P. Klementowski: „Każdy widzewiak miał łzy w oczach”
30 marca 2017, 09:30 | Autor: RyanEmocje po wielkim wydarzeniu, jakim było otwarcie nowego stadionu, już opadają. Przed szefostwem Widzewa powrót do rzeczywistości, w której trzeba każdego dnia walczyć o odbudowę potęgi łódzkiego klubu. O ostatnich wydarzeniach, w dniu 47 urodzin, porozmawialiśmy z wiceprezesem Przemysławem Klementowskim.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
– Dziękuję! Skąd wiedzieliście?!
– Na mieście mówią.
– (śmiech) Co jeszcze mówią?
– Że Widzew zrobił Ligę Mistrzów w III lidze.
– To, co dzieje się w ostatnich miesiącach to istne szaleństwo. Chyba nikt nie spodziewał się, że zainteresowanie kibiców będzie aż tak ogromne. Już to, że pobiliśmy rekord Polski w sprzedaży karnetów jest wielkim wyczynem!
– Mówił pan, że gdyby miał do dyspozycji obiekt na 40 tysięcy widzów, też by go zapełnił.
– Bo to prawda! Proszę popatrzeć, w jakim tempie sprzedawały się karnety. Przed meczem z Motorem ludzi ogarnęła panika, że jak nie kupią karnetu, to nie będą na trybunach. Dodatkowo każdy z ludzi w klubie dostawał dziesiątki telefonów z różnych zakątków świata z prośbą o załatwienie jakichś wejściówek. Wszystkim musieliśmy odmawiać, bo nie byłoby gdzie ich wcisnąć. Jakbyśmy mieli drugie tyle miejsc, też bez problemu by się zapełniły.
– Organizacja tego spotkania musiała kosztować was wiele sił i nerwów.
– Wystarczy przypomnieć sobie, kiedy klub dostał zgodę na organizację imprez masowych. Przecież na kilka dni przed meczem otwarcia trwały jeszcze prace poprawkowe pod stadionem! W międzyczasie wiele osób pracowało, ba, harowało po kilkanaście godzin na dobę, by wszystko odpowiednio zorganizować. Nie mówimy przecież o samym meczu, ale też ceremonii otwarcia. W imieniu zarządu chciałbym im wszystkim podziękować. Przecież każdy z nich robił to w formie wolontariatu! Nie będę wymieniał poszczególnych osób, żeby czasem kogoś nie pominąć.
– Słyszałem, że ciężko było pana namówić na wystąpienie przed 18-tysięczną widownią.
– Bo ja jestem od roboty, a nie lansowania się na murawie. Ale trzeba było w imieniu klubu podziękować Miastu za ten stadion, więc nie było wyjścia. Trema jednak była, bo człowiek zazwyczaj nie przemawia publicznie, jeszcze przy takiej widowni.
– Widać było, że głos się panu łamał. To chyba jednak ze wzruszenia?
– A panu się oczy nie szkliły?
– Były takie momenty.
– No właśnie. Każdy widzewiak tego wieczoru miał łzy w oczach, bo to było naprawdę historyczne wydarzenie. Stadion buduje się przecież raz na kilkadziesiąt lat. Za naszego życia innego już chyba nie będzie.
– Wszystko wyszło tak, jak było zaplanowane?
– Jeśli chodzi o ceremonię, to tak. No, może były tam jakieś drobne odstępstwa od scenariusza, ale to normalne. Na samym meczu kilka elementów wymknęło się spod kontroli, jak chociażby odpalenie środków pirotechnicznych pod „Zegarem”. Gdyby nie ten incydent, który mam nadzieję już się nie powtórzy, atmosferę oceniłbym perfekcyjnie. Doping 18 tysięcy ludzi to wspaniała rzecz. Świetnie wyglądały też tysiące szali na wszystkich trybunach. Fajnie, że rodzi się taka moda, by przynosić ze sobą barwy klubu na mecze.
– Na Spotkaniu z Pelikanem nie było już kompletu widzów. Można było się jednak tego spodziewać.
– Wiadomo, że mecz otwarcia to wielkie wydarzenie i przyciągnie ono wiele osób. Część z nich mieszka daleko od Łodzi, także za granicami Polski. Nie mogą oni sobie pozwolić na bywanie na Piłsudskiego co tydzień. Zakup karnetu potraktowali jednak jako cegiełkę, dołożoną do jego funkcjonowania. Bardzo to doceniamy, bo te pieniądze pozwalają nam myśleć o odbudowie prestiżu Widzewa. A co do frekwencji, to klub robi wszystko, by o nią dbać. Nie zadowalamy się sprzedanymi karnetami. Chcielibyśmy co mecz mieć pełne trybuny, bo to dodaje kolorytu do widowiska. W tym celu uruchomiony został system zwalniania miejsc. Na mecz z Pelikanem skorzystało z niego ok. półtora tysiąca kibiców. Będziemy apelować do fanów, by system był jeszcze bardziej popularny.
– Ogromne zainteresowanie kibiców i mediów przekłada się także na współpracę z partnerami. Szerokim echem odbiło się związanie z firmą Murapol.
– Bardzo się cieszymy, że taka firma dołączyła do grona naszych sponsorów. Wiele obiecujemy sobie po tej współpracy. Liczymy, że będzie ona owocna zarówno dla Widzewa, jak i Murapola, który przecież w sąsiedztwie stadionu stawia duże osiedle. Nie zapominamy także o pozostałych podmiotach, w tym o sponsorze głównym. Mówię o ZCB Owczary, który reklamuje na koszulkach naszych piłkarzy swój produkt – Termoton. Oni zwiększyli niedawno swoje wsparcie dla klubu, co także cieszy. Pomagają nam też Polska Grupa Energetyczna, Coca-Cola czy LV Bet. Spory zastrzyk wsparcia dostajemy też od kibiców biorących udział w Wielkiej Orkiestrze Widzewskiej Pomocy. Lista sponsorów jest długa i postaramy się, by była jeszcze dłuższa.
– Cieszy, że sprzedaliście też prawie wszystkie sky boxy.
– Dla nas to bardzo ważny sygnał, który mówi innym firmom: z Widzewem warto się związać. Warto być na jego stadionie, warto się tam po prostu pokazać. Tworzy się moda na Widzew, która obejmuje swoim zasięgiem nie tylko zwykłych kibiców, ale też przedsiębiorców. Poprzednie władze klubu głośno skarżyły się, że łódzki biznes ich ignoruje. My staramy się te relacje teraz odbudować i wierzymy, że się uda. Pierwsze efekty przecież już widać.
– Nieuchronnie zmierzamy w kierunku zostania spółką akcyjną.
– Taka jest kolej rzeczy, choć na razie żadne działania w tym kierunku nie są podejmowane. Stowarzyszeniem możemy być według przepisów nawet do I ligi. Jeśli jednak wcześniej zajdzie taka potrzeba, będziemy do tego gotowi.
– Na przykład wtedy, gdy na horyzoncie pojawi się poważny inwestor, który będzie chciał mieć udziały w spółce.
– Na przykład.
– Trwają już jakieś rozmowy z takimi podmiotami?
– Nie. Ale nawet, gdyby trwały, to i tak bym zaprzeczył (śmiech).
– Widzew funkcjonuje bez prezesa. Pan i Remigiusz Brzeiński pełnicie role wiceprezesów, a wspiera was czterech innych członków zarządu. To nie problem?
– Żaden. Nikt z nas nie chciał być prezesem, bo to wymaga poświęcenia dużej ilości czasu. I tak dla Widzewa dajemy go dużo, zaniedbując swoje rodziny czy biznesy, ale stanowisko prezesa wymagałoby jeszcze więcej i więcej. Dlatego nikt się tego nie podjął i dla mnie to dowód, na to, że wszyscy członkowie zarządu podchodzą do sprawy bardzo odpowiedzialnie. Nikt nie wyrywa się na świecznik, każdy woli robić swoje po cichu. Tyle, ile może. To się chwali.
– Cały czas działacie w tym samym składzie?
– Nie, doszło do jednej zmiany. Z powodów osobistych za członkostwo podziękować musiał pan Tomasz Tomczak. Zastąpił go Dawid Lambrecht, który znany w jest z pracy w futsalowym Grembachu Łódź. Jego wiedza sportowa oraz kontakty w środowisku będą dla Widzewa bardzo ważne.
– Udało wam się ugasić pożar, który powstał jesienią?
– Nie nazwałbym tego pożarem. Były pewne trudności, z którymi trzeba było się uporać, ale szybko pewne sprawy zostały wyprostowane. Obecnie klub ma stabilną pozycję finansową i możemy ze spokojem patrzeć w przyszłość. Coraz lepiej wyglądamy organizacyjnie. Musimy skupić się teraz przede wszystkim na aspektach sportowych.
– Celem cały czas jest awans do II ligi?
– Oczywiście! Drużyna ma jasny cel – w każdym meczu walczyć o zwycięstwo. Nie możemy przecież dać kibicom, którzy wykupili taką liczbę karnetów, bylejakości na boisku. Piłkarze mają zostawić serce na murawie. W czerwcu zobaczymy, co nam to da.
– Jeśli się nie uda?
– Musimy brać taki scenariusz pod uwagę. Nie chcę jednak się nad tym rozwodzić. Dopóki jest szansa na wyprzedzenie rywali, walczymy o pełną pulę. Na pewno zrobimy wszystko, żeby w przypadku niepowodzenia w przyszłym sezonie jeszcze zwiększyć swoje szanse.
– Myślicie już o kształcie drużyny na przyszły sezon?
– Tak, każdy ruch kadrowy, jaki wykonywany był zimą, był analizowany nie tylko pod kątem bieżących rozgrywek, ale także długofalowo. Nie chcieliśmy robić takiej rewolucji w szatni, ale okazało się, że pewnie ruchy były nieuniknione. Latem zapewne też dojdzie do zmian, ale na pewno mniejszych, bo czasu między sezonami jest dużo mniej. Zimą te dwanaście nowych twarzy jeszcze da się wkomponować.
– Kwiek, Fonfara, Zahorski. Trochę się tych nazwisk przewijało. Z kimś było naprawdę coś na rzeczy?
– Rozmawialiśmy z wieloma graczami, ale w 99% przypadków to było jedynie zapytanie o to, jakie warunki finansowe postawiłby kandydat do gry w Widzewie. Media pisały potem, że chcieliśmy Kwieka czy Zahorskiego, a my tylko pytaliśmy ich, czy w ogóle chcieliby przyjść do nas i ewentualnie za ile. Poważne rozmowy toczyły się w zasadzie tylko z Tomaszem Chałasem, ale zrezygnowaliśmy z niego po tym, jak zaczął zwlekać z podjęciem decyzji. Ostatecznie wylądował w Kluczborku.
– Czyli cele zrealizowaliście?
– Resztę transferów, które planowaliśmy, wykonaliśmy w 100%. Zależało nam na tym, by do Widzewa przyszli ludzie ambitni, którzy chcą u nas grać, a nie traktują klibu jak opcję jedną z wielu. Myślę, że udało się to osiągnąć.
– Jak pan oceni te pierwsze trzy mecze? Ale nie jak wiceprezes i szef drużyny, tylko kibic.
– Oczywiście każdy chciałby oglądać piękne spotkania, akcje rodem z ligi hiszpańskiej i wysokie zwycięstwa. Ale musimy pamiętać, że to III liga, w której wciąż wygrywa się prostymi środkami, a nie ozdobnikami. Proszę spojrzeć, w jakich okolicznościach punkty jesienią zdobywał lider. Ile meczów wygrał po brzydkiej grze i bramce w 90 minucie. Mamy dziewięć punktów po trzech meczach. Naprawdę nie można tutaj narzekać, bo skuteczność punktowa jest na razie 100%. Cieszy mnie, że zespół dobrze funkcjonuje w obronie i to, że chłopaki nie odstawiają nogi.
– Nikt nie przechodzi obok meczu.
– Gdyby któryś tylko spróbował, byłby to dla niego ostatni mecz w Widzewie! Ale nie mamy zastrzeżeń do zaangażowania. Piłkarze walczą na boisku, walczą też o miejsce w składzie, bo mamy bardzo wyrównaną kadrę. Wystarczy zobaczyć, kto ma mało szans na grę. W gronie tym są chociażby Kamil Tlaga, Michał Czaplarski czy Adrian Budka. Jeszcze jesienią nikt nie wyobrażał sobie jedenastki bez nich. Młodzi naciskają. Bywam na treningach i widzę, jak oni rywalizują także w tygodniu.
– Kto jest pana ulubieńcem?
– Nie chcę nikogo wyróżniać. Wszystkich traktuję jednakowo, bo każdy jest widzewiakiem. Od selekcji, rotowania składem, jest trener. To on decyduje, kto jest w danej chwili wyżej w hierarchii. Ja się w to nie wtrącam.
– Czego panu życzyć na tą dzisiejszą osiemnastkę (śmiech)? Zdrowia, szczęścia?
– Awansu! Jak awansujemy, to będę i szczęśliwy, i zdrowszy (śmiech).
Rozmawiał Ryan