M. Stępiński: „Widzew wybrałem ze względu na kibiców”
14 lipca 2013, 18:40 | Autor: RyanKiedy odchodził z Widzewa miał zaledwie 18 lat, a i tak zdołał wstrząsnąć opinią publiczną i podzielić środowisko kibiców. Jedni go rozumieli, inni zarzucali mu, że wykorzystał klub do wypromowania się i ucieczki. W szczerej rozmowie z portalem WTM Mariusz Stępiński opowiada o motywach wyjazdu do Niemiec, swoich kontaktach z menedżerem oraz kibicowaniu Widzewowi.
– Grać w piłkę zaczynałeś w Błaszkach, później była Zduńska Wola. Kto Cię tam wypatrzył i ściągnął do Widzewa?
– Myślę, że skauci Widzewa bardziej kojarzyli moją osobę z występów w reprezentacjach młodzieżowych, niż z gry w Pogoni Zduńska Wola. Także to raczej przez kadrę udało mi się trafić do Widzewa.
– Trener Mroczkowski, mający bardzo dobre rozeznanie wśród juniorów, chciał mieć Ciebie w drużynie?
– W reprezentacji to trener Dorna dał mi szansę i myślę, że ją wykorzystałem. Co do Radosława Mroczkowskiego, to był wówczas trenerem Młodej Ekstraklasy i to właśnie do tej drużyny miałem przejść, a nie od razu do pierwszego zespołu. Stało się jednak tak, że tego lata, kiedy przechodziłem do Widzewa, Mroczkowski został szkoleniowcem pierwszej drużyny. Na pewno mnie chciał, ale nie naciskał w żaden sposób. Powiedział mi, że to moja decyzja.
– Jesień spędziłeś właśnie w Młodej Ekstraklasie, ale wiosną byłeś już pełnoprawnym członkiem pierwszego zespołu.
– Tą jesień, to w zasadzie należy podzielić na połowę, bowiem na początku października bylem już w szerokiej kadrze pierwszego zespołu i jeszcze w tej rundzie zaliczyłem debiut w ekstraklasie. Nigdy się nie spodziewałem, ze to nastąpi tak szybko.
– No właśnie, debiut zaliczyłeś chyba w Poznaniu, jakiś „ogon” w meczu z Lechem. Miałeś wtedy nieco ponad 16 lat. Nie czułeś obawy, że to może za duży przeskok?
– Nie. Byłem umiejętnie wprowadzany do zespołu. Nic nie było robione na hurra, także nie czułem aż tak bardzo tego dużego przeskoku. Wiadomo, było ciężko, ale to jest normalne kiedy przechodzisz z drużyn juniorskich do dorosłej piłki, i to od razu do drużyny, która występuje na najwyższym szczeblu rozgrywkowym.
– Jak przyjęła Cię wtedy szatnia? Nie było zawiści u starszyzny, że młokos może im zabrać miejsce w składzie?
– Szczerze mówiąc, to przez cały okres gry w Widzewie lepszy kontakt miałem ze starszymi zawodnikami, niż z tymi młodszymi. Jak przychodziłem do pierwszej drużyny, to był Adrian Budka którego już znalem. Jak odszedł Adrian, to przyszedł „Kaka” (Marcin Kaczmarek -przyp. red.) i dlatego miałem trochę ułatwione te sprawy.
– No właśnie, Adrian pochodzi ze Zduńskiej Woli, w której grałeś. To jego mógłbyś nazwać swoim pierwszym mentorem w szatni?
– Na początku na pewno tak. Dużo mi pomógł. Po pół roku przeniósł się do Szczecina, ale w zamian przyszedł „Kaka”.
– I to on, krajan z Sieradza, przejął rolę opiekuna Mariusza Stępińskiego?
– Można to chyba tak ująć (śmiech).
– Kolejny sezon, to Twoje systematyczne wspinanie się w hierarchii i coraz więcej minut na boisku.
– No tak, rzeczywiście było to robione stopniowo. Jakby spojrzeć na to analitycznie, wygląda to jak taki wykres. Cały czas następował progres. Coraz więcej minut na boisku i w końcu wychodzenie na mecz od pierwszej minuty.
– Wcześniej było premierowe trafienie w ekstraklasie – gol dający remis z Górnikiem. Była euforia i nieprzespana noc, czy podszedłeś do tego na zimno?
– Było to super uczucie! Po strzeleniu tej bramki sam do końca nie wiedziałem co się dzieje. Jak już gra znowu rozpoczęła się od środka, miałem tyle siły i energii, że mogłem jeszcze jeden mecz zagrać (śmiech). Ale w nocy spałem spokojnie.
– Zostałeś wtedy najmłodszym strzelcem bramki w ekstraklasie w barwach Widzewa. Sodówka nie zaczęła uderzać do głowy?
– Nigdy nie lubię mówić w takich sytuacjach o sobie, ale myślę, że nie. Cały czas dążyłem do tego, by grać w pierwszym składzie i nie spoczywałem na laurach. Sodówki nie było. Była praca.
– Mieszkałeś wtedy z rodzicami w Sieradzu, czy w Łodzi?
– Gdy miałem 13 lat wyjechałem do Łodzi, aby uczyć się i trenować w szkole sportowej pod patronem ŁZPN, także podczas pobytu w Widzewie nie sprawiało mi problemu mieszkanie samemu.
Mieszkałem na Widzewie, żeby mieć blisko na treningi. Często spotykałem kibiców. Było miło.
– W którym momencie poczułeś, że z powoli wprowadzanego do składu dzieciaka stajesz się jednym z głównych ogniw ofensywnych zespołu?
– Taki moment nastąpił chyba w Hiszpanii, na turnieju Copa del Sol. Poczułem się też pewnie, kiedy zostałem powołany do pierwszej Reprezentacji Polski.
– Jak już jesteśmy przy Hiszpanii. Słyszałem plotkę, że po turnieju chciał Ciebie kupić Werder Brema, ale działacze odrzucili ofertę na blisko 1,5mln euro.
– Rzeczywiście był wtedy temat Werderu, ale czy propozycja taka wpłynęła, to nie mam pojęcia. W klubie o niczym nigdy mi nie mówiono.
– Trenerzy wystawiali Cię, bo byłeś lepszy od Bena, czy dlatego, że klub chciał wypromować Stępińskiego, za którego mógłby dostać większa kasę?
– Nie wiem skąd takie pytanie. Moim zdaniem to normalne, że najważniejszy jest interes drużyny i tym się według mnie kierowano. Zwłaszcza wtedy, kiedy zespół walczy o utrzymanie w lidze, trener wystawia jedenastkę, którą uważa na ten moment za najsilniejszą.
– Czyli nie odczułeś nigdy, że ktoś może myśleć o Tobie jak o „towarze”, na którym da się zarobić?
– Była taka sytuacja. Odczułem to w momencie, kiedy przeczytałem pewne pismo. Wtedy wyglądało to tak, jakby Widzew chciał ze mną podpisać nowy kontrakt i od razu, jeszcze w tym samym okienku, sprzedać. Ale nigdy już się chyba nie dowiem jak to naprawdę było.
– Z trenerem Mroczkowskim miałeś dobry kontakt?
– Nawet bardzo dobry.
– Kiedy podjąłeś decyzję, że nie przedłużysz umowy z Widzewem po uzyskaniu pełnoletności, tylko wyjedziesz?
– Ostateczną decyzję podjąłem po meczu z Lechem Poznań, przegranym przez nas 0:4, co oczywiście wpływu na nią nie miało. Po prostu wtedy byłem już przekonany. Wcześniej były tylko przemyślenia i zastanawianie.
– Mówi się, że duży wpływ na Twoją decyzję miała osoba Łukasza Masłowskiego, Twojego menedżera. Niektórzy uważają, że zależało mu na Twojej przeprowadzce ze względu na sporą prowizję. Prawda, czy głupie plotki?
– Dla mnie takie plotki są jedynie śmiechu warte. Łukasz mógł mówić, co chciał, ale decyzja i tak należała do mnie. On za mnie nie pojedzie grać. Po drugie, gdy przychodziłem do Widzewa, miałem też propozycje z silniejszych drużyn, a on wówczas podpowiedział mi Łódź.
To jest człowiek, któremu ufam bezgranicznie i każdy, kto powie, że dla niego najważniejsza była prowizja, według mnie jest idiotą! Poza tym Łukasz jest dla mnie bardziej przyjacielem, jak menedżerem. Gdyby dla niego ważna była tylko prowizja, nie robiłby dla mnie tego, co robi teraz, kiedy jestem w Niemczech. Kompletne bzdury. Naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy tak twierdzą.
– Uznałeś, że wyjazd pozwoli Ci się lepiej rozwinąć? W Widzewie nie było już od kogo się uczyć, chyba że symulowania od Ben Dhifallaha. W Niemczech możesz zrobić kolejny krok do przodu, w Widzewie już wyżej by się nie dało?
– Tak uznałem. Przede wszystkim słuchałem podpowiedzi ludzi, którzy już tam byli i wiedzą jak jest. Ale decyzję podjąłem samodzielnie. Jestem w Norymberdze raptem trzy tygodnie, ale wiem już, że bardzo się tutaj rozwinę. To zupełnie inny poziom piłkarski, niż w Widzewie. Mogłem zostać w Łodzi, mieć praktycznie pewne granie – wiadomo, nie do końca, ale nie musiałbym tak bardzo walczyć o miejsce. Ale tak robią minimaliści, a ja chcę grać na najwyższym poziomie i wiem, że stawiając sobie wysoko poprzeczkę będę mógł się dalej rozwijać i stać lepszym piłkarzem. Mam marzenia i ambicję grać na najwyższym, europejskim poziomie.
– Jak wyglądało wejście do zespołu? Nie miałeś tremy? Wiadomo, nowy kraj, nowa drużyna.
– Wiadomo, że to jest krępujące, jak chłopaki rozmawiają w szatni, a ty nie masz zielonego pojęcia, o czym oni mówią. Na szczęście jest tu trener Adam Matysek i bramkarz Raphael Schäfer, którzy rozmawiają po polsku i mi pomagają. Jest też sporo Czechów i Słowaków, których rozumiem, bo język jest bardzo podobny. Także powoli wkomponowuję się w zespół i wierzę, że będzie dobrze.
– W Norymberdze zawsze udanie pracowano z młodzieżą. Jak patrzyłem na kadrę Nürnberg, to są tam sami młodzi napastnicy. Najstarszy z nich ma 24 lata!
– No z tego właśnie słynie w ostatnich latach ten klub. Dlatego też to był jeden z argumentów przemawiających za Norymbergą.
Dokładnie, sami młodzi (śmiech).
– Trener Wiesinger mówi, że masz talent, ale potrzebujesz czasu. Uważasz więc, że będziesz powoli wchodził w niemiecką piłkę, czy zamierzasz z miejsca powalczyć o pierwszy skład?
– Nie da się tak od razu wskoczyć do pierwszej jedenastki. Przede wszystkim będę się uczył i zdobywał doświadczenie i przy tym walczył o miejsce na boisku.
– Jak wygląda Twoja gra w letnich sparingach? W dzisiejszym meczu z Uterhaching zagrałeś pół godziny.
– Tutaj bardziej gram na skrzydle, to znaczy takiego skrzydłowego napastnika. Bierze się to z tego, że system jakim gramy, przewiduje schemat z trzema napastnikami. Właśnie na prawej flance próbuje mnie trener.
– Przejście do 1. FCN to awans sportowy, ale i finansowy. To prawda, że w Widzewie, na kontrakcie juniorskim, dostawałeś 1500 zł?
– Nie, to też nieprawda. Natomiast oczywiste jest, że zarobki młodego zawodnika znacznie różnią się na Zachodzie od tych w kraju. Tak, jak inny jest też poziom, którego się wymaga. To normalne.
– Wspomniałeś, że przed przyjściem do Widzewa miałeś też propozycje z innych drużyn ekstraklasy. Jakich?
– Zainteresowane były Legia, Lech, Wisła i kilka innych drużyn, ale wszyscy najpierw widzieli mnie w Młodej Ekstraklasie. Tak samo z resztą jak w Widzewie.
– I to „Masło” radził Ci wybrać Widzew, bo tam była największa szansa na przebicie się do pierwszej drużyny?
– Dokładnie. Rozważałem wtedy też przejście do GKS Bełchatów i Łukasz zwrócił wówczas uwagę na kibiców.
– Mianowicie?
– Tłumaczył, że w Widzewie – co by się nie działo – zawsze jest super doping. Opowiadał mi, jak sam w nim grał i pamiętał trudne czasy. Było ciężko, nie dostawali pensji któryś miesiąc, brakowało nawet ciepłej wody w klubie. A mimo to wychodził na mecz i kiedy kibice zaczynali śpiewać, o wszystkim zapominał i chciało się grać. Bardzo mi to utkwiło w pamięci.
A w GKS, to wiadomo jak jest z kibicami…
– Zżyłeś się trochę z trybunami przy Piłsudskiego przez te dwa lata spędzone w Widzewie?
– Głośne trybuny bardzo mi pomagały, chociaż przez pół roku graliśmy bez „Zegara”. Na wyjazdach, gdy byli nasi kibice, też odczuwaliśmy ich obecność i wsparcie.
W Widzewie potrzeba nowego stadionu i odbudowania drużyny na poziomie sprzed lat, wtedy na trybunach będą tłumy. Wzrośnie zainteresowanie o kilka razy. Potencjał wśród kibiców bezdyskusyjnie jest. Trzeba go tylko obudzić.
– Kiedy jasnym stało się, że odchodzisz, część kibiców miała Ci mocno za złe, że nie przedłużyłeś umowy z klubem. Uznali, że wypromowałeś się w Widzewie i przy pierwszej okazji uciekłeś, nie dając mu zarobić. Jak byś im odpowiedział na takie zarzuty?
– Ja z niczego nie muszę się tłumaczyć. Ciężko pracowałem i trenowałem, żeby dostać tak wielką szansę wyjazdu na Zachód. Kiedy się pojawiła, to po prostu chciałem z niej skorzystać. Mówię po raz kolejny, że Widzew zarobił na mnie, i to wcale niemało. Każdy mówi, że odszedłem za darmo, a wcale tak przecież nie jest. Widzew dostał za mnie 500 tys. zł. A za ile kupił? Za 10 tys. zł. Czy to nie jest zarobek? Oczywiście, że jest! Jasne jest, że działacze chcieliby więcej, ale przypominam, iż klub także nie kwapił się zapłacić za mnie więcej Pogoni Zduńska Wola. Zapłacił tyle, ile się jej należało i nawet nie chciał rozmawiać o wyższej kwocie. A Pogoń była wtedy w złej sytuacji finansowej i dla takiego 4-ligowego klubu liczyła się każda złotówka.
– Klub zaoferował Ci nową umowę, czy wiedzieli, że nie ma to sensu, bo zdecydowałeś się na krok w kierunku zagranicy?
– Przygotowano dla mnie nową umowę, ale jeszcze przed jej przedstawieniem podziękowałem za współpracę i poinformowałem, że odchodzę.
– Były jakieś inne konkretne propozycje poza Norymbergą?
– Były też z innych krajów. Była z Werderu, o którym mówiłeś. Chciała mnie też Legia.
– Tematu z Legią nie brałeś pod uwagę?
– Nie chciałem iść do Legii. Sam jestem kibicem Widzewa i jeżeli miałem inne propozycje, to wolałem wybrać inny kierunek. Ale nie tylko to miało znaczenie.
– Jak widzisz swoją przyszłość w drużynie narodowej? Jest szansa na dłużej powalczyć o pierwszą kadrę, która po nieudanych eliminacjach może być przebudowywana, czy raczej nastawiasz się na grę w U-19 lub U-21?
– Na razie chciałbym z drużyną U-21 awansować do mistrzostw, a potem zobaczymy. Dobra gra całej drużyny na pewno zaowocuje powołaniami wyżej.
– Powiedz na koniec jak sprawy prywatne? Przeniosłeś się już z hotelu do mieszkania? Masz auto do dyspozycji i jeździsz na treningi sam?
– Do mieszkania przenoszę się po obozie. Auto mam, także jest to dla mnie komfort i duże ułatwienie.
– Kto będzie wyżej na koniec sezonu? 1. FCN w Bundeslidze, czy Widzew w T-Mobile Ekstraklasie?
– Ciężko to ocenić przez tą reformę rozgrywek w Polsce. W piłce wynik zawsze jest sprawą otwartą.
– Myślisz, że chłopaki dadzą radę utrzymać Widzew w lidze?
– Gorąco w to wierzę.
– Dzięki za wywiad i powodzenia!
– Na koniec chciałem podziękować za list jaki do mnie napisano po odejściu. Naprawdę uśmiech pojawił mi się na twarzy, jak to czytałem! Zobaczyłem, że to są prawdziwi kibice – wyrozumiali. Na pewno tego nie zapomnę i mam nadzieję, że kiedyś podziękuję za to powrotem do Widzewa i zdobywaniem bramek dla niego.
Rozmawiał Ryan
http://www.youtube.com/watch?v=uKxJ1cg3cLs
***
Mariusz Stępiński poprosił nas także o dopisanie jego osoby do „Listy Poparcia dla budowy nowego stadionu na Widzewie”, co niniejszym czynimy.