F. Smuda: „Albo komuś dupa pęknie, albo będzie ekstraklasowym piłkarzem”
9 października 2017, 08:14 | Autor: KamilW sobotnim łódzkim dodatku „Przeglądu Sportowego” ukazał się ciekawy wywiad z Franciszkiem Smudą. Trener Widzewa opowiedział w nim o kulisach swojej pracy w łódzkim klubie. Na WTM prezentujemy najciekawsze fragmenty rozmowy.
– Miał Pan brutalne przywitanie z trzecią ligą – pierwszy mecz i kontuzja.
– No tak, do dziś łupie mnie w krzyżu. W pierwszej chwili myślałem, że mam pęknięte żebra, bo nie mogłem złapać tchu. Ale jak miałem złapać, skoro wpadło na mnie dwóch wielkich chłopów? Kiedy ich zobaczyłem, w ostatniej chwili przed zderzeniem, miałem wrażenie, że dwa jelenie na mnie biegną.
– Po przerwie szalał pan przy ławce z opatrunkiem w okolicach kolana. Z nogą już wszystko dobrze?
– Tak, dziś już tak, ale wcześniej trzy razy miałem ściąganą wodę. Bolało jak cholera. Kiedy schodziliśmy do szatni, pierwszy wylądowałem na stole do masażu. Niby nie grałem, a odniosłem największe obrażenia.
– Po co panu to w ogóle było? Były selekcjoner, trzykrotny mistrz Polski i nagle zjazd do trzeciej ligi.
– Kiedy dostałem ofertę z Widzewa, nie myślałem w takich kategoriach. Pomyślałem sobie tak: dwadzieścia lat temu była tu bieda jak cholera, a my osiągnęliśmy sukces. Stadion ledwo się trzymał, a zdobyliśmy mistrzostwo, graliśmy w Lidze Mistrzów. Teraz jest fajny obiekt, rzesze kibiców i trzecia liga. Zrobiło mi się żal. Stwierdziłem, że w trenerce osiągnąłem już wszystko, co chciałem i mogę pomóc. Tym bardziej że wiedziałem, jak organizacyjnie prezentuje się klub. Murapol to poważna firma, mająca duże możliwości finansowe, więc byłem pewny, że będę mógł skupić się na pracy.
– Trzecia liga zaskoczyła pana czymś?
– Teraz widzę, że trudniej jest wygrać trzecią ligę, niż zdobyć mistrzostwo. To jest liga… nawet nie wiem, jak ją opisać. Tu czasem nie liczą się umiejętności, tylko siła razy gwałt. Uczymy się pressingu, taktyki, ale co z tego, jak doskakujemy do przeciwnika wysoko, a rywale od razu laga do przodu i już po pressingu. Na początku trochę zlekceważyłem te rozgrywki. Przyjąłem to z uśmiechem, na zasadzie, co tam trzecia liga.
– Analizuje pan już przeciwników?
– Nie i nie będę tego robił. Mój zespół ma być najlepszy. Mamy mieć swój styl gry i wygrywać. Szczerze mówiąc, w Ekstraklasie też nie robiłem Bóg wie jakich analiz. Były krótkie, konkretne. Wszystkich znaliśmy, więc było łatwiej, ale wychodziłem z założenia, że mamy grać swoje, a rywal niech się martwi. Teraz nic się pod tym względem nie zmieniło.
– Wielu kibiców, piłkarzy, działaczy wspomina rodzinną atmosferę Widzewa z lat 90. Teraz do klubu wracają osoby związane z tamtym zespołem. Chcecie przywrócić tamten klimat?
– To moje marzenie, żeby przy Piłsudskiego znów była rodzinna atmosfera. Tak było dwadzieścia lat temu i niech tak będzie dziś. Dwie dekady wstecz siedzieliśmy całą drużyną w kawiarence u pani Basi i jedliśmy zupę z jednego kotła po treningu. To budowało atmosferę, zbliżało nas. Chciałbym to odtworzyć. I w zespole, i na trybunach.
– Jak się panu dogaduje z piłkarzami? Jest szansa, żeby zbudować taką więź jak dawniej?
– Oczywiście, że tak, bo współpraca układa się świetnie. Trafiłem na bardzo fajną grupę. Piłkarze wierzą, że jestem w stanie im pomóc. Że razem awansujemy. Praca z tymi chłopakami sprawia mi dużą satysfakcję. Mają super podejście. Nie muszę z nimi walczyć, układać, zmieniać, żeby zaczęli przykładać się do zajęć. W Ekstraklasie różnie z tym bywało. Czasem zanim zawodnik zaczął słuchać, minęło kilka miesięcy. Gdyby wszyscy piłkarze w Polsce mieli taki zapał do pracy, jak ci, których mam w Widzewie, byłoby super.
– W Widzewie musi się pan wcielić w rolę nauczyciela, pytanie czy prowadzi pan z uczniami dialog, czy trzyma klasę twardą ręką?
– Trzeba mieszać dyktaturę z demokracją. Inaczej zespół się rozpadnie. Muszę uważnie obserwować drużynę i wiedzieć, kiedy użyć kija, a kiedy dać cukierka. To jest najważniejsze w pracy trenera. Nie drony, nie laptopy. Są tacy, którzy stoją na środku boiska z komputerem i pokazują piłkarzom na monitorze, jak mają zrobić ćwiczenie. Bzdura. Piłka to praktyka. Powtarzalność. Albo to masz, albo nie masz.
– Pierwsza połowa sezonu powoli dobiega końca i zbliża się zimowa przerwa. Tak długiego odpoczynku między rundami nie miał pan chyba od dwudziestu lat. Ma już pan plan na zimowe przygotowania?
– Tak. Trenujemy do 10 grudnia, po miesiącu wracamy. Od 15 stycznia do 5 lutego będziemy pracowali nad techniką, taktyką. A później rura. Nie będzie zmiłuj. Albo komuś dupa pęknie, albo będzie ekstraklasowym piłkarzem.
– Wyobraża pan sobie sytuację, w której wprowadza Widzew do Ekstraklasy?
– Po to tu przyszedłem. Gdybym nie wiedział takiej możliwości, nawet nie zaczynałbym rozmów z działaczami. Mam 496 meczów w roli trenera w Ekstraklasie, fajnie byłoby tu dobić do 500.
Pełną treść wywiadu Łukasza Grabowskiego i Mateusza Janiaka z Franciszkiem Smudą znaleźć można TUTAJ.