M. Tarociński: „W styczniu czeka nas jeszcze ważniejsza debata”

19 grudnia 2013, 16:29 | Autor:

Marcin_Tarociński

Nie milkną echa wczorajszej debaty o przyszłości Widzewa. Dyskusja przyniosła wiele ciekawych wniosków i odpowiedzi, choć byłoby ich z pewnością więcej, gdyby z zaproszenia skorzystał Sylwester Cacek. O podsumowanie debaty poprosiliśmy Marcina Tarociśnkiego, dziennikarza TV Toya i spikera na łódzkim stadionie, współprowadzącego debatę z udziałem Grzegorza Waraneckiego, Wojciecha Borkowskiego i Pawła Młynarczyka.

– Kiedy swą nieobecność zapowiedział Sylwester Cacek, wydawało się,  że debata będzie jałową dyskusją o niczym.

– Rzeczywiście wydawało się, że nieobecność Sylwestra Cacka będzie sporym osłabieniem wydźwięku tego spotkania. Nie da się przecież o wszystkim powiedzieć, kiedy nie ma udziałowca. Po części jest w tym trochę racji, dlatego też mam nadzieję, że przy następnej debacie będzie obecny i żadne ważne powody go nie zatrzymają. Nie się ukryć, że on dość często unika kontaktu z mediami, z takich, czy innych powodów, ale teraz jednak powinien się na to zdecydować, bo pewne rzeczy trzeba wyjaśnić. Są kwestie, których nie powie, ani Prezes Zarządu, ani były Przewodniczący Rady Nadzorczej, ani jeden ze sponsorów.

– Mimo to padło kilka ciekawych odpowiedzi.

– Owszem, jestem zaskoczony, że ta dyskusja była naprawdę bardzo żywa. Ciekawe i przede wszystkim ważne słowa padły ze strony Wojciecha Borkowskiego, Grzegorza Waraneckiego, ale i Pawła Młynarczyka, który pewne rzeczy, których dotąd mogliśmy się jedynie domyślać, publicznie potwierdził, chociażby a propos Eduardsa Visnakovsa. Po dyskusji wiemy na pewno więcej.

– Pojawiają się głosy,  że niektórzy są teraz załamani tym, czego się dowiedzieli na temat Widzewa.

– Powiedzmy sobie szczerze, lepiej wiedzieć na czym się stoi, jak to wygląda, niż snuć tylko domysły. To właśnie było celem tego spotkania, żeby oczyścić nieco atmosferę wokół klubu – mniej plotek, a więcej konkretnych informacji. Cała trójka zgodnie przyznała w studio, że Widzew jest obecnie i tak w lepszej sytuacji, jak rok temu. Tylko, że mało kto wtedy o tym wiedział i mało kto o tym mówił.

– Jednym z efektów debaty jest to, że Michał Wlaźlik stał się w tym momencie wrogiem nr 1 w Widzewie, uderzają w niego już niemal wszyscy.

– Michał jest trochę kozłem ofiarnym tej sytuacji. Bierze się to z tego, że on nie ma wielkiego doświadczenia w tej branży. Został rzucony na za głęboką wodę i ktoś mu tym wyrządził wielką krzywdę. Widzewowi – w tej sytuacji, w jakiej jest – potrzeba wyjadacza z kontaktami, który wyciśnie z rynku transferowego ile się da. Michał Wlaźlik jest nie jest głupi, jest ambitny, bardzo się stara i angażuje i też to wszystko przeżywa, ale mając tak ograniczone narzędzia nie daje rady. Potrzebuje kogoś, przy kim mógłby się uczyć, zbierać doświadczenie.

– Myślisz, że bardziej doświadczony dyrektor sportowy dałby tej drużynie lepszy materiał ludzki, mimo tych restrykcji?

– Trudno powiedzieć, ale chyba tak. Poza tym tutaj dochodzą też inne kwestie. Nie może być tak, że ktoś decyduje, żeby przesunąć do rezerw Kevina Lafrance. Widzewa w tej chwili na takie coś nie stać. Jak facet strzela samobója, to zastanówmy się dlaczego, a w mojej opinii, to wynika też z tego, że słabo broni Maciek Mielcarz i dlatego Kevin gra bardzo blisko bramki.
Powtarzam: nie wińmy Michała za to, że nie ma środków na transfery, a wręcz ma ich zakaz. Zatrudnijmy człowieka, który w takich warunkach będzie umiał się poruszać, wyłuskać zawodników, wyciągnąć ile się da.

– Uporządkujmy trochę wnioski z tej dyskusji. Jakie Twoim zdaniem najważniejsze konkluzje płyną z niej dla zwykłego kibica?

– Po pierwsze wyjaśniona została kwestia zadłużenia. Wiemy, że wynosi ono 14 milionów, ale jest porozumienie z wierzycielami, jest harmonogram spłat i klub może działać. Oczywiście teraz trzeba się zastanowić skąd wziąć pieniądze na spłatę i codzienne funkcjonowanie. To, że dowiedzieliśmy się, że klub jest na plusie, to bardzo cieszy, ale oszczędne zarządzanie sprawia, iż powoduje to minusy gdzie indziej. Wygenerowaliśmy przychód, ale jednocześnie wygenerowaliśmy ostatnie miejsce. Paweł Młynarczyk powiedział wczoraj bardzo trafne słowa: to, że klub wypracował pół miliona zysku, to świetnie, ale kibica nie obchodzą te sprawy, nie obchodzi ich układ. Oni chcą widzieć wynik sportowy – po to jest klub piłkarski, żeby emocjonować się futbolem, a nie zarabianiem kasy.

Oprócz tego pojawiły pytania związane z łódzkim biznesem. On musi teraz odpowiedzieć, czy chce wspierać Widzew, czy chce się na nim reklamować, wydawać pieniądze. Wtedy takich problemów klub mieć nie będzie.
Wiemy, że trwają rozmowy z Aflofarmem, wiemy o planach sprzedaży Visnakovsa. Zahaczyliśmy także o temat stadionu.

– Słowa Wojciecha Borkowskiego Was nie zaskoczyły? Były szef Rady Nadzorczej powiedział wprost, że nie wierzy w powstanie w Łodzi ani jednego stadionu.

– Nie zaskoczyły, bo on to mówił jeszcze przed nagraniem (śmiech). On uważa, że Łódź przeinwestowała, są prowadzone gigantyczne inwestycje w mieście i pieniędzy na stadiony po prostu zabraknie. Z drugiej jednak strony te pieniądze są zapisane, Miasto powzięło poważne zobowiązania i nie jest tak łatwo wycofać się z umów, z uchwał Rady Miejskiej. Zobaczymy, czy UMŁ spełni te obietnice.

– Debatę obaj oceniamy więc jako udaną. Kiedy kolejna?

– To nie miał być jednorazowy spektakl telewizyjny. Jasno to deklarujemy: w styczniu wracamy do tematu. Zrobimy to z większą siłą, bo będziemy po 6 stycznia. Będziemy wiedzieć kto jest trenerem, jacy zawodnicy dołączyli do kadry, czy ten Zarząd dał radę coś jeszcze zrobić, czy ten potrzebne są natychmiastowe zmiany.
Po drugie wrócimy do kwestii stadionu, ale potraktujemy to bardzo twardo. Do studia będziemy chcieli zaprosić i Sylwestra Cacka i Hannę Zdanowską i spróbujemy skonfrontować ze sobą stanowiska klubu i miasta.

– Nie boisz się, że najważniejsi bohaterowie ponownie będą zbyt zajęci?

-Wykażemy, jako redakcja, maksimum elastyczności w dopasowaniu się do potrzeb obu stron. Damy im szeroki wachlarz terminów, by nikomu nic nie stanęło na przeszkodzie, aby spotkać się i przedyskutować bardzo ważne dla Widzewa sprawy.

– Jesteś osobą od lat będącą blisko klubu. Jak ocenisz dzisiejszą sytuację Widzewa patrząc z perspektywy nie dziennikarza, pracownika klubu, ale kibica?

– Uważam,  że bardzo dużo zależy od kibiców, co pokazać można najlepiej frekwencją na meczach. Dobre się stało, że przyszła już ta zima, może wszyscy odpoczniemy od tych trudnych spraw. Nie ma co ukrywać: dla mnie oglądanie ostatnich meczów także było męczące. Mnie bardzo boli jedna rzecz. Jak spotykasz niektórych zawodników po meczu i z nimi rozmawiasz, to nie masz wrażenia, że oni są już pogodzeni z losem?

– Coś w tym jest.

– No właśnie. Oni są pogodzeni z porażką. Jak uda się wygrać, to fajnie, jak nie, to przecież już dwudziesta któraś porażka, to jedna w tą, czy w tą nie zrobi różnicy. Tej drużynie potrzebny jest wstrząs, również ze strony kibiców, ale też nie można przesadzić w drugą stronę i wiecznie narzekać, prać brudy. Zespół jest, jaki jest i większość z nich po prostu lepiej nie umie grać w piłkę.

– Czy według Ciebie naszedł czas, aby kibice uderzyli pięścią w stół i zaczęli na zawodnikach wytwarzać większą presję? Pojawiają się takie żądania.

– To zależy w jakiej formie tego dokonamy. Bo jak przyjmiemy za wzór tą lubińską, to może być średnio (śmiech). Żeby zespół odczuł, że kibice za nimi stoją, to przede wszystkim musi być lepsza frekwencja. W mojej opinii to jest najważniejsza sprawa! Wszyscy muszą sobie zdać sprawę, że trzeba przyjść na stadion, nie ważne, że piłkarze grają, jak grają, trzeba być z zespołem na dobre i na złe, trudno! Każde zwycięstwo, każdy punkt jest w naszej sytuacji na wagę złota.
Z drugiej strony należy się z zawodnikami spotkać i wyjaśnić im w jakim klubie grają, jakie są oczekiwania fanów, skoro niektórzy tego nie rozumieją. Muszą sobie zacząć zdawać sprawę gdzie są i jak ogromna odpowiedzialność na nich spoczywa!

Rozmawiał Ryan