M. Gibas: „Jestem w formie, w jakiej chciałem być w Widzewie”
14 grudnia 2019, 08:43 | Autor: MartynaJednym z piłkarzy, który rundę jesienną spędził na wypożyczeniu z Widzewa, był Mikołaj Gibas. Środkowy obrońca grał w III-ligowej Unii Janikowo i był w niej wyróżniającą się postacią. Jak ocenia swoją postawę? Czy liczy jeszcze na powrót do Łodzi? Zapraszamy do lektury wywiadu!
– Zaczniemy od niezbyt przyjemnego tematu. Wiosna była dla ciebie podwójnie nieszczęśliwa.
– Jesień poprzedniego roku była udana. Zaliczyłem sporo minut na szczeblu centralnym w profesjonalnej piłce. Byłem bardzo zadowolony. Niestety, przygotowania do drugiej rundy zacząłem od kontuzji, a później drużyna nie weszła w ligę tak, jak wszyscy byśmy tego chcieli. Remisowaliśmy kolejne mecze i wszystko się nawarstwiało. Nadeszła zmiana trenera, wtedy też doznałem kolejnego urazu, który wykluczył mnie z całego okresu przygotowawczego. Zostałem przesunięty do rezerw, wydaje mi się, że właśnie z tego powodu. W sumie to nie wiedziałem, jak na to patrzeć. Czy na pewno powodem była kontuzja? A może jednak moje wyniki sportowe?
– Miałeś jakiś żal do sztabu szkoleniowego?
– Nie. Oczywiście, zawsze jest jakiś niesmak, kiedy widzisz, gdy ktoś uważa, że cię nie potrzebuje. Na pewno nie jest to przyjemne. Trzeba myśleć wtedy o sobie. Jeśli tu nie jesteś potrzebny, to powiedz sobie, że będziesz potrzebny gdzie indziej albo pokaż, że ten ktoś popełnia błąd. Nie można się zamykać, trzeba znać swoją wartość.
– Wspomniałeś o zmianie trenera. Ty w pierwszej drużynie Widzewa miałeś do czynienia z czterema…
– A jestem tu dopiero półtora roku.
– Właśnie. Jak działają takie zmiany na młodego zawodnika?
– Na pewno ciężko z dnia na dzień zmienić cały cykl pracy, gdy byłeś przyzwyczajony do jednego trenera, jego toku szkolenia czy zasad panujących w szatni. Z każdym nowym szkoleniowcem to się zmienia. Takie jest jednak życie, taka jest praca. Trzeba sobie radzić z czymś takim. Ciężkie, ale do przeżycia.
– Z drugiej strony, można zebrać sporo doświadczenia.
– Dokładnie, człowiek się bardziej rozwija, rozszerza mu się horyzont.
– Gdy przychodziłeś do Widzewa, raczej nie wyobrażałeś sobie takiego biegu zdarzeń.
– Każdy, kto przychodzi do nowego klubu ma nadzieję, że będzie grał od deski do deski i będzie jedną z najważniejszych postaci w zespole. W moim przypadku tak się nie stało. Nie byłem wiodącą postacią w drużynie. Uważam, że byłem ważnym elementem układanki, ale nie najważniejszym, a to o tym każdy marzy. Inaczej to sobie wyobrażałem, aczkolwiek nie jestem rozczarowany. Stało jak się stało. Uznałem, że nie będę spuszczał głowy i czekał nie wiadomo jak długo na szansę. Razem z menadżerem i klubem podjęliśmy decyzję o wypożyczeniu.
– To był chyba strzał w dziesiątkę.
– Jestem bardzo zadowolony z tej rundy. Przyszedłem do Unii i od razu wywalczyłem miejsce w składzie. Nikt się nie spodziewał, że osiągniemy taki wynik jako beniaminek III ligi. Nikt nas nie widział w pierwszej szóstce, a obecnie mamy przewagę nad siódmym miejscem i silną pozycję. Ja też się tego nie spodziewałem, jestem pozytywnie zaskoczony. Naprawdę robimy dobrą robotę.
– W ostatnim czasie pojawiłeś się w jedenastce kolejki, zostałeś też wybrany Piłkarzem Miesiąca Unii.
– Jestem z tego zadowolony. Po prostu wróciłem do swojej formy. Do takiej, w jakiej chciałem być w Widzewie, ale się nie udało. Myślę, że pozwoliło na to zdrowie. W Janikowie je mam, w Łodzi go zabrakło.
– Czujesz się tam bardziej doceniony niż tutaj?
– Ciężko powiedzieć. Czuję, że jestem tam potrzebny i to jest najważniejsze. Gdy człowiek czuje się potrzebny, zupełnie inaczej podchodzi do swoich zadań. Na pewno jest się wtedy nastawionym bardziej pozytywnie, wszystko lepiej wychodzi.
– Ciężko było się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu?
– Nie, to bardzo młody zespół. Jest tam dwóch czy trzech doświadczonych zawodników, a reszta to młodzi i ambitni ludzie, także wypożyczeni z różnych klubów, m.in. z Olimpii Grudziądz czy ŁKS. Łatwo było wejść do tej szatni, ta aklimatyzacja nie trwała zbyt długo.
– W Widzewie walczyłeś o awans, w Unii zakładaliście bój o utrzymanie. To dwa bieguny.
– W Widzewie walczy się o zwycięstwo w każdym meczu. Wiadomo, że w Unii też, ale nie ma tam aż takiego ciśnienia. Jeśli wygramy trzy mecze z rzędu, to każdy jest nastawiony na walkę o kolejną wygraną i daje z siebie wszystko na boisku. Jeżeli się jednak nie uda, to nie ma dramatu. W Łodzi są ścinane głowy. Gdy gra się dobrze, to wyniki pozwalają na takie chwilowe rozluźnienie, a na to trzeba uważać. Dajmy na to, wygraliśmy dwa razy z rzędu z trudnymi rywalami, przyjeżdża do nas zespół z dołu tabeli i przegrywamy. O to chodzi, że trzeba znać umiar w tym rozluźnieniu.
– Drugą różnicą są kibice.
– No tak, zdecydowanie. Nigdzie w Polsce nie ma takich kibiców. W Unii presja też nie jest tak wysoka jak w Łodzi, ale nie chodzi tylko o nią. Największy efekt to stadion. Wyjście na obiekt w Janikowie nie robi tak dużego wrażenia, człowiek nie jest tak bardzo zestresowany.
– Ta presja stadionu naprawdę jest tak duża?
– Na pewno nie jest łatwo przestawić się z grania przy pustych trybunach czy przy samych rodzicach, jak w przypadku juniorskiej piłki, na granie przy siedemnastu tysiącach. To nie jest tak, że trybuny przytłaczają, bo one niosą. Nie boję się, że gdy źle podam, to będę wygwizdany, nie patrzymy na to w taki sposób. Ciężko zrobić ten pierwszy krok, później już wszystko jest w głowie poukładane.
– Pamiętasz swój debiut w Widzewie?
– Przed wejściem na murawę trener Mroczkowski coś do mnie mówił, ale ja kompletnie nie pamiętam, co on mi wtedy powiedział. Wybiegłem na boisko, nagle odciąłem się od tego i na pewno czułem się już dużo lepiej.
– Ostatnio przy al. Piłsudskiego zadebiutował Kamil Piskorski.
– Rozmawiałem z nim później, był bardzo zadowolony i cieszył się, że mógł wystąpić w meczu u siebie. Dla młodego zawodnika to jest duży krok, jeśli chodzi o pewność siebie i myślenie, że jednak ktoś go docenia. Inaczej patrzy się na to, gdy ktoś debiutuje w I lidze, w mniej renomowanym klubie, a inaczej gdy coś takiego dzieje się w Widzewie. To bardzo medialny klub, o tym się mówi.
– Latem w Widzewie pojawiło się kilku bardzo doświadczanych graczy, którzy mogą być wzorem dla młodych. Jak to wygląda w Unii?
– Jest mój parter ze środka obrony, Maciej Mysiak, zawodnik ekstraklasowy. Można powiedzieć, że tworzymy niezły duet, bo graliśmy wszystkie mecze razem. Myślę, że mogę się nauczyć od niego bardzo dużo. Wygląda to dobrze, udaje nam się wyważyć młodość z doświadczeniem.
– W Janikowie nie zapominasz o Widzewie. Pojawiłeś się w „Sercu Łodzi” na spotkaniu z Resovią.
– Akurat grałem mecz w sobotę, po którym wróciłem do Łodzi, więc mogłem się pojawić na stadionie. Niestety, wygląda na to, że przyniosłem pecha, bo przyszedłem i przegraliśmy.
– Twoje wypożyczenie trwa do końca sezonu. Myślisz o tym, co dalej?
– Na pewno mam to gdzieś z tyłu głowy. Staram się jednak myśleć o tym, co jest teraz, nie chcę aż tak wybiegać do przodu. Liczę na to, że ktoś po mnie sięgnie i będę mógł się dalej rozwijać. Zobaczymy. Może być tak, że wrócę do Widzewa i będę w nim potrzebny, a może być tak, że zostanę w Janikowie. Nie można myśleć o tym, co będzie za kilka miesięcy, bo z grania może wyłączyć choćby kontuzja.
– Ty chyba już wyczerpałeś ich limit.
– Fizjoterapeuci tutaj się ze mnie śmiali. Co się nie wyleczyłem, to po tygodniu znów leżałem na stole i trzeba było mnie naprawiać. (śmiech)
– Jaki cel stawiasz sobie na najbliższą rundę?
– Na pewno chcę podtrzymać swoją dyspozycję i walczyć o jak najwyższe miejsce w tabeli z drużyną, bo to jest najważniejsze. Oczywiście są takie zespoły, jak KKS Kalisz, Kotwica Kołobrzeg czy Radunia Stężyca, które od początku sezonu walczą o awans i nam już troszkę odskoczyły. Chcemy być jednak tak wysoko, jak to możliwe.
Rozmawiała Martyna