M. Citko: „Nasza normalność polegała na tym, że my nikogo się nie baliśmy”
12 grudnia 2017, 11:12 | Autor: KamilW latach 90. ciężko było znaleźć w Polsce bardziej popularnego piłkarza niż Marek Citko. Pomocnik kupił serca nie tylko fanów Widzewa, ale też ludzi z klubem niezwiązanych. Do czasów „Citkomanii” zawodnik wrócił w niedawnym wywiadzie dla „Weszło”.
Podobnie jak wcześniej Daniel Bogusz, także Citko wyjaśnia, na czym polegał fenomen tamtego Widzewa. Wszyscy piłkarze byli ze sobą zżyci, zaś klub traktowali nie jako pracodawcę, a jako rodzinę. Pomimo wielu imprez i pomeczowych spotkań, znali granicę, której nigdy nie mogą przekroczyć. W perfekcyjny sposób potrafili odnaleźć balans pomiędzy ciężką pracą a zabawą. „Nikomu nie odbijało, nikt nie nosił głowy w chmurach. Jak szły żarty, to zarówno z nas, jak i z trenera, który miał charyzmę, pewność siebie, ale też czuł grupę i wiedział co mieści się w ramach budowania atmosfery” – zdradził pomocnik.
Siłą ówczesnego Widzewa był również brak strachu przed kimkolwiek. Pomimo tego, że już w pierwszym meczu Ligi Mistrzów łodzianie trafili na europejskiego potentata, Borussię Dortmund, traktowali to spotkanie jako starcie dwóch równorzędnych drużyn. I tak wyglądało to też na boisku. Choć przegrali, niemiecka praca była bardzo zaskoczona dobrą postawą Widzewa, którego zaczęła traktować jako czarnego konia rozgrywek. Citko strzelił w tym meczu honorową bramkę. „Borussia reprezentowała wtedy klasę dzisiejszego Bayernu i wygrało Ligę Mistrzów. Atletico? Mistrz Hiszpanii. Grupa śmierci. A tak naprawdę z Borussią graliśmy jak równy z równym, wybijali w końcówce po autach i mogliśmy to wygrać” – wspomina zawodnik.
Jednym z najbardziej znanych momentów w karierze Citki był gol z połowy, strzelony bramkarzowi Atletico Madryt, Jose Molinie. Jak przyznaje sam gracz, nie było w tym jednak przypadku. Już wcześniej bowiem, podczas analizowania gry Hiszpanów, widzewiacy zauważyli fakt, że bramkarz zawsze wychodzi daleko poza własną bramkę. Tak samo było podczas pamiętnego meczu przy Piłsudskiego. „Mówiłem Michalczukowi – zobacz jak wychodzi! Chyba strzelę mu loba. Zakodowałem to w świadomości” – stwierdził w rozmowie.
Czasy „Citkomanii” piłkarz wspomina z rozrzewieniem, choć dopiero po latach uświadomił sobie, na czym polegało to zjawisko. Wcześniej nie do końca był świadomy swoich umiejętności, a także potencjału, jaki w nim drzemie. Widzieli to zaś kibice, dla których Citko był prawdziwym idolem. Każde wyjście na miasto kończyło się setkami zrobionych zdjęć i rozdanych autografów. Były też jednak ciemne strony popularności – piłkarz stał się wyśmienitym celem dla… złodziei! „Ukradli telewizor i aparat fotograficzny. W mieszkaniu na dobrą sprawę nie było czego kraść. Prowadziłem życie kawalerskie, więc co mi potrzebne? Telewizor, wygodne łóżko, nawet sobie nie gotowałem. Ciągle kadra, liga, wyjazdy, hotele, zgrupowania a pieniądze były w banku” – zdradził gracz.
Treść pełnej rozmowy z Markiem Citko znaleźć można TUTAJ.