J. Szarpak: „Tata będzie trzymał kciuki za mnie”

4 listopada 2016, 20:30 | Autor:

jakub_szarpak

Jakub Szarpak to jedyny piłkarz w drużynie Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie, który ma widzewskie korzenie. Sam występował w młodzieżowych zespołach RTS, a do tego ikoną klubu jest jego ojciec, Piotr. W krótkiej rozmowie z WTM pomocnik opowiadał o niedzielnym starciu oraz o niedoszłym transferze do Widzewa, który nie wypalił tego lata. Nie każdy o tym wie…

– Kuba, jak nastroje w waszej szatni przed niedzielnym starciem o sześć punktów, jak określa się ten mecz?

– Przygotowujemy się do tego meczu, jak do każdego innego. Chcemy walczyć o pełną pulę, bo zagramy na swoim boisku. Można powiedzieć, że to spotkanie zadecyduje o dalszych losach w III lidze. Jeśli wygramy, a ŁKS pokona Legię II, to Widzew będzie mógł już powoli żegnać się z myślami o awansie wyżej. Z drugiej strony, jeśli to Widzew wygra, to my będziemy w takiej sytuacji.

– Po zachodniej stronie Łodzi trzymają więc kciuki za…remis.

– ŁKS póki co przoduje w tej lidze. Nie grają może zbyt wymyślnej piłki, ale regularnie punktuje. Wygrywają 2:1, 1:0. Są skuteczni i to procentuje. My do starcia z Widzewem podejdziemy w bojowych nastrojach, żeby dystansu do ŁKS nie tracić. Mamy nowego trenera, ale on za nas nie wygra, musimy sami zrozumieć, o co gramy.

– No właśnie. Otwarcie gracie o awans?

– W klubie mamy ambitnego człowieka, który jest zarówno właścicielem, sponsorem oraz prezesem Drwęcy. Celem jest awans, pod tym kątem budowany był zespół. Każdy z nas, przychodząc tutaj, wiedział, o co będzie się toczyła gra. Początek mieliśmy udany, potem wpadły dwie porażki ze Świtem i Sokołem. Doszło do zmiany trenera. Prezes ciągle jednak w nas wierzy. Liczy, że wrócimy do tej dyspozycji z początku rozgrywek. W tej lidze każdy może wygrać z każdym, zobaczymy jak sytuacja rozwinie się po niedzieli.

– Pierwsza rysa pojawiła się na waszej grze po bolesnej porażce właśnie z ŁKS.

– Pojechaliśmy tam z takim planem, by wygrać ten mecz. Dostaliśmy jednak od rywala takie ciosy, jak bokser na ringu. Z przebiegu spotkania ŁKS miał przewagę, ale nie miał 100% okazji. Wystarczyły jednak dwie wrzutki w pole karne i było 2:0. W drugiej połowie próbowaliśmy wyjść wyżej, ale znów przyjęliśmy cios. Po 0:3 zeszliśmy mocniej na ziemię. Kolejny mecz zakończył się dla nas pechowo, bo zremisowaliśmy z Morągiem, tracąc gola w ostatniej minucie. Wtedy zaczęło się robić nerwowo, prezes był niezadowolony, bo ŁKS zaczął odjeżdżać. Tak to jest w klubach, które mają ambitne cele. W Widzewie jest na pewno tak samo.

– W Nowym Mieście Lubawskim czuć jakieś większe poruszenie przed przyjazdem Widzewa? Dla pobliskiej Lubawy czy Morąga to było wydarzenie.

– Pora rozgrywania meczu nie jest zbyt fortunna. Do tego w mieście jest lekki konflikt między kibicami a sponsorem, więc może być z tym różnie. Ci, co mają przyjść, przyjdą. Spotkanie zapowiada się ciekawie. Zobaczymy, czy będzie to pokaz piłkarski czy tylko rzemieślniczy. Stadion nigdy nie był pełny, aczkolwiek respekt jest wielki. To odradzający się Widzew. Ale dlaczego my nie możemy wygrać i walczyć o awans? Chcemy utrzeć niedowiarkom nosa. Niewielu stawiało na nas przed sezonem.

– Długo zastanawiałeś się nad przejściem z Olimpii do Drwęcy? To zjazd o dwie klasy rozgrywkowe.

– Wydawało się, że zostanę w Grudziądzu. Wszystko z trenerem było dogadane. Później chciałem jednak zaryzykować i zmienić otoczenie.

– Mówisz o Widzewie, z którym ostatecznie się nie związałeś?

– Dokładnie. Transfer był dograny na 50%. W tym sensie, że ja chciałem do Widzewa przyjść, ale Widzew nie chciał mnie. Urodziło mi się dziecko, planowałem wrócić do Łodzi i być blisko rodziny. Rozmawiałem z prezesem Ferdzynem, ale nie było zainteresowania moją osobą. Proponowano mi jedynie testy, ale ja nie chciałem na to przystać. Nie chcę być źle odebrany, jako osoba zarozumiała, ale uważam, że jeśli piłkarz chciał przyjść z I ligi do beniaminka III ligi, to testy były raczej zbędne. Nawet nie wiem, czy trener Płuska wiedział o tym.

– Ostatecznie wylądowałeś w Drwęcy.

– Po fiasku rozmów z Widzewem zostałem na lodzie. W Drwęcy wyciągnął do mnie pomocną dłoń trener Tarnowski. Chciał mnie w zespole.

– Mocno rozczarowała cię ta sprawa z nieudanym powrotem do Łodzi? Będziesz chciał w niedzielę coś komuś udowodnić?

– Trochę był to dla mnie cios, że Widzew mnie nie chciał. Jestem przecież kibicem tego klubu. Ale taka jest piłka. Nie ma co płakać. Podchodzę do tego spokojnie. Mamy w tym roku jeszcze trzy mecze do rozegrania. Kontrakt z klubem obowiązuje mnie do końca czerwca. Zobaczymy, co będzie dalej. Na razie nie ma co gdybać, ale na pewno chciałbym kiedyś znaleźć się w Widzewie. Tematu nie zamykamy, odkładamy go na przyszłość.

– Myślisz, że tata będzie ci w niedzielę kibicować czy trzymać kciuki za Widzew? (śmiech)

– Myślę jednak, że chyba będzie mi kibicował. Wybiera się na mecz razem z bratem. Fajnie, jakby zobaczyli ciekawe widowisko. To tylko III liga, ale może mecz będzie stał na fajnym poziomie.

Rozmawiał Ryan