M. Kozłowski: „Nie czuję się ulubieńcem trenera Smudy”

25 grudnia 2017, 19:10 | Autor:

Jesienią Marcin Kozłowski należał do najważniejszych piłkarzy Widzewa. Gdyby nie choroba, która wyłączyła go z gry w jednym meczu, zaliczyłby komplet minut. Co wychowanek mówił o pierwszej części sezonu i przygotowaniach do drugiej?



– Święta tradycyjnie na Mazurach?

– Konkretnie, na Warmii. To już nasza rodzinna tradycja. Ja urodziłem się już w Łodzi, ale rodzice pochodzą właśnie stąd, dlatego wszystkie święta tu spędzamy. Jak byłem młodszy i w juniorach mieliśmy dłuższe przerwy pomiędzy sezonami, to zawsze przyjeżdżałem tu na wakacje. Jestem też chrzestnym, dlatego nie wyobrażam sobie świętować gdzie indziej.

– Rodzina z Warmii jest na bieżąco ze sprawami Widzewa?

– Jasne. Jak graliśmy w Morągu czy Nowym Mieście Lubawskim to  mieli blisko i przyjeżdżali na mecze. Często dzwonią też do taty, pytają jak nam idzie. Śledzą strony internetowe, więc są na bieżąco.

– To przy świątecznym stole na pewno padło pytanie: „Marcin, dlaczego Widzew nie jest pierwszy po rundzie jesiennej?”. Co odpowiedziałeś?

– Nie ma łatwej i jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Łatwo można powiedzieć, że jesteśmy na drugim miejscu, ponieważ zdobyliśmy mniej punktów od Sokoła (śmiech). Ale dlaczego tak się stało, nie da się prosto wyjaśnić. Myślę, że zaliczyliśmy zbyt dużo wpadek. Margines błędu w tej lidze jest niewielki, a my go wykorzystaliśmy w zbyt dużym stopniu i dlatego Sokół, który ma za sobą bardzo udaną rundę, nas wyprzedził.

– Po wygranej w Aleksandrowie pomyślałbyś wtedy, że i tak skończycie za Sokołem? Później przyszło jeszcze ważne zwycięstwo nad rezerwami Legii i mam wrażenie, że mogło to was trochę uśpić na resztę rundy.

– Nie wydaje mi się, żeby tak było. Trener przed każdym meczem wielokrotnie nam powtarzał, żebyśmy byli w pełni skoncentrowani. Trzeba wyjść na boisko i wyszarpać trzy punkty. Nikt nam ich za darmo nie podaruje. Żaden mecz sam się nie wygra. Przeciwnie – rywale na nas motywują się dwa razy mocniej niż w innych spotkaniach, dlatego musimy trzymać koncentrację. Myślę, że to nie ten element zawiódł.



– Istnieje też teoria, że na początku rundy mieliście jeszcze automatyzmy wypracowane przez trenera Cecherza, ukierunkowane pod atak szybki. U trenera Smudy taktyka jest inna i z każdym meczem zaczęły mocniej działać jego schematy. I wyniki się pogorszyły.

– Na pewno granie u trenera Cecherza było inne. Nastawialiśmy się na szybkie ataki z wykorzystaniem skrzydłowych. Była to nieco prostsza gra. U trenera Smudy mamy grać więcej piłką, cierpliwie budować akcje. Przestawienie się musiało delikatnie odbić się na wynikach, ale nie oszukujmy się i nie usprawiedliwiajmy – mamy taki potencjał ludzki i klubowy, że powinniśmy ogrywać każdego. Nie ma dla nas wymówki za mecze w Wikielcu, z Łomżą czy na koniec z Sokołem.

– A może rywale was rozpracowali?

– Na pewno sztab przeciwnika analizował nasze mecze i wyciągał wnioski. To przecież w piłce rzecz normalna. W tygodniu trenujemy zawsze tak samo, na równych boiskach. Mamy dużo gierek i zajęć z piłkami. Potem przychodzi mecz w Wikielcu, na kwadratowym boisku, gdzie przeciwnik stawia autobus i zaczynają się schody. Widać, że dużo lepiej wyglądamy w meczach z zespołami, które chcą grać w piłkę. Ale tak jak mówię, to są utrudnienia, jednak mimo to mamy obowiązek wygrywać, a nie zawsze to robiliśmy. To jest nasza wina.

– Nie pytam cię o to, czy wierzysz w awans, bo to raczej oczywistość.

– Jestem przekonany, że po dobrze przepracowanej zimie nasza gra będzie wyglądała lepiej. Nie musisz zadawać takiego pytania. Wszyscy wierzymy w awans i nikt nie wyobraża sobie nawet sytuacji, że może go zabraknąć. Nie ma takiej opcji. Uważam też, że dwa punkty to nie jest powód do rwania włosów z głowy. Rok temu było minus dwanaście i też powalczyliśmy. Pozycja do ataku jest w porządku.

– Jak rok temu było minus dwanaście, a teraz jest minus dwa, to może w przyszłym roku w III lidze w końcu będziecie na plusie (śmiech).

– Nie ma takiej możliwości. W przyszłym roku będziemy liczyli punkty w II lidze.

– Czujesz się pewniakiem do składu? Wasza rywalizacja z Kamilem Tlagą wyzeruje się zimą czy może ty startujesz z lepszej pozycji, bo rozegrałeś całą rundę?

– Dla trenera fakt, że zagrałem u niego prawie we wszystkich spotkaniach, pewnie ma znaczenie i mogę być trochę bliżej jedenastki. Ale ja staram się wmówić sobie, że wcale tak nie jest. W głowie mam to tak ułożone, że rywalizacja zaczyna się od nowa i muszę się bardzo postarać, żeby zachować miejsce w składzie. Kamil też do tego tak podejdzie. Na pewno nie czuję się żadnym ulubieńcem trenera, który będzie grał bez względu na wszystko.



– Minęło już kilka lat, odkąd wszedłeś do pierwszej drużyny Widzewa. Wtedy radziłeś sobie w I lidze całkiem nieźle. Uważasz, że jesteś dzisiaj lepszym piłkarzem?

– Choć jestem teraz w III lidze, a nie w I lidze, to myślę, że tak. Poprawiłem się piłkarsko, taktycznie czy pod względem podejścia mentalnego i fizycznego do uprawiania zawodowego sportu. Wtedy biegałem trochę na fantazji. Udawało mi się grać ofensywnie, strzeliłem dwie bramki, ale słabo wyglądałem w defensywie. Myślę, że ten element się poprawił i dzisiaj bronię już zdecydowanie lepiej.

– Skoro wtedy dawałeś radę, to dzisiaj też poradziłbyś sobie w I lidze?

– Uważam, że tak. Ale nie tylko ja. Cały nasz zespół jest kadrowo bardzo silny i myślę, że gdybyśmy zostali przeniesieni z dnia na dzień do II czy I ligi, to dawalibyśmy radę. Tam się więcej gra piłką, nie ma aż takiej walki. Musimy się wyrwać z tej siłowej ligi i potem będzie już z górki.

– Ty się nie wybierasz wyżej wcześniej niż koledzy? Ostatnio jest to w modzie: Adam Radwański już jest w I lidze, a Maćka Kazimierowicza ona kusi.

– Ja już kiedyś powiedziałem, że chciałbym osiągać sukcesy z Widzewem i to z nim awansować na szczyt. Ale nauczyłem się też już, że w życiu niczego nie można przekreślać. Na tą chwilę nigdzie się nie wybieram i myślę, że nieprędko się to zmieni.

– Jakieś oferty w ogóle były?

– Niczego konkretnego nie było. W ogóle nie ma o czym mówić.



– Czujesz już głód piłki? Gdyby przygotowania do rundy zaczynały się jutro, ucieszyłbyś się czy raczej wolałbyś jeszcze odpocząć?

– Szczerze mówiąc, to dobrze, że mamy jeszcze te trzy tygodnie wolnego. Staram się przez ten urlop odpocząć od piłki, zresetować głowę. Nie zawsze się jednak da, bo jak wejdę na Facebooka, to wszędzie wyskakują mi jakieś wasze artykuły (śmiech). Mam też wielu kolegów z trybun, którzy żyją Widzewem 24 godziny na dobę. Ludzie na ulicy zaczepiają, pytają jak będzie wiosną. Nie da się całkowicie wyłączyć, choć staram się. Oczywiście nie zapominam o wysiłku sportowym. Chodzę na siłownie, żeby utrzymać organizm w ruchu. Dzięki temu łatwiej będzie mi wejść w przygotowania. A te mają być ciężkie.

– Pierwsze przetarcie będziecie mieć na początku stycznia.

– Tak. Razem z Maćkiem Humerskim, Sebastianem Zielenieckim i Damianem Kostkowskim wystąpimy 5 stycznia na turnieju charytatywnym w Łowiczu. Mieliśmy trafić do innych zespołów, ale ostatnia koncepcja jest taka, że jednak zagramy w jednej drużynie. Na pewno będzie fajnie pobiegać trochę z piłką, pomagając przy tym potrzebującym.

– Jakie plany na drugą część urlopu?

– W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia wracam do Łodzi, a już 27 grudnia jedziemy z Mateuszem Michalskim i znajomymi w góry. Tam spędzimy Sylwestra. Później Łowicz i powoli trzeba będzie się już szykować do treningów. W międzyczasie ogarniam jeszcze zaległości na studiach. W przyszłym roku czeka mnie licencjat.

– Nie pomylę się, jak powiem, że na nowy rok życzyć powinienem ci awansu?

– Nie (śmiech). To będzie chyba najczęściej składane życzenie wśród wszystkich widzewiaków. Oprócz awansu sam życzyłbym sobie także zdrowia. To jest chyba najważniejsze.

Rozmawiał Ryan



Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x