Felieton: Dekada denominacji
17 sierpnia 2014, 17:10 | Autor: RyanWidzewiacy w trzech pierwszych ligowych meczach zdobyli zaledwie jeden punkt. Remis z Dolcanem Ząbki oraz porażki z GKS Katowice i Sandecją Nowy Sącz, to wynik dużo poniżej oczekiwań. Tak słabego startu łodzianie nie zaliczyli od 10 lat! Sylwester Cacek zapewniał, że za tą drużynę nie będzie musiał się wstydzić. Rzeczywiście tak było, bo Cacka w Nowym Sączu zabrakło. To, my musieliśmy świecić oczami przed triumfującymi kibicami I-ligowca.Był sezon 2004/2005. Widzew spadł właśnie z ekstraklasy i gdyby nie pomoc Zbigniewa Bońka nie wiadomo w której lidze rozpocząłby rozgrywki. Bońkowe stowarzyszenie przejęło jednak licencję SPN Widzew i rzutem na taśmę wystartowało wtedy jeszcze w II lidze, dzisiejszej I lidze. Na ławce trenerskiej zasiadł Stefan Majewski, ale na starcie sezonu do dyspozycji miał drużynę skleconą naprędce, która nie gwarantowała większych wyników.
Widzewiacy zanotowali wówczas fatalny początek – przegrali wszystkie trzy pierwsze mecze: 0:1 w Gdyni z Arką, 1:3 w Łodzi z Koroną oraz 1:4 w Bełchatowie z GKS. Co ciekawe właśnie ta trójka zespołów ostatecznie wywalczyła awans do ekstraklasy, a ekipa Majewskiego, wzmocniona transferami dokonanymi przed zamknięciem okienka, do końca naciskała na wyżej wymienione trio i ostatecznie skończyła sezon na miejscu barażowym.
Tamta sytuacja jest jednak zgoła odmienna od dzisiejszej. Przyjście Zbigniewa Bońka zostało przyjęte przez kibiców z wielkim entuzjazmem, a wręcz euforią. Fani liczyli na to, że „Zibi” nie tylko uchroni klub od strącenia w przepaść, ale wręcz pomoże przywrócić mu dawny blask. Już w pierwszym sezonie było blisko awansu, ale ostatecznie Widzew musiał uznać wyższość Odry Wodzisław. To, co nie udało się przy pierwszym podejściu (m.in. na skutek korupcji u rywali na mega skalę), łodzianie wywalczyli w drugim.
Latem 2007 roku Boniek powiedział jednak „pas”. Sprowadził do klubu inwestora, który miał poprowadzić zespół do sukcesów. Człowiekiem tym był oczywiście Sylwester Cacek, który chwilę po wypadnięciu z szafy trupów zostawionych przez Wojciecha Szymańskiego, przejął od niego i od Bońka całość udziałów i całkowicie przejął stery przy Piłsudskiego.
Efekt wszyscy znamy, dla dobra niedzielnego spokoju pominiemy to, co wydarzyło się przez ostatnie siedem lat. Przejdziemy od razu do dnia dzisiejszego. Widzew znów ma mierną drużynę, stworzoną bez ładu i składu i znów gra na zapleczu ekstraklasy. Wtedy jednak wszystkich rozpierała nadzieja i ogromna chęć odbudowywania klubu. Teraz panuje wszechobecny marazm, zniechęcenie, a wręcz obrzydzenie dzisiejszym Widzewem. W 2004 roku w klubie byli jednak kreatywny prezes Władysław Puchalski, mający głowę na karku Boniek i mający wiedzę Majewski. Było biednie i skromnie, ale dumnie i rodzinnie. Dbanie o finanse i świetna atmosfera przełożyły się na wynik sportowo-organizacyjny. Dziś RTS jest korporacją nieudolnie kierowaną przez Cacka, zmierzającą coraz niżej.
Zero punktów w trzech pierwszych meczach sezonu 2004/2005 było sytuacją tymczasową, okresem przejściowym przed solidnym wzmocnieniem zespołu. Dziś punkcik wyrwany „bardzo silnemu Dolcanowi” nie daje żadnej nadziei. To wynik, na jaki stać dzisiejszy Widzew. Widzew zdenominowany, w jeszcze gorszej pozycji sportowej, finansowej i organizacyjnej, niż przed dekadą. Zdenominowała się także marka klubu. To już nie jest Widzew, którego wszyscy się bali, to Widzew, którego nie boi się już nikt.
Czy Sylwester Cacek pójdzie po rozum do głowy i sprowadzi do drużyny jakościowych zawodników, czy nadal będzie opowiadał bajki o tym, że nie będzie się trzeba wstydzić za tą obecną? Jeśli nie wkroczy jak najszybciej na drogę Bońka, obecna zaprowadzi go tam, gdzie niedawno Daniela Goszczyńskiego.