Kolejny fragment książki „Wielki Widzew”

1 grudnia 2023, 08:58 | Autor:

Od jakiegoś czasu dostępna jest reedycja książki Marka Wawrzynowskiego pod nazwą „Wielki Widzew”, wydaną przez wydawnictwo SQN. Prezentujemy Wam jeden z jej fragmentów – kolejny dotyczący Zbigniewa Bońka.

Zbigniew Boniek zadebiutował w Widzewie dziesięć dni po derbach. Wypadł marnie, a drużyna przegrała z Szombierkami Bytom 1:3. Zresztą cały zespół od początku rozgrywek spisywał się przeciętnie. Tłumaczono to sobie tym, że Widzew chce przede wszystkim grać ofensywnie, a dopiero w drugiej kolejności zabezpieczać tyły. Mimo krytyki Jezierski nie zarzucił swojego stylu. I miał rację, bo potem było tylko lepiej. Również za sprawą Bońka, który rozwijał się w  zawrotnym tempie.

Kilka miesięcy po debiucie w I lidze został powołany na zgrupowanie kadry w  Hiszpanii, a w marcu 1976 roku zadebiutował w meczu z Argentyną, zresztą razem z Pawłem Janasem i Stanisławem Burzyńskim. Z  całej trójki tylko występ rudego pomocnika oceniono pozytywnie. Na zgrupowaniu doszło do pierwszego spięcia ze starszymi zawodnikami, którzy po mistrzostwach świata w 1974 roku byli niemal bohaterami narodowymi.

– Chcieli dać mu torby do noszenia, ale powiedział, że przyjechał grać, a nie torby nosić. Potem mieliśmy chrzest. Bili nas mocno. Jego zaczęli naprawdę ostro tłuc. Wstał po trzech razach i powiedział, że nie będą sobie imprezy na jego tyłku robili – przypomina sobie Paweł Janas.

Pozycja Bońka w polskiej piłce rosła, powoli stawał się motorem napędowym Widzewa. Miało to też swoje wady, bo jako że był niezwykle charakterystyczny, to od początku, na pewno też ze względu na jego wrodzony brak skromności i nerwowe zachowania w  przypadku niepowodzeń, nie lubiano go w kraju. Starzy działacze Ruchu Chorzów do dziś pamiętają, że po meczu z  ich zespołem chciał w  pojedynkę zdemolować stadion. Oprzytomniał dopiero, gdy uwagę zwrócił mu Rudolf Kapera, asystent Michala Vičana.

Pod koniec sezonu w Poznaniu doszło do kolejnego incydentu, tym razem poważniejszego, za który znienawidziła go znaczna część Polski. Widzew prowadził z Lechem 1:0 właśnie po bramce Bońka. Wyrównał Roman Jakóbczak, ale trener Lecha Edmund Białas wciąż obawiał się piłkarza Widzewa. Wpuścił na boisko Andrzeja Rogalskiego, ofensywnego pomocnika, który w piłkę co prawda grać zbyt dobrze nie potrafił, specjalizował się za to w kopaniu rywali po kostkach i piszczelach oraz wyprowadzaniu ich z równowagi. W tamtym czasie trenerzy ligowi na tyle już obawiali się klasy Bońka, że urządzali polowanie na jego nogi. Tak też zagrał Rogalski, ale pomocnik Widzewa starał się zachowywać, jakby nic poważnego się nie działo. Oczywiście kilka soczystych kopniaków rywalowi sprzedał, ale robił to z gracją, tak by umknęło to uwadze sędziego Ewalda Greinera.

Pod koniec spotkania Boniek wyskoczył do piłki i trafił głową w szczękę bramkarza Lecha Andrzeja Turka. Bramkarz podniósł się pierwszy i z całej siły kopnął piłkę w „Zibiego”, a ten padł na ziemię. Sędzia z Katowic uległ sugestiom poznaniaków, że Boniek został trafiony w plecy, i dał Turkowi ledwie żółtą kartkę, za co później arbiter dostał naganę od obserwatora. Doszło do szamotaniny między zawodnikami, do widzewiaka przedarł się Rogalski i kopnął przeciwnika w głowę. Oszołomiony Boniek zatoczył się w okolice ławki rezerwowych. Pierwszy dopadł do niego Białas.

– Chłopcze, ładnie to tak?

Reprezentant Polski, a gra tak brutalnie – powiedział. Wściekły Boniek nie zamierzał wdawać się w  dyskusje i opluł trenera. Do zawodnika RTS-u  zaczął biec doktor Jerzy Sandomierski. Białas zatrzymał go i powiedział: „Zobacz,
co mi zrobił ten wasz Boniek”. Sandomierski odparł: „Dobrze zrobił, ty ch**u”. Ochroniarze rzucili się na medyka i wezwali milicję. Potem sytuacja na chwilę się uspokoiła. Ale tylko na chwilę. Po meczu jeszcze w tunelu doszło do kolejnej szamotaniny. Białasa, który znowu zaczął strofować Bońka, zdecydowanym ruchem odepchnął od kolegi Burzyński.

Po spotkaniu, gdy widzewiacy szli do autokaru, za płotem czekała żądna krwi poznańska publiczność, kibice wznosili pod adresem Bońka wulgarne okrzyki. Po chwili podszedł do niego chłopak, który miał już w zeszycie autografy kilku widzewiaków, i poprosił o podpis przy nazwisku „Boniek”. Piłkarz odsunął go na bok ruchem ręki, co mogło być odebrane jako wyraz pogardy.

– Dziś nie daję – rzucił Boniek według relacji tygodnika „Piłka Nożna”. Ale poznaniacy znają inną wersję.

– Powiedział: „Stówa. Autograf kosztuje” – uważa rozczarowany łowca autografów Jan Rędzioch, który po latach został dziennikarzem sportowym. Tak samo zapamiętał to Artur Filipowski, sekretarz Lecha. I właśnie ta wersja została rozkolportowana wśród poznańskiej prasy, a potem w kraju. Całe zajście oglądała z bliska ze łzami w oczach Wiesława Rogowska, narzeczona Bońka.

Było to kolejne z całej serii upokorzeń, które spotykały na progu wielkiej kariery młodego zawodnika. Ale też kolejne, które go zahartowało i uodporniło.

W  tym czasie, mimo kolosalnego wsparcia ze strony dziennikarzy sportowych, Boniek nie dostał powołania do kadry na igrzyska olimpijskie w Montrealu, co mocno przeżył. Zespół Górskiego go nie zaakceptował. Zresztą już wtedy było jasne, że „Zibi” chce być nowym królem polskiej piłki, co zasygnalizował innym zawodnikom podczas swojego pierwszego zgrupowania kadry. Tyle że starzy wyjadacze, cieszący się renomą czołowych piłkarzy świata, nie zamierzali ustąpić jakiemuś bezczelnemu gówniarzowi. Kim on dla nich był?

Fragment pochodzi z książki „Wielki Widzew. Historia polskiej drużyny wszech czasów” autorstwa Marka Wawrzynowskiego. Książka pojawiła się w serii #SQNOriginals i jest dostępna TUTAJ.

foto: Marek Kowal

Subskrybuj
Powiadom o
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Grzesiek
1 rok temu

Sceny ani w niedawnym meczu z Zagłębiem Lubin, ale tak się hartował piłkarz i tworzyła prawdziwa drużyna. Bo co cię nie zabije, to cię wzmocni… A może by tak w dzisiejszej drużynie Widzewa objawił się przyszły „Zibi” Boniek albo ktoś podobny do niego, jak za czasów tamtego Widzewa? Pora by była najwyższa. Oby wreszcie! Niepowołanie Bońka przez Górskiego na montrealską olimpiadę okazało się po latach podobnym błędem jak niewystawienie Szarmacha przez Piechniczka za pauzującego za kartki Bońka w półfinale z Włochami podczas hiszpańskiego mundialu… Ale jak widać, w polskiej piłce nawet największym trenerom też czasem przydarzały się pomyłki, lecz czymże… Czytaj więcej »

Waldi
1 rok temu

O, to może nie kupię tej ksiązki tylko poczekam na kolejne odcinki na WTM :)

cik
1 rok temu

Czy ta książka tak słabo się sprzedaje , że co jakiś czas trzeba wstawiać jej fragmenty do neta?

3
0
Would love your thoughts, please comment.x