E. Bućko: „Wygrane są największą nagrodą za włożoną pracę”
21 grudnia 2019, 19:25 | Autor: KamilNa ławce rezerwowych pierwszej drużyny Widzewa zasiada od początku poprzedniego sezonu, ale do tej pory nie miała zbyt wielu okazji, by opowiedzieć o sobie kibicom. Postanowiliśmy to zmienić i w pierwszym odcinku naszego nowego cyklu długo porozmawialiśmy z pełniącą rolę fizjoterapeutki Eweliną Bućko. Zapraszamy do lektury!
– Runda jesienna się skończyła, ale wy jako sztab medyczny nie nudziliście się. Byliście na krótkim stażu we Włoszech.
– Tuż po ostatnim treningu wylecieliśmy do Bolonii, do centrum medycznego Isokinetic. Byliśmy tam przez pięć dni, w trakcie których obejrzeliśmy z trybun mecz Bologna – Milan. Większość czasu spędziliśmy jednak w przychodni, w której leczeni są także kontuzjowani piłkarze. Każdy z nas przydzielony został do innej sali, w której działy się inne rzeczy, a później się wymienialiśmy. Mieliśmy swoich opiekunów, którym mogliśmy zadawać pytania. Tych pytań trochę było, ale w żadnym stopniu nie musieliśmy się wstydzić, bo w Polsce pracujemy w podobny sposób. Co więcej, kilka metod to my im podpowiedzieliśmy. Żałujemy tylko, że nie udało się zobaczyć wnętrza klubu. To było jednak bardzo fajne i rozwijające doświadczenie.
– To pierwsza taka okazja?
– Pierwsza, ale mam nadzieję, że nie ostatnia. Isokinetic jest w różnych państwach, w jakimś stopniu na pewno wszyscy pracują podobnie, ale każdy fizjoterapeuta to inne metody i przede wszystkim doświadczenie.
– Atmosfera na meczu w Bolonii raczej nie zrobiła wrażenia?
– U nas jest zdecydowanie lepiej. Już na początku śmialiśmy się, że tam wyznaczona jest tylko niewielka część „młyna”, a u nas skacze i dopinguje cały stadion. Gdy gospodarze przegrywali 2:3, doping praktycznie ustał, co na Widzewie byłoby nie do pomyślenia. Dziwnym widokiem było też sporo pustych miejsc. Podobał mi się za to stadion, który swoim wyglądem mógłby wpasować się w robotniczą Łódź.
– Jak długo pracujesz już w Widzewie?
– Przyszłam do klubu jeszcze w III lidze, za trenera Smudy, po drugim meczu rundy wiosennej. Najpierw byłam na stażu, podczas którego pracowałam zarówno przy pierwszej drużynie, jak i przy akademii. Pod jego koniec skupiłam się już tylko na pracy z „jedynką”. Wszystkie spotkania oglądałam jednak z trybun, bo nie byłam zarejestrowana w PZPN i nie mogłam przebywać na ławce rezerwowych. Później przyszedł trener Mroczkowski, który podjął decyzję, że zostaję. Kilku kolejnych szkoleniowców też udało mi się już przeżyć (śmiech).
– W Ostródzie cię nie było, ale masz pewne ciekawe wspomnienia związane z tym meczem.
– Przyznam szczerze, że to był pierwszy wyjazdowy mecz, który oglądałam, wcześniej czytałam tylko relacje. Sama się zdziwiłam, że przeżyłam go tak emocjonalnie, zwłaszcza siedząc przed laptopem. Później, gdy piłkarze ruszyli już do Łodzi, zadzwonił do mnie najpierw kierownik, a później Hubert i powiedzieli, że mam przyjechać na fetę. Przybyłam na nią, wsiadłam do autokaru trochę wcześniej i pod „Serce Łodzi” podjechałam już autokarem. Mogłam przeżyć te niesamowite chwile z drużyną i kibicami.
– Koniec kolejnego sezonu nie był już tak udany.
– Czasem się śmieję, że choć pracuję w klubie niecałe dwa lata, to przeżyłam już sporo. Jak na tak krótki czas, miałam okazję doświadczyć zarówno euforii z awansu, jak i rozczarowania po poprzednim sezonie.
– Jak to się w ogóle stało, że trafiłaś do Widzewa?
– Moja uczelnia organizowała staże i Widzew był jedyną placówką sportową, która przedstawiła swoją ofertę. Od zawsze chciałam być fizjoterapeutą w sporcie, więc po prostu złożyłam CV, choć byłam przekonana, że mam nikłe szanse, nie tylko ze względu na płeć, ale też na to, że było wielu chętnych na to stanowisko. Dostałam jednak pozytywną odpowiedź i trafiłam do klubu. Początki nie były łatwe, nie od razu weszłam do szatni pierwszej drużyny, zwłaszcza że trener Smuda wielokrotnie podkreślał, że kobieta przynosi w niej pecha. Odbyliśmy jednak kilka rozmów, a trener szybko się do mnie przekonał. Później nawet uznał, że jestem potrzebna, bo łagodzę obyczaje (śmiech).
– Wcześniej interesowałaś się klubem?
– Tak, głównie ze względu na to, że mój tata jest zagorzałym kibicem, tak samo jak większość znajomych. Zawsze kręciłam się koło Widzewa, ale nie wchodziłam codziennie na strony o klubie i nie śledziłam regularnie wyników. Nie żyłam tym w stu procentach, tak jak jest teraz, pewnie trochę też ze względu na płeć, choć piłka zawsze była mi najbliższa ze sportów.
– Przyszłaś do klubu jako następczyni dwóch legend Widzewa – Wojciecha Waldy i Marcina Kaczorowskiego. Nie obawiałaś się trochę wejścia w ich buty?
– Nie do końca uważam, że ja w te buty weszłam. Pana Wojtka nie miałam niestety przyjemności poznać, widziałam go jedynie z trybun podczas meczu z Lechią, gdy zastępował Huberta na ławce. Słyszałam jednak o nim mnóstwo dobrego, od chłopaków i sztabu. Z Marcinem pracowaliśmy wspólnie w III lidze, gdy on przychodził na rozruchy pomeczowe i pomagał. Mieliśmy jednak zupełnie inne role, bo on zajmował się tylko masażem, ja w obowiązkach mam też inne zadania. Później zapadła decyzja, że Marcina nie będzie przy drużynie. Kibicom się to oczywiście nie spodobało, bo to osoba mocno związana z klubem, a także doświadczony masażysta. Wszyscy ostrzegali, że też to odczuję, przebiegło to jednak łagodnie.
– Przetarłaś chyba szlaki. Czy to przy pierwszej drużynie, czy przy akademii, tych dziewczyn przewija się coraz więcej.
– Uczelnia cyklicznie organizuje staże i tak się złożyło, że wśród kolejnych stażystów był tylko jeden chłopak i aż sześć dziewczyn. Być może ze względu na fakt, że jestem w drużynie, łatwiej im podjąć decyzję o zgłoszeniu swojej kandydatury.
– Traktujesz pracę w klubie jako zajęcie na długie lata?
– W sporcie raczej ciężko przewidzieć takie rzeczy. Na pewno nie planuję niczego zmieniać i jeżeli będę miała taką możliwość, to chciałabym zostać w Widzewie jak najdłużej. To fajna praca, rozwijam się zawodowo, a także po prostu jako człowiek. Doświadczam świetnej atmosfery, a wygrane mecze są największą nagrodą za pracę włożoną w ciągu tygodnia. Przeżywam też dużo emocji, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Oby tych pierwszych było jak najwięcej.
– Pracujecie z Hubertem Gołąbkiem na takim samym stanowisku. Jak wygląda wasz podział obowiązków?
– Uzupełniamy się, czasem jedna osoba coś robi, a czasem druga. Jesteśmy we dwójkę, więc gdy jedno musi pojechać na kurs czy na kadrę, jak ostatnio Hubert, to druga musi robić wszystko sama. Praca klubu nie może przy tym ulec zmianie, piłkarze muszą wiedzieć, że zawsze mogą liczyć na taką samą pomoc medyczną.
– Skoro dzielicie się obowiązkami, to następny trening w szatni poprowadzi Hubert?
– (śmiech) Myślę, że w jego wykonaniu ten trening wyglądałby dużo inaczej, ale chętnie wzięłabym w nim udział. To nie był mój pierwszy raz w takiej roli, bo jeszcze za czasów trenera Mroczkowskiego prowadziłam taki aerobik w formie rozgrzewki przed treningami siłowymi. Trochę się bałam, co prawda mam doświadczenie z klubu fitness, ale co innego robić to dla pań i kilku panów, a co innego dla szatni piłkarskiej, która jak wiemy nie wybacza i szybko nie zapomina. Chłopakom się jednak podobało, to była forma zabawy i odskoczni, ale nie tylko, bo tego typu rzeczy dobrze wpływają na wydolność czy koordynację ruchową.
– Jesteś jedyną kobietą w szatni. Czasem nie brakuje kogoś, żeby sobie porozmawiać?
– Do tej pory miałam jeszcze stażystki, teraz faktycznie może być z tym gorzej. Są jednak też inne kobiety, jak choćby Ania, która pracuje w magazynie i też przebywa wokół szatni. Zawsze mogę także porozmawiać z chłopakami, którzy czasem zadają takie pytania, że gdyby usłyszał je ktoś z zewnątrz, raczej by nie uwierzył.
– Jakiś przykład
– (śmiech) Co było w szatni, zostaje w szatni – złota zasada.
– Prezes Pajączek czasem nie przychodzi?
– Pani prezes ma tyle obowiązków, że na co dzień nie mamy zbyt wielu okazji do spotkań. Ja też mam swoje zajęcia i rytm dnia, którego podstawą jest praca z ponad dwudziestoma zawodnikami. Na towarzyskie rozmowy nie ma za bardzo czasu.
– A jak zawodnicy reagują na kobietę w szatni, zwłaszcza ci dopiero dołączający do klubu?
– Nawet jeżeli coś komuś nie pasowało, to nie dawał tego po sobie poznać. Myślę, że wszyscy zdążyli się już ze mną oswoić.
WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:
Ewelinie życzę obrony na piątkę i jeszcze wielu sezonów w Widzewie!
Śliczna
Samych sukcesów. Cały Widzew zawsze razem !!!
urocza – trudno by mi było się skupić w szatni;)
Nie napiszę tego co myślę… Komentarze typu „śliczna” wystarczą… Widzew był zawsze „wylęgarnią” twardych facetów, od pana przy bramie do Prezesa na samej górze.
Miejmy nadzieję że Mączka w twych raczkach szybko wyzdrowieje.
Piękny człowiek, piękna kobieta, ciepło i opanowanie. Wspaniała osoba w 100% oddana i zaangażowana. Fajnie że zrobiliście ten wywiad. Zróbcie kiedyś wywiad z kamerą!!
Bardzo pozytywna postać- to opinia która słyszałem również od dwóch piłkarzy Widzewa.
Tak buduje się atmosferę w klubie , sympatyczny wywiad przed świętami
Nazwisko brzmi znajomo , czy Pani mama nie uczyła biologii w SP nr 120 ?
Widziałem rozgrzewkę w Pani wykonaniu w Naszej szatni i byłem pod wielkim wrażeniem…..także atmosfery w szatni jak również Pani podejściem do chłopaków jak i vice versa! Brawo! To pokazuje, że już coraz bliżej Widzewowi do profesjonalnego Klubu! Wszystkim…Wesołych Świat!
Wesolych Swiat RTS