Podsumowanie rundy jesiennej w wykonaniu Widzewa
7 grudnia 2014, 10:25 | Autor: RyanZakończona niedawno piłkarska jesień okazała się być dla Widzewa prawdziwą drogą przez piekło. Za wyjątkiem wygranej w Gdyni i uratowaniu remisu z GKS Tychy (w obu przypadkach zadecydowały trafienia w doliczonym czasie) praktycznie co tydzień kibice przeżywali horror. Łodzianie nie dość, że przynosili wstyd legendzie klubu w różnych zakątkach kraju, to po raz pierwszy w swej historii zaliczyli rundę bez zwycięstwa na swoim boisku!
Uważny kibic już na początku czerwca przeczuwał, że Widzew czekać będzie ciężka runda. Drużynę postanowił bowiem opuścić Artur Skowronek, który miał przed sobą jeszcze dwa lata kontraktu. Jego rezygnacja była jasnym sygnałem – dzieje się źle i ja spadam. Skowronek miał rację, oprócz niego odeszli najlepsi piłkarze: Eduards Visnakovs i Patryk Wolański, a sztab szkoleniowy opuścili wszyscy trenerzy. W ich miejsce przyszli nowi ludzie, będący jednak nie trenerami z prawdziwego zdarzenia – trenerskie półprodukty bez większego doświadczenia i jakichkolwiek sukcesów.
Argument, że Włodzimierz Tylak ma rozeznanie w pracy z młodzieżą do nas trafia, OK. Ale do licha Widzew nie występował w Centralnej Lidze Juniorów, tylko w I lidze, pełnej wyjadaczy, zawodników o dobrym przygotowaniu fizycznym i cwaniactwie. Także dobór współpracowników Tylaka nie pozostawiał złudzeń – przy Piłsudskiego szykowano się na ostre cięcie kosztów.
Nie tylko ławka trenerska stała się obiektem rewolucji. Sporo zmieniło się również w kadrze piłkarskiej, gdzie oprócz wspomnianych Visnakovsa i Wolańskiego, pożegnaliśmy kilkunastu piłkarzy, przede wszystkim rutynowanych Marcina Kaczmarka, Macieja Mielcarza, Mateusza Cetnarskiego czy Marcina Kikuta. W ich miejsce przyszli piłkarze z niższych lig lub mało znani obcokrajowcy – niemal w całości gracze młodzi i mało obyci w I-ligowej walce.
Zespół pozbawiony odpowiedniego szkoleniowca, złożony z samych młodych piłkarzy (najniższa średnia wieku w całych rozgrywkach), bez obozu przygotowawczego pełną gębą, nie miał prawa odnieść sukcesu. Skazany był na ciężką cotygodniową walkę, wahania formy i wielką potrzebę piłkarskiego szczęścia. W takich warunkach trudno myśleć o stawianiu przed drużyną wysokich celów, ale Sylwester Cacek jak zawsze poszedł po bandzie – jeszcze przed sezonem zapowiedział, że Widzew walczyć będzie wyłącznie o awans do ekstraklasy, a zespół jest jeszcze lepszy od tego, który z tej elity spadał.
Przy tak dużej presji młodzi gracze łatwo mogli pobłądzić przy pierwszym niepowodzeniu. To przyszło już w pierwszym meczu, w Katowicach. Przez większą część spotkania łodzianie gonili wynik i nawet udało im się wyrównać za sprawą trafienia Rafała Augustyniaka, ale dwa fatalne błędy Piotra Mrozińskiego w doliczonym czasie gry sprawiły, że gospodarze wygrali po rzucie karnym.
Następnie przyszło kolejne rozczarowanie – Widzew podzielił się na swoim boisku punktami z Dolcanem, a do siatki znów trafił Augustyniak, który przejął opaskę po załamanym występem z GKS Mrozińskim. Dla gości z kolei strzelił Patryk Mikita, rozpoczynając tym samym serial goli zdobywanych przez byłych widzewiaków.
Wyjazd do Nowego Sącza także nie przyniósł pierwszej wygranej. Tylak przegrał 0:2 po bramkach Łukasza Grzeszczyka. Nie najlepiej w bramce spisywał się Maciej Krakowiak, przez co stracił miejsce w pierwszym składzie.
Między słupki wszedł Dino Hamzić, ale łodzianie u siebie znów zremisowali, co będzie przykrą normą w kolejnych tygodniach. Punkt przeciwko GKS Tychy to i tak dużo, biorąc pod uwagę fakt, że wyrównanie dzięki trafieniu Marcina Kozłowskiego nastąpiło w doliczonym czasie spotkania.
W kolejce numer 5 wreszcie nastąpił przełom. Widzew wygrał pierwsze starcie w rundzie jesiennej i jak się potem okaże był to ostatni triumf w tym roku. Do zwycięstwa przyczynili się Mroziński, a jeszcze bardziej gol Adama Dudy w ostatniej akcji wygranego 2:1 meczu.
Wydawało się, że wygrana sprawi, iż widzewiacy wskoczą na wysokie obroty i bardziej pewni siebie pójdą za ciosem. Nic bardziej mylnego. W dwóch następnych spotkaniach w Łodzi tylko remisowali bezbramkowo ze Stomilem Olsztyn i Miedzią Legnica.
Zniecierpliwieni kibice zaczęli coraz głośniej krytykować trenera Tylaka, a przed wizytą w Niecieczy trudno było o optymistów. Wynik potwierdził te obawy. Widzew przegrał 1:2, choć gdyby nie stronnicze sędziowanie pana Małyszka oraz błędy Bartłomieja Kasprzaka, który sprokurował półtora karnego i wyleciał z boiska, mogłoby być lepiej. Honorowe trafienie padło po pięknym strzale zza pola karnego w wykonaniu Kozłowskiego.
Drużyna dołowała w tabeli, a wyniki nie poprawiały się. W 9 kolejce Widzew znów zremisował u siebie, tym razem z z Flotą Świnoujście, znów jako pierwszy tracąc bramkę. Udało się wyrównać po świetnym strzale Mrozińskiego – znów wynik ratował zawodnik defensywny.
Później do Łodzi przyjechał ekstraklasowy Śląsk Wrocław na starcie w ramach Pucharu Polski. Goście wygrali 2:1, a jedyne trafienie dla widzewiaków zaliczył David Kwiek.
Na koniec „ery” Tylaka łodzianie skompromitowali się w Chojnicach, gdzie przegrali 0:2. Po tym spotkaniu szkoleniowiec został zwolniony.
Miejsce Tylaka zajął Rafał Pawlak, więc fani nie obiecywali sobie po tej zmianie zbyt wiele. Mieli rację, bo choć trudno sobie to wyobrazić, było jeszcze gorzej! Pawlak zaczął od porażki w Łodzi 0:1 z płocką Wisłą, a następnie zaliczył sześć kolejnych przegranych „śrubując” swój rekord na 0-0-7, przez co został żartobliwie ochrzczony przez kibiców widzewskim Jamesem Bondem.
Widzew przegrywał kolejno: w Suwałkach 1:2 (gol z karnego Krystiana Nowaka), w Łodzi z Bytovią 0:1, w Siedlcach 1:3 (po golu Nowaka z karnego po raz pierwszy tym sezonie zespół otwierał wynik, ale na nic się to zdało), w Łodzi z Zagłębiem aż 0:3, w Głogowie z Chrobrym 2:3 (gol Damiana Warchoła i samobój Łukasza Bogusławskiego pozwoliły dojść z 0:2 na 2:2, ale skończyło się jak zwykle) oraz w Łodzi z Olimpią w fatalnym stylu znów 0:3 (Nowak nie trafił z 11 metrów).
Na koniec swej drugiej przygody z ławką trenerską Widzewa Pawlak wywalczył pożegnalny punkt, remisując u siebie 1:1 z GKS Katowice. Mecz, którym kibice żegnali stary stadion stał w końcu na niezłym poziomie, ale wynikało to zapewne z atmosfery wypchanych trybun, a nie poprawie w grze. Drugiego gola w sezonie strzelił Warchoł.
Tydzień później Pawlak, zanim ustąpi ze stanowiska, miał jeszcze zagrać w Ząbkach z Dolcanem, ale spotkanie przełożono na marzec ze względu na zmrożoną murawę.
Jesienią Widzew wywalczył w 18 meczach zaledwie 9 punktów. Strzelił 12 goli (najmniej w całej lidze) i stracił ich 29, w tym aż 9 po strzałach eks-widzewiaków. Jako jedyna drużyna na poziomie centralnym w Polsce nie wygrała ani jednego spotkania przed własną publicznością. Ostatnie miejsce w tabeli jest więc lokatą w pełni zasłużoną. Na boisko wybiegło 26 zawodników, którzy mieli najniższą średnią wieku w rozgrywkach. Gołym okiem widać więc, że łodzianie potrzebują rutyny i napastnika.