M. Koniarek: „Nie było tak jak dzisiaj, że dziesiątego pieniądze na koncie”
12 stycznia 2016, 09:32 | Autor: AdrianMarek Koniarek to jeden z najlepszych piłkarzy RTS-u w historii. Urodzony w Katowicach napastnik strzelił dla łodzian w sumie ponad 60 bramek, zdobywając przy okazji z Widzewem dwa Mistrzostwa Polski i Superpuchar. Kilka dni temu popularny „Koniar” udzielił ciekawego wywiadu dla portalu „weszło.com”, w który nie omieszkał wrócić do czasów, gdy występował w czerwono-biało-czerwonych barwach.
Na początku Koniarek odpowiedział, jakie było jego największe spełnione piłkarskie marzenie. „Za młodu marzyło się o tym, żeby grać w pierwszej lidze. To się spełniło, więc człowiek miał różne indywidualne wyzwania. Najpierw zdobyłem tytuł odkrycia roku „Piłki Nożnej”, potem udało się zdobyć króla strzelców, udało się dostać do klubu stu, do reprezentacji, strzelić w niej bramkę. Zostałem wybrany do jedenastki historii Widzewa obok Bońka i Smolarka… ho, naprawdę fajne wyróżnienie! W GKS-ie Katowice jestem w podobnym zestawieniu w ataku z Jankiem Furtokiem. Nigdy tego nie sprawdzałem, ale chyba nikomu nie udało się w Polsce załapać do najlepszych jedenastek w historii dwóch klubów. Trochę tych marzeń się spełniło” – rozpoczął.
Zdaniem byłego reprezentanta Polski, najlepszym piłkarzem z jakim grał w Łodzi był Anatolij Demjanenko. „Jan Furtok w GKS-ie. W Widzewie… no, tam paru by się znalazło. Jednego zapamiętałem najbardziej: Anatolij Demjanenko. Ukrainiec, trenował później Dynamo Kijów. Super gracz. Z dnia na dzień w dziwnych okolicznościach wyjechał z Polski” – stwierdził dwukrotny reprezentant kraju.
Najlepszy strzelec w historii naszego klubu wspomniał również o przegranym 0:9 meczu z Eintrachtem Frankfurt i późniejszym ligowym zwycięstwie 2:0 z Legią Warszawa. „To może opowiem o meczu z Eintrachtem Frankfurt, w którym przegraliśmy 0:9? Pamiętam, że jeszcze dzień przed meczem oglądaliśmy mecz w hotelu, Bułgarzy grali z Rumunami. Wynik 7:2. Wszyscy wtedy się śmialiśmy: „ciekawe jak to jest dostać siedem bramek w jednym meczu”. A na drugi dzień… Ehh.
Odprawa, dwie godziny przed meczem. Trener tłumaczy nam co i jak. Leszek Iwanicki pyta:
– Trenerze, Uwe Bein to gra w ogóle?
Trener Żmuda: – Niee, siedzi u góry i piwo pije.
A Uwe wszedł w drugiej połowie, pokręcił chłopakami i jeszcze bramkę strzelił. Tomek Łapiński powiedział do mnie w przerwie: – Marek, znasz niemiecki, powiedz im, żeby się nie wygłupiali i już przestali! Ale najlepszy był Andrzej Grajewski. 0:6 do przerwy, a on wchodzi do szatni i mówi: –Panowie, to tylko sześć bramek, jeszcze nic straconego!
A po meczu wzięli mnie na… antydoping. Dostaliśmy dziewięć bramek, a oni nas podejrzewali, że byliśmy na dopingu (śmiech). Przesada! Dwie godziny żeśmy tam siedzieli w takim stresie i przygnębieniu. Koledzy po meczu śmiali się, że miałem najwięcej kontaktów z piłką, bo dziewięć razy zaczynałem od środka. A nie, dziesięć! Jeszcze przecież jak mecz zaczynaliśmy. No, taka to była gra.
W przerwie trener Żmuda mówi do Andrzeja Kretka, rezerwowego bramkarza:
– Rozgrzewaj się, wchodzisz!
– Ja? Nie, ja nie! Dziękuję, nie chcę!
Po powrocie wszyscy wieszali na nas psy, w następnym meczu ligowym trafiliśmy od razu na Legię, w której było sześciu czy siedmiu reprezentantów. Trenerem był Wójcik, na boisku Zieliński, Kowalczyk, Pisz… Skończyło się 2:0. Po nieprzespanych nocach, na potwornym zmęczeniu. Widać, jak ważna w sporcie jest psychika i mobilizacja” – powiedział.
Koniarek uważa, że najlepszym trenerem z jakim przyszło mu pracować był Władysław Żmuda. „Władysław Żmuda. Pod względem fachowości, taktyki, treningów. Jak się zaczęły zajęcia. to chwila i już się kończyły, tak szybko zlatywały. Jedyny minus jaki miał to może to, że był wtedy za miękki. Za dobry człowiek jak na trenera. Trenował mnie i w GKS-ie i Widzewie. Jak przychodziłem do Łodzi pierwszy raz, wtedy jeszcze szkoleniowcem był trener Kowalski. Wszedłem do szatni i czułem się jak… obcokrajowiec. Przyjechałem ze Śląska i raczej nie byłem dobrze przyjęty, takie miałem wrażenie. Ślązakom w ogóle było się wtedy ciężko zaaklimatyzować w Warszawie czy Łodzi. Grałem, ale nie strzelałem. Przyszedł Żmuda – nowe ustawienie, nowa taktyka. Powiedział mi, żebym nie cofał się za linię połowy, miałem tylko stać z przodu. O, to mi odpowiadało. Zaczęło się strzelanie. A w szatni? Wyszło tak, że w końcu to ja uczyłem chłopaków po śląsku. Codziennie musieli łapać po dwa nowe słówka!” – dodał.
Były napastnik łodzian nie ukrywa, że największe opóźnienia w wypłacaniu pensji miał grając przy Al. Piłsudskiego. „Największe opóźnienia mieliśmy w Widzewie. Jak duże? Nie pamiętam już. Zawsze klub potrafił jakoś załatwić pieniądze. Prezes Gapiński pojechał do Niemiec do Andrzeja Grajewskiego, przywiózł marki, powymieniał. Nie było tak jak dzisiaj, że dziesiątego pieniądze na koncie” – podkreślił.
Na zakończenie „Koniar” odpowiedział na pytanie, czego zazdrości dzisiejszym piłkarzom. „Tu nawet nie chodzi o to, że czegoś zazdroszczę. Zastanawia mnie tylko, dlaczego mając wszystko, grają tak słabo? Dla mnie poziom dzisiejszych zawodników… w tamtych czasach ledwo łapaliby się na ławkę. Jakbyśmy pojechali do obecnej Legii z ówczesną drużyną Smudy, z Łapińskim, Citko, Woźniakiem, Siadaczką – nie mieliby szans. Byłoby lekkie 3:1. I to bez zgrupowania przedmeczowego” – zakończył strzelec 65 bramek dla Widzewa.