A. Woźniak: „Mecz z Widzewem będzie dla nas trudniejszy, niż z liderem”

16 marca 2015, 20:59 | Autor:

Andrzej_Woźniak

Uchodzi za jednego z najlepszych specjalistów od szkolenia bramkarzy. Sprawił, że rundę życia zanotował swego czasu Maciek Mielcarz, a Patryk Wolański nie mógł pogodzić się z jego odejściem ze sztabu szkoleniowego. Po przyjściu Wojciecha Stawowego Andrzej Woźniak po cichu wylądował w Ząbkach i teraz stoi na dobrej drodze, by z Dolcanem pokonać łodzian.

– Pańscy podopieczni są już gotowi na napastników Widzewa?

– Moi bramkarze są zawsze gotowi na każdego rywala, czy to jest Widzew, czy jakakolwiek inna drużyna. Nikogo nie mogą lekceważyć. Oglądałem trochę meczu widzewiaków z GKS Tychy i jestem przekonany, że czeka nas jeszcze trudniejsze zadanie, niż teraz z liderem. Także musimy być do tego spotkania dobrze przygotowani pod względem mentalnym.

– Numerem jeden w drużynie Dolcanu jest Rafał Leszczyński. Swojego czasu ocierał się on nawet o pierwszą reprezentację  Polski. Dlaczego nie wyłowił go do dzisiaj żaden klub z ekstraklasy?

– Rafał jest chłopakiem o ogromnym potencjalne i na pewno jego umiejętności są już wystarczające, by grać w ekstraklasie. Myślę, że już niedługo – jak nie w Ząbkach, to w innym klubie – tej najwyższej klasy rozgrywkowej posmakuje. Wydaje się, że to jest tylko kwestia czasu.

– Zmiennikiem „Leszczyny” jest Maciek Humerski, widzewiak z krwi i kości. Macie czasem okazje poucinać sobie pogawędki na temat łódzkiego klubu?

– No rzeczywiście, Maciek jest wielkim fanatykiem Widzewa. Codziennie widujemy się na treningach i oczywiście rozmawiamy o klubie, komentujemy to, co się w nim dzieje. Nie da się tego w żaden sposób obejść.

– Na chwilę obecną w bramce Widzewa stoi Maciek Krakowiak, z którym miał Pan okazję pracować przy Piłsudskiego. Jakie są Pańskim zdaniem mocne i słabe strony „Krakusa”?

– Przede wszystkim Maciek jest bardzo pracowitym chłopakiem. Jest ambitny, chce grać w piłkę i robi postępy. Pracowałem z nim wcale niemało, potem wypożyczyliśmy go do Odry Opole, żeby mógł regularnie bronić i to mu się przydało. Po powrocie też trenowaliśmy razem, Maciek bronił na początku sezonu, gdy jeszcze byłem w klubie. Nie chcę się tutaj zagłębiać w jakąś większą analizę jego walorów. Na pewno jest świetnym bramkarzem na obecne I-ligowe realia, zresztą swoim występem w meczu z GKS potwierdził swój warsztat i zasłużenie jest obecnie jedynką w Widzewie. Oczywiście nadal musi dużo pracować, bo ma przed sobą jeszcze dużo do osiągnięcia.

– Przed rokiem o to miano rywalizowali Berezin z Mielcarzem, a niespodziewanie pogodził ich Wolański. To była Pańska decyzja, żeby to właśnie Patryk został pierwszym bramkarzem?

– Bardzo dobrze Pan to ujął, Patryk pogodził ich swoją postawą na treningu i w grach kontrolnych. Był zdecydowanie lepszy od nich, widzieli to wszyscy, w tym Berezin i Maciek. Uznaliśmy wspólnie, że zasługuje na to, żeby bronić w pierwszym składzie. Myślę, że ta decyzja się nomen omen obroniła, Patryk też się obronił. Trochę się co prawda obawialiśmy, czy nie spali się debiutując w ekstraklasie, ale nic takiego się nie stało. Zresztą po to byliśmy, jako sztab szkoleniowy, żeby pomóc mu w takich chwilach.

– Później „Wolo” pracował z Panem jeszcze indywidualnie, pomagał Pan też Maćkowi Mielcarzowi. Te korepetycje były dla nich bardzo miłym gestem.

– Maciek i Patryk prosili mnie, żebym z nimi trochę popracował,  obaj chcieli być  treningu, Maciek miał wtedy szansę na wyjazd do zagranicznego klubu. Pomogłem im, jak kolegom, bo dla mnie bramkarze, z którymi pracuję, zawsze są też kolegami. Środowisko bramkarskie jest dość specyficzne i odrębne, dlatego inaczej się traktujemy.

– Nie dziwi Pana, że Maćkowi Mielcarzowi nie udało się znaleźć klubu i chyba pomału będzie kończył karierę?

– Maciek miał dużo prób, sygnałów w różnych klubów, w tym zagranicznych, ale rynek jest tak zapełniony i trudny, że jednak nie udało mu się. Ciężko w tym wieku znaleźć ciekawego pracodawcę. Trochę żałuję, bo mógł spokojnie rok czy dwa pobronić na poziomie, ale nic się na to niestety nie poradzi.

– Uchodzi Pan za jednego z najlepszych specjalistów od pracy z bramkarzami, a pracuje Pan tylko – niczego klubowi nie ujmując – w Ząbkach. Nie chciałby Pan wrócić do ekstraklasy?

– Dziękuje, bardzo miło mi to słyszeć. Jestem w I lidze, z Widzewem też byłem i w ekstraklasie i na zapleczu i nie uważam, by to czemuś uwłaczało. W tej chwili mam trzech bardzo dobrych bramkarzy, występują na poziomie I-ligowym, ale dzięki temu mają czas na naukę. Nie patrzę na siebie z ambicjonalnej strony, że to I liga. Patrzę na ludzi, z którymi pracuję. Obserwuję to, jak czynią postępy i to mnie najbardziej cieszy. Uczę ich być bramkarzem, bo uważam, że to wspaniały zawód.

– Dolcan przystąpi do meczu z Widzewem mocno rozpędzony, po efektownej wygranej z liderem. Wyrastacie na murowanego faworyta środowego starcia.

– Nie można mówić na naszym podwórku, że ktoś jest murowanym faworytem. Dla przykładu, byłem wczoraj na meczu Legii z Wisłą, gdzie wielkim faworytem byli gospodarze, a według mnie, to Wisła okazała się zespołem o wiele lepszym. Wszystko zależy od tego, jak się mecz potoczy, jak się do niego podejdzie. W I lidze często jest tak, że nawet jak dobrze gra się w piłkę – a Widzew w wielu swoich meczach był piłkarsko lepszy od rywali – to czasem może czegoś brakować i tych punktów potem jest tyle, ile jest. My gramy ostatnio bardzo solidnie, strzelamy bramki, straciliśmy tylko jedną, co jest zasługą całej jedenastki. Jak się tworzy zespół, przeciwnikowi ciężko przebić się pod bramkę.

– W Widzewie doszło do sporych zmian tej zimy, co zresztą nie jest niczym nowym. Drużyna ma swój charakterystyczny styl, z którego słyną zespoły Wojciecha Stawowego. Pańskim zdaniem taka gra pozycyjna może pomóc mu utrzymać się w lidze?

– Trener Stawowy zawsze zaznacza swoją obecność w klubie tym, że potrafi odznaczyć na grze drużyny swój styl i tak samo jest teraz w Widzewie. Czy tak grając zespół utrzyma się? Powiem tak: najlepiej, żeby piłkarze grali nawet fatalnie dla oka, byleby zdobywali punkty. Natomiast złotego środka nie ma. Gdybym go znał, to byłbym teraz w Widzewie i wgrywał z nim wszystkie mecze.

– Jak sprawa z Pańskim zdrowiem? Kontuzjowany bark już nie wypada?

– Powiem szczerze, że przez całą karierę nigdy nie miałem poważniejszej kontuzji. Ten problem z barkiem pojawił się na stopie prywatnej raz, potem zapomniałem się i na turnieju halowym w Chorzowie znów mi wyleciał. Ale teraz jest już wszystko w porządku.

– Czyli może Pan jeszcze pokazać swoim golkiperom, jak się rzuca po piłkę? (śmiech)

– Zdecydowanie. Jaki byłby ze mnie trener, gdybym nie umiał swoim podopiecznym pokazać, jak wykonać dane ćwiczenie?

–  W sierpniu minie równe 20 lat od pamiętnego meczu na Parc de Princes, po którym ochrzczono Pana „Księciem Paryża”. Pamięta Pan jeszcze to spotkanie czy to już prehistoria?

– Co to jest 20 lat? To wcale nie tak długo, to tak, jakby to było wczoraj (śmiech). Powiem Panu, że ja nawet nigdy nie obejrzałem później tego meczu w Paryżu. Cieszę się oczywiście, że zostałem dzięki niemu zapamiętany po dziś dzień, bo ten przydomek często do mnie wraca. Nieraz tak bywa, że jednym występem można zapisać się w historii, tym bardziej, że jako drużyna w tamtych eliminacjach polegliśmy i nie awansowaliśmy na Euro w Anglii.

– Syn nadal idzie w Pana ślady i szkoli się na pozycji bramkarza?

– Niestety nie. Miał ku temu predyspozycje, talent, ale na przeszkodzie stanęły problemy zdrowotne. Okazało się, że jest jakiś kłopot z biodrami. Pozostaje mu oglądanie piłki w TV.

Rozmawiał Ryan