M. Kozłowski: „Wiem, że stać mnie na więcej”
4 stycznia 2019, 09:42 | Autor: RyanRunda jesienna była dla Marcina Kozłowskiego lekcją pokory. Sezon zaczynał na trybunach, nie łapiąc się do meczowej osiemnastki. Cierpliwie czekał jednak na swoją szansę, a gdy ją dostał, nie wypuścił jej z rąk.
– Gratulacje, niedługo przestaniesz być kawalerem.
– Dziękuję. Rzeczywiście, wkrótce się to zmieni.
– Domyślam się, że okres świąteczno-noworoczny był szczególnie udany.
– Na pewno ze względu na zaręczyny był to wyjątkowy czas. Natomiast większość tego okresu przebiegała u mnie standardowo. Jak zawsze święta spędziłem w gronie rodzinnym, na Warmii, skąd pochodzi mój tata. Z kolei nowy rok świętowaliśmy w górach razem z Mateuszem Michalskim, Tomkiem Wełną i naszymi partnerkami.
– Pierogi i inne przysmaki nie kusiły za bardzo?
– Wiadomo, jak to jest przy świątecznym stole. Człowiek pozwala sobie na więcej. Ale oczywiście mam świadomość, że piłka nożna to mój zawód i muszę do tego podchodzić profesjonalnie, dlatego wszystko robiłem z głową. Zresztą, sztab szkoleniowy zadbał o naszą formę w trakcie urlopów.
– Masz na myśli system Catapult?
– Głównie tak. Dostaliśmy rozpiski treningowe i specjalne urządzenie, które pozwala trenerom sprawdzać, jak sumiennie podchodzimy do tych zadań. Nie było więc mowy o taryfie ulgowej. Bieganie czy siłownia musiały być zaliczone. Robimy to po to, żeby wejść w okres przygotowawczy już na odpowiednim poziomie wytrenowania.
– Zostały wam jeszcze prawie dwa tygodnie. Czuć już tęsknotę za zapachem szatni?
– Z jednej strony fajnie, że mamy tyle wolnego. Po awansie do II ligi dostaliśmy raptem dziesięć dni urlopu, bo trzeba było rozpoczynać przygotowania do nowego sezonu. Człowiek nie zdążył tak naprawdę odpocząć, wyczyścić głowy. Teraz jest zupełnie inaczej, ale mimo wszystko tęsknię już za piłką i treningami. Całe szczęście, że zajęć nie brakuje. Oprócz świętowania miałem czas, by zająć się studiami. Za mną już licencjat, więc pora szykować się do obrony pracy magisterskiej.
– Wygląda na to, że odpadł ci jeden z konkurentów do walki o miejsce w składzie. Sebastian Kamiński nie jest już brany pod uwagę.
– Jesienią wywalczyłem sobie miejsce w jedenastce, więc obecność Sebastiana czy nie, nie musi oznaczać automatycznie moich problemów. Muszę patrzeć na siebie i dawać z siebie wszystko. Wtedy przekonam trenera do swojej osoby. Nawet jeśli Sebastiana zabraknie z nami na wiosnę, to zapewne w drużynie pojawi się inny zawodnik mogący grać na prawej obronie, więc to nie ma znaczenia. Muszę zapracować na miejsce, nie ma drogi na skróty.
– Czujesz jeszcze niesmak po końcówce rundy?
– Ciężko przejść obok tego obojętnie, bo jednak zostało to w głowach. Ogólnie całą rundę oceniam dobrze, ale ten nieudany finisz trochę na to wszystko rzutuje. Na szczęście wcześniej wywalczyliśmy dużo punktów, więc nie miało to aż takich negatywnych skutków.
– Którego meczu szkoda ci najbardziej?
– Chyba dwóch ostatnich wyjazdów. W Grudziądzu prowadziliśmy 2:0 do 90. minuty, a zeszliśmy z boiska nawet bez jednego punktu. Szok! Nigdy nie zaliczyłem takiego gonga w końcówce. Bardzo żałuję też meczu w Pruszkowie. Mieliśmy po swojej stronie więcej atutów, tworzyliśmy bardzo dobre sytuacje bramkowe, a jednak to przeciwnik wykorzystał swoja jedną szansę i nas pokonał.
– Jesteś zadowolony ze swojej postawy w przeciągu całej rundy?
– Wydaje mi się, że tak. Początek sezonu był dla mnie ciężki. Trener Radosław Mroczkowski stawiał na Kamińskiego, a ja w kilku meczach nawet nie załapałem się do osiemnastki. Nie poddałem się jednak i w końcu dostałem szansę. Chyba ją wykorzystałem, skoro nie wypadłem z jedenastki już do końca rundy. Wiem jednak, że stać mnie na jeszcze więcej i zamierzam udowodnić to wiosną.
– Treningi zaczynacie 14 stycznia. Siedem tygodni przygotowań to optymalny czas?
– To decyzja trenerów, więc nam nie pozostaje nic innego, jak dostosować się tego planu i maksymalnie go spożytkować. Zdajemy sobie sprawę, jak ważna runda przed nami. Wiosna będzie krótsza, dlatego nie będzie miejsca na potknięcia. Trzeba od razu wejść na wysoki poziom i trzymać go aż do maja.
– Widzew awansuje do I ligi?
– Nie będę składał takich obietnic. Będzie ciężko, bo chętnych jest wielu, ale mogę zapewnić, że damy z siebie wszystko. Zamierzamy wywalczyć awans, ale zamiast o tym gadać, musimy wyjść na boisko i tam zapracować na ten sukces. Innego wyjścia nie ma.
Rozmawiał Ryan
Sufit blisko,wiele więcej z niego nie wykrzesa.Jest taki zawodnik J.B. który właśnie rozwiązuje kontakt z Wisłą i rozwiąże problemy z prawej strony.A pan piłkarz Marcin nie będzie się musiał spinać.