Pożegnać poderbowy syndrom
23 lutego 2024, 18:06 | Autor: RyanZa drużyną Widzewa mecz o dużym ładunku emocjonalnym, jakim dla całej społeczności zawsze są Derby Łodzi. Ku przestrodze, po radości związanej z wygraniem na stadionie ŁKS, warto przypomnieć o tzw. poderbowym syndromie, który ostatnio trudno czerwono-biało-czerwonym przełamać.
Pierwszy taki przypadek w najnowszej historii miał miejsce w sezonie 2016/2017. W październiku doszło do pierwszych po reaktywacji obu klubów Derbów Łodzi. Na stadionie przy al. Unii widzewiacy prowadzili do 92. minuty, ale szczęśliwy gol Maksyma Kowala sprawił, że zeszli z boiska z punktem. Sześć dni później drużynę Marcina Płuski czekał wyjazd do Morąga. Pozbawieni dwóch podstawowych zawodników i zawiedzeni końcówką starcia z ŁKS, musieli walczyć ze zmotywowanym Huraganem na błotnistej murawie, w strugach deszczu i polegli aż 0:3. Była to dopiero pierwsza od trzydziestu czterech meczów porażka widzewiaków, a Płuska i tak stracił po niej pracę. W tym samym sezonie, już pod wodzą Przemysława Cecherza, także zanotowano derbowy remis, po którym z zespołu uszło powietrze. Wówczas związane było to jednak ze świadomością, że brak wygranej na własnym stadionie zamyka szansę na awans do II ligi.
Na trzecim poziomie rozgrywkowym łódzkie ekipy na siebie nie wpadały, występując w innych rozgrywkach. Nie oznacza to wcale, że „syndrom derbowy” nie miał zastosowania. Tym razem podobny przypadek mieliśmy przy okazji klasyku z Legią Warszawa, który pod względem prestiżu niewiele – jeśli w ogóle – odstaje od rywalizacji z ełkaesiakami. Do tego wyjątkowego pojedynku doszło w ramach 1/16 finału Pucharu Polski i niewiele brakowało, by doszło do sensacji. Widzew walczył z kandydatem do mistrzostwa, jak równy z równym, ostatecznie przegrywając przy nadkomplecie publiczności 2:3. Cztery dni później do „Serca Łodzi” przyjechała na ligowe spotkanie Resovia, czyli przeciwnik o wiele niżej notowany. Gospodarze byli wyraźnie pod formą, mając przede wszystkim problemy natury mentalnej. Zapłacili za to wysoką cenę – w doliczonym czasie stracili bramkę i przegrali 0:1.
Kolejny raz RTS „rozregulował” się po ważnym meczu w 2021 roku. Znów włożył mnóstwo energii w mecz z Łódzkim Klubem Sportowym, prowadził na jego terenie 2:0, by ostatecznie tylko zremisować. Wyrównujący gol padł pięć minut przed końcowym gwizdkiem, więc można było czuć wielki niedosyt. W następnej kolejce czerwono-biało-czerwonych czekał wyjazd do Opola, ale nie udało im się sprostać roli faworyta. W spotkaniu z Odrą nie padła wówczas żadna bramka.
W sezonie 2021/2022 znów doszło do dwóch derbowych potyczek. Pierwsza kosztowała widzewiaków mnóstwo sił. ŁKS prowadził przy Piłsudskiego 2:0, ale trafienia Patryka Stępińskiego krótko przed przerwą oraz Tomasza Dejewskiego w drugiej połowie, dały podopiecznym Janusza Niedźwiedzia punkt. Możemy mówić tu o deja vu, ponieważ znów następnym ligowym rywalem była Resovia, która okazała się lepsza o jednego gola. Różnica polegała jedynie na tym, że do meczu doszło na boisku rzeszowian. Nic dziwnego, że kibice obawiali się powtórki syndromu wiosną. I niestety mieli rację. Najpierw wielka euforia po pokonaniu ełkaesiaków na ich nowym stadionie, a później sromotne lanie od Resovii na własnym terenie. Goście robili na nim, co chcieli i rozbili piłkarzy Niedźwiedzia aż 4:1!
Finalnie łodzianie wywalczyli upragniony awans do Ekstraklasy, gdzie czekały na nich konfrontacje z Legią. Po pierwszym od ośmiu lat ligowym klasyku udało się uniknąć „przesilenia” i pierwszy raz od dawna wygrać spotkanie następujące bezpośrednio po prestiżowych zawodach. Osiem dni po porażce ze stołecznym zespołem wywalczono trzy punkty w Grodzisku Wielkopolskim, strzelając bramkę w ostatniej akcji. Gorzej było w rundzie rewanżowej. Niezłe zawody w stolicy, zakończone remisem 2:2 (dwukrotnie trzeba było odrabiać straty), a następnie kompletny blamaż w Łodzi, w potyczce z Wartą Poznań. RTS przegrał 0:2, nie oddając przez 90 minut ani jednego celnego strzału! Wygrać nie udało się także po poprzednich derbach. Przy Piłsudskiego gospodarze ograli sąsiadów 1:0, by w kolejnym starciu zremisować w Zabrzu. Tamten mecz miał jednak nietypowy scenariusz. Górnik prowadził po indywidualnym błędzie Mateusza Żyry, ale przez większą część zawodów zdecydowanie dominowali piłkarze prowadzeni wtedy jeszcze przez Niedźwiedzia. Wyrównujący gol padł jednak dopiero w doliczonym czasie.
Przywołać może także najnowszy przypadek, końcówki rundy jesiennej. Co prawda widzewiacy nie grali wówczas z ŁKS, ale zaliczyli emocjonalną konfrontację w Poznaniu. Po bardzo dobrym meczu w ich wykonaniu pokonali Lecha 3:1. Był to pierwszy taki triumf z wysoko notowanym przeciwnikiem, co częściowo wpisuje się w schemat „spotkań o wysokim ciężarze gatunkowym”. Pamiętamy jednak, co działo się tydzień później. Zespół Daniela Myśliwca zaprezentował się dużo gorzej i poległ na własnym boisku z Radomiakiem Radom aż 0:3. Zawodników znów ciężko było wrócić do „normalnej” rywalizacji po poznańskiej euforii.
Miejmy nadzieję, że uchodzący za dobrego psychologa trener Myśliwiec zdoła pokonać poderbowy syndrom i tym razem w głowach graczy Widzewa nie pozostanie już żaden ślad po wygranych derbach. Cała społeczność miała czas na celebrację tego przyjemnego momentu, ale obecnie powinna być skupiona w 100% na kolejnym zadaniu. Zwłaszcza, że rywal nie należy do najłatwiejszych!
Oby ?
Koniec tego poerdolenia
Z Cyganami muszą być 3 punkty !
Uchodzący za dobrego psychologa Myśliwiec? Kto i kiedy tak powiedział o nim i na jakiej realnej przesłance opierał te opinie? Nie lubię takiego czarowania rzeczywistości i dziennikarstwa opierającego się na wymyślaniu faktów.
Po Lechu już pokazał jak dobrze wchodzi w te psychiki zawodników, jak w masło, tylko skutek odwrotny.