R. Augustyniak: „Dziękuję wszystkim prawdziwym kibicom”
25 stycznia 2015, 20:22 | Autor: RyanTransfery zawodników zawsze wzbudzają emocje wśród kibiców. Zwłaszcza, gdy zespół opuszcza jego kapitan. Odejście Rafała Augustyniaka do Jagiellonii Białystok tradycyjnie podzieliło środowisko fanów na dwa obozy: jedni mu dziękują i życzą powodzenia, drudzy wieszają na nim psy. „August” odpowiada im wszystkim w wywiadzie dla WTM, przy okazji wspominając blisko cztery lata spędzone w Widzewie.
– Pamiętasz swoje przyjście do Widzewa? Ten casting organizowany przez Radosława Mroczkowskiego?
– Tak, dobrze pamiętam ten casting. To był właśnie pomysł Radosława Mroczkowskiego, żeby utalentowanych chłopaków z Łodzi i okolic zebrać w jednym miejscu i sprawdzić ich, zamiast ciągnąć grupkami na treningi pierwszej drużyny. Trwało to w sumie trzy dni, a ćwiczyliśmy w Gutowie Małym. Można więc powiedzieć, że tam, gdzie wszystko się dla mnie zaczęło, skończyłem też przygodę z Widzewem, trenując w ostatnich dniach właśnie tam.
– Ilu z Was przekonało trenera do siebie?
– W castingu wzięło udział około pięćdziesięciu graczy, a ostatecznie do drużyny trafiła tylko czwórka: Patryk Wolański, Piotrek Tyburski, Przemek Synoradzki, no i ja.
– Jakie nadzieje z tym wiązałeś? Liczyłeś na to, że zagrasz kiedyś w pierwszym zespole czy nastawiałeś się jedynie na promocję w Młodej Ekstraklasie?
– Sam przyjazd na te testy traktowałem, jak próbę wyrwania się z małej Zduńskiej Woli, gdzie ciężko byłoby mi się jakoś mocno rozwinąć piłkarsko. Kiedy udało się zdobyć uznanie trenera, to w tym momencie liczyłem tylko na grę w Młodej Ekstraklasie. Nie wybiegałem dalej w przyszłość.
– Mieliście tam fajną drużynę, z Patrykiem Wolańskim czy Mariuszem Stępińskim w składzie. Potrafiliście pokonać silną Wisłę czy Lecha.
– Dokładnie, w moim debiucie – a przy okazji debiucie kilku innych graczy jak np. „Wola” [Patryka Wolańskiego – przyp. WTM], Mariusza i Patryka Stępińskich, czy Sebastiana Radzio – pokonaliśmy Wisłę w Krakowie. Do dziś pamiętam nawet strzelców bramek: Łukasz Grzeszczyk z karnego i Emil Wrażeń. Do 82 minuty przegrywaliśmy 0:1, a wygraliśmy. Zagrałem wtedy ostatnie 10 minut, które okazały się zwycięskie.
W drużynie panowała super atmosfera, dbali o nią trenerzy Andrzej Kretek i Sławomir Chałaśkiewicz, których bardzo miło wspominam.
– Później zostałeś wysłany do Siedlec. Traktowałeś to jako zesłanie, koniec przygody z Widzewem czy może sygnał, że masz wrócić mocniejszy i bardziej ograny?
– Na początku nie wiedziałem, jaka mnie czeka przyszłość. Na szczęście udało mi się dobrze wkomponować w nowy zespół, wywalczyłem sobie miejsce w pierwszym składzie. To była tylko II liga, ale grałem regularnie w wieku 19 lat. Wyjazd do Siedlec odebrałem jednak jako próbę pozbycia się mnie z klubu, bo jak się później dowiedziałem, Pogoń Siedlce otrzymała możliwość pierwokupu. Po przepracowanym okresie przygotowawczym w Łodzi, Widzew dał mi jednak nowy kontrakt i zostałem.
– To prawda, że przez pierwsze pół roku jeździłeś codziennie do Łodzi ze Zduńskiej Woli pociągiem?
– Konkretnie przez cztery miesiące. Rzeczywiście codziennie musiałem wsiadać w pociąg w Zduńskiej Woli, wysiadać na Dworcu Kaliskim i przedostać się jeszcze na drugą stronę miasta. Po treningu doga z powrotem. Traciłem więc codziennie jakieś cztery godziny życia, ale to była konieczność – nie stać mnie było wtedy na wynajem mieszkania w Łodzi.
– W Widzewie miałeś być tylko uzupełnieniem składu, ale na początku sezonu przebiłeś się do pierwszej jedenastki. Pomógł Ci transfer Thomasa Phibela do Amkaru.
– Już w pierwszym meczu tamtego sezonu z Legią w Warszawie – Radosław Mroczkowski szykował mnie do gry w podstawowej jedenastce. W ostatniej chwili trener jednak zmienił zdanie, nie chciał ryzykować gry młodym blokiem obronnym, ostatecznie na boisko wybiegli nieprzygotowani do sezonu Hachem Abbes i Thomas Phibel. Koniec końców przegraliśmy 1:5, a ja na debiut musiałem zaczekać tydzień, do meczu z Zawiszą Bydgoszcz.
– Zagrałeś wtedy w parze z Piotrkiem Mrozińskim. To wymowne, bo w Widzewie zawsze trzymaliście się razem.
– Przed meczem z Zawiszą trener Mroczkowski podszedł do mnie i Piotrka i oznajmił nam, że będziemy grać razem na środku obrony. Od tego czasu zawsze trzymaliśmy się razem i podczas zgrupowań czy obozów dzieliliśmy razem pokój.
– Później trener Mroczkowski nie dawał Ci szansy, grałeś tylko w rezerwach. Dopiero przyjście Rafała Pawlaka odmieniło Twoją sytuację.
– Po wysoko przegranym, słabym meczu z Górnikiem na własnym boisku trener postanowił coś zmienić i padło właśnie na mnie. Za kadencji trenera Mroczkowskiego zagrałem jeszcze w jego ostatnim meczu z Ruchem Chorzów, niestety też przegranym. Rzeczywiście, w pierwszym meczu, który poprowadził trener Pawlak, zagrałem w pierwszym składzie.
– I od razu w nim podpadłeś. Czerwona kartka w Poznaniu, już w trzeciej minucie. Widziałem, jaki byłeś wtedy wściekły. Drzwi w szatni przetrwały tamtą próbę (śmiech)?
– Tamto wydarzenie było dla mnie prawdziwym szokiem. Osłabiłem zespół na samym początku bardzo ważnego spotkania. Byłem na siebie bardzo zły, ale nie mogłem sobie na zbyt wiele pozwolić, bo operator telewizyjny szedł za mną z kamerą aż do samej szatni. Drzwi na szczęście nie ucierpiały (śmiech).
– Pawlak nie stracił jednak do Ciebie zaufania, wystawiał do końca sezonu. Potem Artur Skowronek kontynuował tą myśl. Czułeś się wtedy podstawowym graczem, łapałeś pewność siebie?
– Nie do końca tak było, bo akurat po tym meczu straciłem miejsce w składzie i wskoczyłem do niego na mecz z Pogonią Szczecin. Potem faktycznie zostałem już do końca. Za trenera Skowronka również musiałem trochę poczekać na grę, ale jak już dostałem szansę, to też trzymałem miejsce już do końca sezonu. Na pewno z meczu na mecz czułem się coraz pewniej, ale nigdy nie miałem takich myśli, że już jest pewniakiem.
– Od tamtej pory Twoim partnerem na środku obrony był Krystian Nowak. Dwóch młodych piłkarzy, jeden musiał uczyć się od drugiego. Nie było łatwo, brakowało Wam obu jakiegoś wzorca, z którego można by czerpać naukę.
– Taka sytuacja faktycznie jest trudna. Tak, jak mówisz, byliśmy obaj młodzi i skazani na naukę jeden od drugiego. Gdy masz u boku doświadczonego kolegę, którego możesz podpatrywać, patrzeć jak się ustawia, słuchać jego rad, to grasz o wiele pewniej i szybciej się uczysz.
– Ciśnienie pod koniec sezonu wzrastało, ale Skowronek nie tracił wiary. Wy pod koniec fazy zasadniczej chyba też uwierzyliście, że jeszcze się wyślizgniecie. Przyszły dobre mecze na Cracovii, wygrana z Wisłą, pechowy remis w Kielcach. Zespół miał jakiś styl.
– Ten mecz wyjazdowy z Cracovią był dla nas pewnego rodzaju przełomem, choć przecież nie wygraliśmy. Artur Skowronek zmienił taktykę i zaskoczyło to, wywieźliśmy z Krakowa remis, który rywal przyjął, jak porażkę. Trener świadomił nam, że tak naprawdę to nie mamy już nic do stracenia, bo sytuacja w tabeli była ciężka. Postawiliśmy na walkę, zaczęliśmy grać wysokim pressingiem i to zaczęło dawać nam punkty.
Szczególnie szkoda meczu w Kielcach, powinniśmy go wygrać 3:0 i inaczej wejść w fazę finałową, a skończyło się remisem 2:2. Kto wie, czy to nie był decydujący moment o spadku. Gdybyśmy wygrali, wszystko mogło się inaczej potoczyć.
– Spadek do I ligi spowodował kolejne trzęsienie ziemi w kadrze. Odeszło wielu zawodników, Ty też już w lipcu mogłeś iść do Jagiellonii, lecz Widzew się nie zgodził.
– Cieszyłem się, że jest zainteresowanie moją osobą. Jako zespół spisaliśmy się przecież źle, spadliśmy z ligi i zawiedliśmy kibiców, a jednak wpływały za mnie oferty. To był dla mnie sygnał, że jednak rozwijam się w dobrym kierunku.
– Wystartowaliście z misją walki o awans. Twoim zdaniem te deklaracje Prezesa podbudowały Wasze morale czy przeciwnie, spętały nogi?
– Pamiętam ten dzień, gdy po konferencji prasowej Sylwester Cacek pojawił się w naszej szatni i powiedział właśnie te słowa o walce o powrót do ekstraklasy. Powiem szczerze, że osobiście nie bardzo wierzyłem w ten awans. Nie byłem przekonany co do tego, że mamy drużynę, z którą możemy go wywalczyć, bo odeszło wielu podstawowych zawodników. Ale nigdy bym też nie przypuszczał, że możemy aż tak słabo wypaść w rundzie jesiennej i zamykać tabelę.
– W drugiej kolejce przejąłeś opaskę od „Mroza” i zostałeś kapitanem drużyny. Duże wyróżnienie, ale też wielka odpowiedzialność. Nie było Ci łatwo, musiałeś co tydzień mierzyć się z pretensjami kibiców, brać na barki złe wyniki, nieudolność trenera, złą politykę prezesa. Najczęściej byłeś z tym sam.
– Bycie kapitanem takiego klubu, jak Widzew – bez względu na jego aktualną pozycję – było dla mnie ogromnym wyróżnieniem! Nie ukrywam, że momentami było mi bardzo ciężko. Tydzień w tydzień musiałem stanąć przed zawiedzionymi kibicami, patrzeć im w oczy i tłumaczyć się z wyników drużyny. Ale taka już rola kapitana – musi brać odpowiedzialność za grupę, zaraz po trenerze…
– Jakie szanse dajesz chłopakom w rundzie wiosennej? O Wojciechu Stawowym wypowiadałeś się pochlebnie: ciekawe treningi, fajny pomysł na grę. Może to wypalić w lidze?
– Oczywiście życzę chłopakom jak najlepiej. Najważniejsze jest to, aby dobrze zaczęli rundę, żeby się przełamali, weszli w rytm i zapomnieli o tym, co było. Trener Stawowy ma fajny pomysł na drużynę i głęboko wierzę, że to wszystko wypali. Musi!
– Wiedziałeś, że mecz z GKS Katowice będzie też Twoim pożegnaniem z tym miejscem czy była chęć zostania w Widzewie jeszcze na pół roku?
– Na pewno wiedziałem że będę ostatnim zawodnikiem który wyjdzie z opaską kapitana na tym starym stadionie i jestem z tego faktu bardzo zadowolony, ale docierały do mnie sygnały że mogę już zimą odejść do innego klubu. Nie było jednak wtedy to jeszcze przesądzone.
– Dostałeś ofertę kontraktu, ale ją odrzuciłeś. Pozostała kwestia teraz czy latem.
– Wiedziałem że po sezonie będę chciał spróbować czegoś innego, pójść wyżej, rozwijać się. Dlatego taka była moja decyzja.
– Pomogłeś chyba działaczom w podjęciu decyzji tym niedoszłym wywiadem, który został zablokowany. Faktycznie tak mocno pojechałeś po Wlaźliku i Bakalarczyku?
– W tym wywiadzie powiedziałem tylko o tym, co widziałem. Jak funkcjonuje klub i jak wyglądała sytuacja w drużynie. Nie było rzucania konkretnymi nazwiskami. Nie chciałbym jednak teraz tego wywlekać, to nie jest odpowiedni czas, także nie naciskaj mnie (śmiech). Niech chłopaki skupią się na pracy i walczą o utrzymanie, nie ma co rozkręcać afer i przeszkadzać im w tym. Nie chciałbym też odchodzić w atmosferze skandalu, prać brudów. Trzeba pokazać klasę, a nie przepychać się teraz w mediach.
– Samo zakończenie też wyszło kiepsko. Masz żal o ten brak miejsca dla Ciebie w autokarze na wyjazd do Grodziska?
– Nie mam do nikogo żalu o tą sytuację. Trener stwierdził, że w autokarze nie dla mnie miejsca i tyle. To jego decyzja. Poradziłem sobie sam, temat uważam za zamknięty.
– Na miejscu spotkałeś się ze starymi i nowymi kolegami. Dziwne to musiało być uczucie. Może czułeś dumę, pokazywałeś reszcie zespołu: patrzcie, ja mam już dres Jagi, mi się udało wyrwać, a wy się dalej tam kiście?
– Przez myśl mi nawet nie przeszło coś takiego. Absolutnie nie czuje się lepszy, bo udało mi się zmienić klub, wyrwać. Na miejscu faktycznie była specyficzna atmosfera, bo przecież nie zdążyłem się nawet pożegnać z chłopakami, a tu już witali mnie nowi koledzy. Dostałem sprzęt Jagiellonii i truchtałem wokół boiska, na którym grały moja stara drużyna z nową. W głowie było sporo różnych myśli, ale już się z tym oswoiłem.
– O tym, że kluby się dogadały i transfer jest za ukończeniu, dowiedziałeś się dzień wcześniej. Pisałeś mi wtedy SMS: „Żal odchodzić…”.
– Wydawało mi się, że jestem przygotowany na transfer, przecież przewijał się ten temat od jakiegoś czasu, najpierw latem, a potem odżył pod koniec roku. Jednak, gdy menedżer dał mi znać, że jest zielone światło i jutro jadę do Grodziska Wielkopolskiego nie na sparing z Widzewem, tylko na zgrupowanie Jagiellonii, dotarło do mnie, że po blisko czterech latach coś się kończy. To na pewno szczególny moment dla młodego zawodnika, zdążyłem się przecież zżyć z drużyną, stadionem i kibicami. To był mój pierwszy profesjonalny klub, nigdy o tym nie zapomnę!
– Rozmawiałeś już przez te kilka dni z Michałem Probierzem na temat swojej roli w drużynie?
– Tak, rozmawiałem z trenerem Probierzem i od razu dał mi on do zrozumienia, że nic za darmo nie dostanę i muszę walczyć o miejsce w składzie. Ale to normalne i cieszę się że w Jagiellonii jest rywalizacja. To mi tylko może wyjść na dobre.
– Masz 21 lat, a już sporo doświadczeń. Jakie stawiasz sobie cele? Zadowoli Cię pierwsza jedenastka w Białymstoku czy masz wyższe ambicje? Marzysz np. o grze w reprezentacji?
– Na dzień dzisiejszy skupiam się jedynie na tym, żeby wywalczyć sobie miejsce w składzie i regularnie grać na poziomie ekstraklasy. Gra w reprezentacji, to dla każdego wielkie wyróżnienie, ale tak, jak powiedziałem – nie wybiegam daleko w przyszłość i skupiam się na tym co jest teraz.
– Gdy okazało się, że odchodzisz, pod artykułami w Internecie pojawiły się mieszane głosy. Część kibiców dziękowała Ci i życzyła powodzenia, część nazwała szczurem i sprzedawczykiem. Jakie Ty będziesz miał wspomnienia z tych czterech lat?
– Ja osobiście okres gry w Widzewie będę wspominał bardzo miło. To tutaj dostałem szansę gry w ekstraklasie, to tutaj byłem kapitanem drużyny i tu mnie ktoś zauważył. Dziękuję wszystkim tym, którzy przyczynili się do tego, że się tutaj znalazłem.
– Rozmawiałem z kibicami ze Zduńskiej Woli i tam są dumni z tego, że chłopak z ich miasta grał w Widzewie.
– Wiele razy spotykałem się z pozytywnymi komentarzami na mój temat od kibiców ze Zduńskiej Woli. Bardzo się cieszę, że byłem kolejnym chłopakiem ze Zduńskiej, który reprezentował barwy Widzewa i jestem przekonany że nie ostatnim.
– Fakt, że pojawiłeś się na Wigilii kibiców też wiele znaczył. W Internecie pisać może każdy, tam zaprosili Cię nie nieprzypadkowi ludzie.
– Dokładnie, tam byli prawdziwi kibice, którzy potrafili powiedzieć mi coś prosto w oczy, a nie chowając się za monitorami swoich komputerów i wylewając swoje żale. W Internecie każdy może być chojrakiem, a na Wigilii poznałem wielu normalnych kibiców, nawet takich, którzy mają za sobą wiele lat wyjazdów za drużyną, w której sam grałem. Nikt mnie tam nie głaskał, ale porozmawialiśmy sobie szczerze i to był dla mnie ważny dowód obustronnego szacunku, bez żadnego cukrowania i klepania po plecach.
– Debiut pod Zegarem Ci się podobał? (śmiech)
– To była fajna przygoda, bo czułem się jak jeden z fanatyków. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Nastawialiśmy się z „Cinkiem” [Marcinem Kozłowskim – przyp. WTM] na to, że posiedzimy kurtuazyjnie godzinkę w towarzystwie trenera – bo też był zaproszony, ale coś mu w ostatniej chwili wypadło. Okazało się, że wydarzenia przerosły moje oczekiwania. Było super móc dopingować pod Zegarem w blasku rac. Szkoda, że to nie przy okazji jakiegoś meczu, ale to i tak fajne wydarzenie.
– W takim razie wpadnij na Piłsudskiego, jak już stanie nowy. Myślę, że będzie tam dla Ciebie miejsce.
– Z wielką przyjemnością wpadnę na nowy stadion. Na koniec chciałem podziękować wszystkim „prawdziwym” kibicom Widzewa. Za to, że są i będą zawsze!
Rozmawiał Ryan