Przeżyjmy to jeszcze raz! Relacja z 54. Derbów Łodzi
4 kwietnia 2020, 20:41 | Autor: RyanNa antenie klubowej telewizji Widzew TV właśnie zakończyła się RETROnsmisja pamiętnych derbów Łodzi z maja 2006 roku, wygranych przez Widzew 3:1. Z tej okazji, postanowiliśmy przypomnieć przebieg tego spotkania, nie tylko od strony piłkarskiej, ale również – a może przede wszystkim – kibicowskiej!
Prezentujemy Wam relację z pojedynku przy al. Unii, którą napisaliśmy blisko osiem lat temu, z okazji szóstej rocznicy 54. Derbów Łodzi. Teraz trochę ją odświeżyliśmy, a także uzupełniliśmy o unikatowe fotki, odkopane z naszego redakcyjnego archiwum! Prawdziwą gratką powinien być też legendarny w pewnych kręgach film, nakręcony przez jednego z kibiców Widzewa, ale z trybuny gospodarzy. Zapraszamy do odbycia z nami tej bardzo przyjemnej podróży w czasie!
PROLOG
54. Derby Łodzi elektryzowały fanów obu jedenastek jak zawsze już wiele tygodni wcześniej. Tym razem do pojedynku o prymat w „Mieście Włókniarzy” dojść miało w ligowym czubie, tyle że ówczesnej II ligi (dziś odpowiednik I ligi). W tabeli prowadził Widzew, będąc murowanym faworytem do awansu. ŁKS natomiast przed meczem zajmował piąte miejsce i derbowa porażka mogła „Rycerzom Wiosny” mocno skomplikować walkę o drugie, promowane powrotem do elity miejsce. Wygrywając, czerwono-biało-czerwoni zrobiliby olbrzymi krok ku Ekstraklasie.
Derby odbyć się miały na stadionie miejskim przy al. Unii 2. Te jesienne, przy al. Piłsudskiego, pozostawiły obu ekipom mały niedosyt. Padł wówczas remis. Najpierw 1:0 prowadził Widzew, potem dwa gole strzelili goście, a wynik ustalili ponownie piłkarze RTS – konkretnie Bartłomiej Grzelak, zdobywca obu bramek w tamtym spotkaniu. Była to też jedna z pierwszych „zgrzytowych” sytuacji, kiedy to kibice ŁKS postanowili zbojkotować derby. Ich zdaniem przyznano im zbyt małą pulę biletów, w zbyt dużej cenie, choć udostępniono całą „Niciarkę”, a więc własne miejsca na stadionie! Goście na poprzednich derbach na Widzewie pierwszy (i chyba ostatni) raz przybyli w liczbie ok. 3,5 tysiąca i wszyscy po „wjeździe z bramą” weszli na stadion. Ich ego wtedy tak urosło, że nie przyjmowali do wiadomości faktu, że dostaną „tylko” cały sektor (1700 wejściówek, notabene dla nich za drogich o bodaj 4 złote) i olali piłkarzy w najważniejszym dniu w rundzie! Na stadionie pojawiło się tylko kilkunastu łamistrajków, którzy wsiedli w przegubowce i dojechali z policją na stadion.
10 maja 2006 roku, czyli w meczu rundy rewanżowej, miało być zupełnie inaczej. Żadnemu z decyzyjnych kibiców Widzewa przez głowę nawet nie przeszła myśl o strzelaniu focha i zostawieniu piłkarzy na wrogim terenie samym sobie. Działacze ŁKS, po pierwszej naradzie, zgodzili się przyznać kibicom RTS 2000 biletów. Później wynegocjowano jeszcze 1000 + kilkaset sztuk, co łącznie dało liczbę ok. 3500 wejściówek. Kiedy bilety rozprowadzano, już było wiadomym, że rozejdzie się cała pula, a nawet okaże się ona zbyt mała. Rozpoczęto więc starania o kolejne wejściówki, ale tym razem bez skutku. Wówczas postanowiono, że postawa w stylu ŁKS nie wchodzi w ogóle w grę! „Idziemy na Karolew wszyscy – ci z biletami i ci bez” – tak brzmiał komunikat. Organizatorzy z widzewskiej strony spodziewali się ok. tysięcznej nadwyżki fanatyków, na co wpływ miał mieć termin – środa. Rzeczywistość była jednak inna…
IDZIEMY NA DERBY!
Zbiórkę ustalono standardowo pod stadionem Widzewa, na godzinę 15:00. Mecz zaplanowano na 19:00, więc było wystarczająco dużo czasu, aby spokojnie, tradycyjnym przemarszem przez Łódź, dostać się na terytorium wroga. Każdy, kto pojawił się na zbiórce, otrzymał okolicznościową, czerwoną koszulkę z napisem „Czerwona Armia Widzewa”, którą mocno spraną, dziś niektórzy traktują niemal jak relikwię. Warto dodać, że była to chyba pierwsza akcja w Polsce, kiedy fani ubrali się jednakowo. Widok, jaki zastali przybywający na miejsce startu pochodu, wbijał w ziemię. Pod widzewskim stadionem i w okolicy gromadził się ogromny, czerwony tłum ludzi. W powietrzu czuć było ten niesamowity, wyjątkowy klimat, którego nie da się opisać słowami. Każdy pojedynczy fanatyk czuł w duszy, że będzie to niezapomniany dzień.
Pochód ruszył al. Piłsudskiego w kierunku zachodnim z lekkim opóźnieniem, bowiem bardzo trudno było ogarnąć taki tłum. W końcu „czerwone morze” widzewskich koszulek powolnym nurtem popłynęło całą szerokością jezdni. Po drodze śpiewano, wykrzykiwano do kogo należy Łódź, przygotowywano się na wieczór, rozgrzewano struny głosowe. Jeden z kibiców przesiadł się nawet do rikszy i w niej kontynuował „marsz”! Pochód był tak długi, że w kilku jego miejscach śpiewano zupełnie co innego, bowiem koledzy „po szalu” wzajemnie nie słyszeli się. Ludzie, zaintrygowani hałasem, wyglądali przez okna, wychodzili na balkony, robili zdjęcia, machali, wołali dzieci, by i one mogły zobaczyć ten niesamowity obrazek. Wściekali się kierowcy, którzy musieli stać w kilkudziesięciominutowych korkach, czekając aż wszyscy kibole przejdą i uwolnią dane skrzyżowanie. Organizatorzy głowili się, jak uda się wszystkim wejść na stadion. Tak olbrzymia liczba chętnych przerosła najśmielsze nawet oczekiwania – bilety posiadała ok. połowa „pielgrzymów”.
Natężenie decybeli zaczęło wzmagać się, kiedy grupa dotarła do centrum, ale dopiero gdy znalazła się kilkaset metrów za ul. Kościuszki, pod wiaduktem, na niewielkim wzniesieniu terenu, można było obrócić się i objąć oczami rozmiar pochodu. Sznurek widzewiaków był imponujący! W przemarszu brało udział lekką ręką 6500 fanatyków! Widok do dziś niezapomniany!
WSTĘP DO WOJNY!
Kiedy przód grupy minął skrzyżowanie z al. Jana Pawła II i zaczął zbliżać się do stadionu MOSiR, wydarzyła się rzecz nieoczekiwana. Otóż zazwyczaj policja prowadziła widzewiaków dookoła stadionu, aby ominąć gromadzących się pod swoim obiektem sympatyków ŁKS. Tym razem idąca na początku marszu „ekipa mocnych wrażeń” zauważyła, że droga pod kasy gospodarzy stoi niemalże otworem i postanowiła z tej okazji skorzystać. Kilka setek fanów ruszyło w prawo, w kierunku „Galery”, a więc serca stadionu ŁKS, a za nimi kierowana adrenaliną i tzw. psychologią tłumu, dalsza część uczestników pochodu!
Gospodarze byli w szoku, kiedy grupa rywali wybiegła im na przywitanie. Zostali oni wręcz zmieceni przez hordę widzewiaków. Kiedy towarzystwo znalazło się pod „Galerą”, 100-150 śmiałków postanowiło iść za ciosem i po nasypie znajdującym się za trybunami oraz przez bramę prowadzącą do wejścia, która szybko upadła, wybiec miejscowym na młyn! Znajdowało się tam wówczas kilkudziesięciu kibiców ŁKS, w panice uciekających przed napastnikami, zapewne do dziś wspominających siniaki po spotkaniu z nieoczekiwanym gościem. Z sektorów miejscowych zniknęło wszystko, co miało biało-czerwono-białe barwy: ubiór zaskoczonych i bezradnych „Rodowitych”, całe torby ze skarpetami, szalikami i koszulkami, przygotowanymi do sprzedaży, a co najistotniejsze: kilkudziesięciometrowy transparent, sektorówka oraz flagi na kijach, będące częścią oprawy!
ŁKS miał jednak szczęście w nieszczęściu. Do meczu pozostawało jeszcze ok. półtorej godziny. Ultrasi gospodarzy nie zdążyli więc jeszcze wywiesić swoich flag. Gdyby sceny te miały miejsce trochę później, łupem widzewiaków padłyby nie tylko stosy gadżetów i elementy oprawy, a wszystkie płótna wroga! Tak się jednak nie stało, zaalarmowana sytuacją policja zaczęła zaś interwencję, toteż nieproszeni goście zaczęli opuszczać młyn i kierować się w stronę swojego sektora. Oczywiście z całym zabranym bagażem, który w całości przerzucono do „klatki”.
Wokół stadionu także trwała dzicz. Osoby, które nie posiadały biletów, korzystając z ogromnego zaskoczenia przeskoczyły płot niemal nie niepokojone przez mundurowych. Ogrodzenie pokonywali także posiadacze wejściówek, bowiem można było szybciej dostać się na trybuny i ominąć kontrolę na bramach. Kiedy w sektorze znajdowało się ok. 4-4,5 tysiąca widzewiaków, zaczęto zbierać bilety, głównie te nieprzedarte, aby podać je stojącym i czekającym jeszcze na wejście kolegom. Jeszcze wcześniej, na teren za sektorem gości wjechał busik, obładowany widzewskimi fantami: flagami, oprawą, pirotechniką, skrojonymi barwami rywali. Później zebrane wejściówki przekazano reszcie i policja wraz z ochroną, widząc co się dzieje i czując na sobie presję ze strony tłumu, postanowiła wszystkich wpuścić do „klatki”! Każdy więc, kto w środowe popołudnie, 10 maja 2006 roku, przybył pochodem na al. Unii, dostał się na stadion i był świadkiem tych wydarzeń! Choć mecz się jeszcze nie zaczął, było już 1:0 dla kibiców RTS!
WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:
Piękne.
Miło było przeczytać
Niestety nie było mnie w kraju podczas tych derbów.
A dziś jesteś ?
Cały czas jestem. Akurat wtedy miałem wyjazd służbowy
Broendby – głośne, wyraźne, niezakłócone. Słuchałem go tego dnia z balkonu na Retkini, coś niesamowitego. Wspomnienie zostało do dziś :)
Oj działo się, działo.Łzy w oczach.Pozdrowienia dla całych Stoków
Chodziłem do szkoły na dajdajowych terenach i większość szkoły to był łks i pamiętam jak przed meczem napinali się,że co to nam nie pokażą na boisku i na trybunach,jednakże 11 maja 2006 r. ich miny nie były zbyt radosne :D
Miałem bilet na mecz ale kolejka do wejścia była tak długa że tak jak inni skoczyłem przez płot…i co??? I podarłem qurła portki . Ale było warto!!!
Teraz to moda taka jest, żeby w podartych portkach popierdalać po rejonach. Co nie znaczy,że mi się to podoba. Qwa stary już jestem i nie ogarniam jak tak można wyjść w dziurawych rurkach na miasto. I jak byłem gnojkiem w latach siedemdziesiątych.(schyłkowa komuna). To pamiętam jak dziś jak św. pamięci moja matka siedziała po nocach, z igłą i nitką i cerowała nam dziury w ubraniach,żebyśmy wyglądali z bratem jak ludzie.Może i biedni,ale zadbani I Qwa wszystko jak krew w piach. Ten wirus może przewartościowuje choć część ludzkich zachowań. P.S. Nawet młode laski w podartych gaciach wyglądają gorzej niż w zwykłej… Czytaj więcej »
To juz nie wróci .
Wróci.
Nawet wcześniej niż nam się wydaje z obecnej perspektywy.
Życie nie znosi próżni
Głowa do góry