M. Sapota: „Albo będzie koszt, albo będziemy dziadowali i liczyli na przypadek”
3 listopada 2017, 19:42 | Autor: RyanPod koniec lipca firma Murapol została współwłaścicielem Widzewa. Zaczęło się spektakularnie, bo do Łodzi wróciła trenerska legenda klubu – Franciszek Smuda. Później Michał Sapota, prezes Murapolu i wiceprezes RTS, usunął się w cień. WTM udało się namówić go na dłuższą rozmowę na temat minionego kwartału oraz planach na przyszłość.
– Mijają trzy miesiące, odkąd Murapol jest większościowym udziałowcem Widzewa. Jak pan oceni ten ostatni kwartał?
– Pozytywnie. Zarówno piłkarsko, jak i organizacyjnie. Ten okres to szereg zmian, poczynając od sztabu trenerskiego, po zmiany w klubie, które mają wspomóc rozwój jego samego oraz Spółki Akcyjnej, jako biznesu. Jednocześnie to czas, w którym utrzymujemy dobrą pozycję w tabeli, a piłkarze robią indywidualne postępy. Mamy plan na zimę i dalsze pomysły, po awansie do II ligi. Kibice nieustannie szokują frekwencją i zadziwiają nią świat. Rośnie zainteresowanie Widzewem po stronie potencjalnych sponsorów czy innych podmiotów, zainteresowanych współpracą. Oczywiście są też problemy, takie jak ciągłe tarcia na linii klub-policja/wojewoda, czy z drobniejszych spraw jakieś tam organizacyjne zgrzyty, ale to jest normalna sytuacja. Chociaż ciągłe parcie na zamykanie stadionu jest dla mnie co najmniej niezrozumiałe. Ale generalnie jestem bardzo zadowolony.
– Również ze współpracy ze stowarzyszeniem RTS?
– Ze Stowarzyszeniem mieliśmy dużo do czynienia w trakcie negocjacji. Teraz ten kontakt ogranicza się do prezesa oraz członków Rady Nadzorczej, delegowanych przez Stowarzyszenie. Nie mam powodów, żeby narzekać. Myślę, że coraz lepiej się rozumiemy. A najważniejsze, że mamy te same cele.
– Fakt, że prezesem wciąż pozostaje Przemysław Klementowski chyba świadczy o tym, że wykonuje dobrą pracę? Możecie przecież umieścić na stanowisku swojego człowieka. Tak jednak nie jest.
– Takie podejście byłoby najprostsze i najbardziej oczywiste. Natomiast mnie zależało na zachowaniu pewnej ciągłości. Z jednej strony Przemek i szereg innych osób mają ogromny wkład w reaktywację Widzewa i dają mu całe serce, a z drugiej strony dobrze poruszają się w realiach łódzkich. Trzeba pamiętać, że klub to nie tylko kwestia wyjścia piłkarzy na murawę i rozegrania meczu. To jest codzienne podejmowanie szeregu decyzji, załatwianie czasem prostszych, a czasem trudniejszych spraw. Dlatego osobiście zależało mi na tym, żeby Przemek dalej był prezesem, a my byli nieco w cieniu. Oczywiście różne sprawy konsultujemy, chcemy mieć wpływ na decyzje, ale ważne jest też to, żeby szefostwo klubu nie kojarzyło się z jakimiś obcymi ludźmi, którzy pojawiają się nie wiadomo skąd i po co. To ma być w moim pojęciu współpraca i jestem przekonany, że ten model zadziała.
– Daliście sobie rok na sprawdzenie, jak to wszystko będzie się układało. Możemy usłyszeć już teraz deklarację, że Murapol będzie w Widzewie dłużej niż do lipca 2018?
– Na taką deklarację jest zdecydowanie za wcześnie. Nie chcę obiecywać czegoś, z czego być może będę musiał się wycofać. To nie jest tylko decyzja Murapolu. To też kwestia tego, jak ten sezon zostanie oceniony przez Stowarzyszenie i kibiców. Nie chcę nikogo uszczęśliwiać na siłę. Jeśli na wiosnę współpraca zostanie oceniona negatywnie, jesteśmy gotowi odstąpić to miejsce komuś innemu. Zakładam, że komuś lepszemu od nas. Na etapie negocjacji słyszałem o różnych alternatywach. Jak to się mówi, gdzie dwóch Polaków tam trzy opinie.
– Jak wyglądają wasze krótko i długoterminowe plany?
– Na ten moment celem podstawowym jest awans do II ligi. To się po prostu musi stać i tyle! Nie interesuje mnie, jak i kto. Czy będziemy mieli pięciu królów strzelców czy żadnego. Czy będziemy grali jak Barcelona czy jak Agdam Karabach. Po prostu musimy awansować. A co dalej? Mówiłem na początku, że wejście Murapolu do Widzewa to spełnienie moich marzeń. Jestem w stanie wesprzeć klub w rozwoju i w tym, żeby wrócił na swoje właściwe i jedyne miejsce w tabeli Ekstraklasy. Zdania nie zmieniam, ale trzeba jeszcze trochę poczekać.
– Jednym z pierwszych poważnych ruchów po waszym przyjściu do klubu była zmiana trenera. Kto stał za tym pomysłem? Plotkowało się, że to sprężyna inwestora, ale prezes Klementowski część decyzji brał na siebie.
– Też biorę to na siebie. Żeby zdjąć ciężar z Przemka, powiem, że na finiszu negocjacji, gdy było niemal pewne, że podpiszemy umowę, jednym z pierwszych moich pytań była ocena trenera w kontekście walki o awans. Testowaliśmy kilka opcji, ale czekałem na potwierdzenie gotowości ze strony Franciszka Smudy. To był absolutnie wybór numer jeden. W mojej ocenie trener Smuda ma rzadkie umiejętności, w Polsce prawie nieobecne. Potrafi wydobywać z piłkarzy umiejętności, jakich sami by się po sobie nie spodziewali oraz potrafi budować drużynę, czyli organizm, który ma swój styl, swoją filozofię funkcjonowania i stara się to narzucić innym, a nie grać jak się uda, co w polskich warunkach jest raczej standardem.
– Sposób rozstania z trenerem Cecherz uważa pan za właściwy?
– Jeśli pan trener Cecherz ma mieć do kogoś żal, to do mnie. Natomiast fakt jest taki, że ostateczna decyzja została podjęta wspólnie. Gdybym chciał decydować sam i nie oglądać się na zdanie innych osób, to stałoby się to szybciej. Okoliczności, w jakich doszło do zmiany, były słabe. Przyznaję, że można było zrobić to wszystko lepiej. Pan Cecherz jest urażony, a ja ze swojej strony mogę przeprosić. Ale gdybym miął cofnąć czas, postąpiłbym tak samo.
– Bywa pan na większości spotkań?
– Jestem na wszystkich domowych meczach, a te wyjazdowe oglądam w Internecie, czasami po kilka razy. Jestem tyle, na ile wystarcza mi czasu. Ta obecność będzie częstsza, ale na razie muszę poświęcić czas firmie, która jest dość spora i ma zapewniać m.in. finanse dla Widzewa. Także jest to dość kluczowa sprawa. Poza tym mam przecież rodzinę i z tym jest najgorzej.
– Jak oceni pan grę Widzewa pod rządami trenera Smudy?
– Za nami trzynaście ligowych spotkań Smudy. Odnieśliśmy w nich dziewięć zwycięstw i zaliczyliśmy cztery remisy. U siebie mamy sześć wygranych i remis, a bilans bramek 17:2. Na wyjazdach trzy zwycięstwa i trzy remisy, ale pokonaliśmy Sokół, Legię II i Drwęcę. Tylko raz straciliśmy dwie bramki – to też o czymś świadczy. Wiem, że kibice narzekają. Wszyscy chcielibyśmy co mecz wygrywać 5:0, bez względu na to, gdzie i z kim gramy. Ale trener Smuda jest w klubie niecałe trzy miesiące, bez okresu przygotowawczego. Drużyna uczy się w ramach mikrocykli treningowych. Potem chłopcy starają się przekładać to na mecze, ale często nie wychodzi tak, jakby się chciało. Czasami brakuje umiejętności czy dobrej decyzji albo opanowania schematów. Czasami grzeją się głowy. Mnie też krew zalewa, jak widzę, że tracimy szansę na kontrę przez złe kopnięcie teoretycznie prostej piłki albo jak nie trafiamy z trzech metrów do bramki, ale taka jest piłka.
– Ale dystans do tego pan ma.
– To trzeba zmieniać i poprawiać. Tu pojawia się kolejny atut trenera Smudy, który jest tego świadom i powtarza: Praca, praca, praca. Nie ma tanich, łatwych wymówek i drużyna będzie robiła postępy. Tego jestem absolutnie pewien. Natomiast jest to także kwestia podejścia samych piłkarzy. Oni sami muszą chcieć być lepsi, rozwijać się, nabywać nowe umiejętności. Dziś w Widzewie każdy może zrobić jeszcze postęp, wyjść poza III ligę, II ligę czy nawet I ligę. Są chłopcy, którzy mają olbrzymi potencjał. Kwestia, co dla kogo jest priorytetem. Trener wie, co robi, i ja w to wierzę.
– Awans do II ligi jest celem bezwzględnym. Tymczasem w Aleksandrowie Łódzkim wyrasta wam niezły konkurent.
– Wam? Chyba nam (śmiech). Przed sezonem zagrozić miała nam Legia, która po transferach miała być ultra mocna. Słyszałem też o Polonii Warszawa, o Olimpii Zambrów. Jesteśmy narodem jasnowidzów, przewidywania poparte wszechwiedzą mamy we krwi. A dziś to Sokół ma super passę, chociaż przegrał u siebie z Ursusem. Przypomnieć, co się działo po remisie z Ursusem u nas? Wikielec gromi Legię, a w czubie tabeli są na przykład Morąg i Sulejówek, które potrafią wygrać z każdym. Wszyscy są mądrzy po fakcie, ale trzeba na to wszystko popatrzeć na zimno. Liga to 34 mecze, długi, intensywny sezon i suma punktów z całości daje awans lub nie. Ja rozumiem, że kibice się wściekają. Jadą 300 kilometrów do Morąga czy Wikielca, dopingują, a tu remis. Tylko kto ma patent na wygrywanie zawsze z każdym? Ciekaw jestem, tak przy okazji, ile wybiegali piłkarze Wikielca w meczu z Widzewem. Oglądałem ten mecz parę razy i goście wyglądali jak na koksie (śmiech).
– Tak wygląda niemal każdy nasz mecz.
– Dlatego musimy konsekwentnie wygrywać, gromadzić punkty. To jest najważniejsze. Jak mówi Jose Mourinho, wolę wygrać cztery mecze po 1:0, niż jeden 4:0, a w kolejnych stracić punkty. Natomiast znając trenera Smudę, na fajerwerki też przyjdzie czas. Przypadłością polskich drużyn jest to, że nie potrafią rozegrać dwóch równych rund. Albo mają super jesień i na wiosnę dupa, albo odwrotnie. Tak jest od zawsze. Ja oceniam sytuację tak, że my gramy w dolnych rejestrach naszych możliwości, więc to na wiosnę zaszalejemy. Tym bardziej, że będziemy mieli u siebie wszystkich najmocniejszych rywali: Sokół, Lechię, Drwęcę, Morąg, Sulejówek, Legię i Polonię. Wszyscy będą grali w Sercu Łodzi na wiosnę. Aha, no i Wikielec, który zaraz zostanie okrzyknięty czarnym koniem rozgrywek przez jasnowidzów (śmiech).
– Jest szykowany jakiś plan B w przypadku braku awansu? To tylko sport i wszystko może się zdarzyć. Czy taka opcja nie jest w ogóle brana pod uwagę?
– Trudno mi sobie wyobrazić jakiś plan B. Co by to miało być? Awans ma być i nie ma dyskusji! Jakby się okazało, że nie daliśmy rady, to pewnie zaczniemy jeszcze raz, ale wątpię, żeby kibice byli zainteresowani tym, żeby stał za tym Murapol. Jak widzę, co się dzieje po remisie w Wikielcu, czy strasznym rozczarowaniu meczem z Polonią, to pewnie będę miał lincz gratis. Pamiętajmy, że Widzew to magia, to klub z kibicami bez precedensu, ale grają w nim piłkarze. Nie mamy tutaj gwiazd za miliony, tylko chłopaków z potencjałem. W większości III-ligowych. Jasne, jest Olek Kwiek, ale zapytaj go, czy wolałby grać tu czy w I lidze. Gwarantuje ci, że tam i to nie ze względu na zarobki i prestiż.
– Sytuacja w tabeli mówi, że nawet przy wzorowej końcówce rundy sprawa awansu rozstrzygnie się wiosną. Macie pomysł na zimowe wzmocnienia drużyny?
– Jasne, że wiosna zdecyduje. Nawet jeśli wygramy wszystko do końca, a Sokół wszystko przegra, to wiosnę i tak musimy zagrać super. Pamiętaj, że to nie jest tylko kwestia tego, czy mamy awans, czy nie. Plan jest taki, że ta drużyna jest szykowana do II ligi. Po awansie nie chcemy wymieniać dwudziestu zawodników. Oczywiście jakieś zmiany będą, ale zręby drużyny powstają dziś. Jest paru chłopaków, którzy mogą tworzyć trzon kadry nawet po kolejnych awansach. Plan na zimę się klaruje, jakieś zmiany kadrowe nastąpią, co jest nieuniknione. Celem jest pozyskanie młodych chłopaków, rozwojowych, ale takich, którzy dadzą od razu więcej jakości. Pod tym względem ze sztabem się świetnie rozumiemy.
– Macie środki na to, by ściągnąć do Łodzi głośne nazwiska. Wolicie jednak mniej znanych, ale głodnych sukcesów?
– Ściągnąć to możemy, kogo tylko zechcemy (śmiech). Ale nie o to w tym chodzi. Nie ma gwarancji, że piłkarz z Ekstraklasy odnajdzie się na boisku III ligi. Znów wrócę do Wikielca czy meczu z Pelikanem. Jak sobie patrzę na takie spotkanie na spokojnie, to chciałbym zobaczyć np. jak sobie radzą reprezentanci Polski z naszej Ekstraklasy na co dzień w takich warunkach. Czasem jest taka kopanina, jak za starych dobrych latach w angielskiej Championship. Goście zasuwają, jak nakręceni, kości trzeszczą, nikt się nie oszczędza. Wszystko na ambicji, emocjach, a sędziowie ostrzej reagują na pyskówki niż na faule, czasem naprawdę brutalne.
– Listę wzmocnień już macie?
– Kto trafi do klubu, nie mogę powiedzieć. Czy będą to sami młodzi też nie powiem. Na pewno celem jest przeszukiwanie całej Polski pod kątem młodych, zdolnych chłopaków, którym marzy się kariera na miarę Łapińskiego, Citki czy Szymkowiaka. Bo młodzi to Bońka, Smolarka czy Tłokińskiego mogą nie pamiętać. „Łapa” przychodził do Widzewa, jak miał 18 lat, „Szymek” 17 lat. Pewnie, że mnie się marzy pozyskiwać takich chłopaków, bo to jest sól piłki. Akademia Manchesteru United powstała 85 lat temu, od 80 lat nie ma ani jednego ligowego meczu, w którym nie byłoby w meczowej 18-stce przynajmniej jednego wychowanka. To jest coś cudownego! Esencja prowadzenia klubu. No, ale wracając na ziemię, to chcemy stawiać na młodych i rozwój. Tu wszyscy są zgodni.
WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON: