozwinęli oni ogromnych rozmiarów kontury dwóch zakapturzonych postaci, znanych z flagi „Awanturnicy”, po środku których znajdowała się także tarcza z literką „h”.
Załamani, zdesperowani i zrezygnowani już ełkaesiacy całkowicie zaprzestali dopingu. Skupili się na prowokowaniu policji i ochrony, co doprowadziło do sporej awantury. Widząc fruwające race oraz mobilizację wśród mundurowych, widzewiacy profilaktycznie zdjęli z płotu flagi, będąc gotowym do przeskoczenia ogrodzenia w każdej chwili. Do hasających na „Galerze” desperatów wyjechała polewaczka, częstując sporą dawką zabarwionej, w celu późniejszej identyfikacji sprawców, wody, a na trybuny wkroczyły oddziały prewencji, bardzo mocno gazując awanturujących się kiboli. Silnie dławiący gaz pieprzowy z wiatrem dotarł też do sektora gości, toteż na skutek tego doping przez kilka minut stopniał niemal do zera. Później widzewiacy, widząc, że biała część Łodzi została całkowicie zepchnięta w kierunku łuku pod zegarem, zrozumieli, że nic więcej się nie wydarzy i powrócili do wspierania swoich piłkarzy.
Zrobiło się już szarawo i stadion oświetlały jupitery. ŁKS nadal „walczył” z policją. Na boisko wleciała jakaś raca, na bieżnię stroboskop i mecz chwilowo przerwano. Także za drugą z bramek race dostały skrzydeł i awanturnicze zapędy miejscowych próbowała ostudzić policyjna polewaczka strumieniami wody. Widzewiacy natomiast w doskonałych nastrojach do końca meczu byli jedyną słyszalną grupą. Sfrustrowani ełkaesiacy próbowali jeszcze jakichś zaczepek w kierunku przeciwników, ale ponownie zostali olani przez bawiących się gości. W końcu mecz zakończył się i uradowani piłkarze, w towarzystwie trenera Stefana Majewskiego, przedarli się przez gęsto usiany kordon policji i podbiegli do swoich fanów. Radość trwała dobre dziesięć minut, podczas którego piłkarze zapytali się kibiców, kto rządzi w Łodzi. Gromkie „Widzew” wykrzyczane przez 6,5 tysiąca fanatyków do dziś powoduje ciarki na samo tylko wspomnienie tamtych chwil! Zawodnicy za namową fanów zostali jeszcze chwilę i wszyscy wspólnie zaśpiewali raz jeszcze mające tego wieczoru wielki power „Broendby”, po czym pobiegli do szatni świętować wygraną już we własnym gronie.
WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:
Piękne.
Miło było przeczytać
Niestety nie było mnie w kraju podczas tych derbów.
A dziś jesteś ?
Cały czas jestem. Akurat wtedy miałem wyjazd służbowy
Broendby – głośne, wyraźne, niezakłócone. Słuchałem go tego dnia z balkonu na Retkini, coś niesamowitego. Wspomnienie zostało do dziś :)
Oj działo się, działo.Łzy w oczach.Pozdrowienia dla całych Stoków
Chodziłem do szkoły na dajdajowych terenach i większość szkoły to był łks i pamiętam jak przed meczem napinali się,że co to nam nie pokażą na boisku i na trybunach,jednakże 11 maja 2006 r. ich miny nie były zbyt radosne :D
Miałem bilet na mecz ale kolejka do wejścia była tak długa że tak jak inni skoczyłem przez płot…i co??? I podarłem qurła portki . Ale było warto!!!
Teraz to moda taka jest, żeby w podartych portkach popierdalać po rejonach. Co nie znaczy,że mi się to podoba. Qwa stary już jestem i nie ogarniam jak tak można wyjść w dziurawych rurkach na miasto. I jak byłem gnojkiem w latach siedemdziesiątych.(schyłkowa komuna). To pamiętam jak dziś jak św. pamięci moja matka siedziała po nocach, z igłą i nitką i cerowała nam dziury w ubraniach,żebyśmy wyglądali z bratem jak ludzie.Może i biedni,ale zadbani I Qwa wszystko jak krew w piach. Ten wirus może przewartościowuje choć część ludzkich zachowań. P.S. Nawet młode laski w podartych gaciach wyglądają gorzej niż w zwykłej… Czytaj więcej »
To juz nie wróci .
Wróci.
Nawet wcześniej niż nam się wydaje z obecnej perspektywy.
Życie nie znosi próżni
Głowa do góry