A. Skowronek: „Wstydzę się tego spadku, ale nie wstydzę się swojej pracy”

20 listopada 2014, 11:17 | Autor:

Wolański_Skowronek

– Kibice odejście niektórych zawodników, jak np. Wolański, Centarski, Kaczmarek czy Visnakovs, przyjęli jak ucieczkę z tonącego okrętu. Podzielasz ten pogląd?

–  Nie, to nie tak. Jako sztab przez te kilka miesięcy zżyliśmy się z piłkarzami i chcieliśmy w I lidze oddać Wam to, co sprawiliśmy spadkiem, odbudować pozycję. Liczyłem, że będzie taka perspektywa, ale te klocki muszą być inaczej układane. Nie mogę mówić za 100% szatni, bo było w niej też trochę obcokrajowców, z których nie każdy chciał oddawać życie za Widzew. Ale w dużym procencie na tych ludziach mogliśmy zbudować zespół, za który kibice faktycznie nie musieliby się wstydzić. Brakowało po prostu argumentów w zarządzaniu.

Zawodnicy mówili, że po prostu nikt do nich nie dzwonił. Pojechali na urlop i czekali, czekali, czekali…

– To jest prawda, że tych rozmów nie było. A tacy piłkarze jak Kaczmarek, Cetnarski chcieli zostać. Rozmawiałem też choćby z Markiem Wasilukiem.

– Pod koniec sezonu włączyłeś do pierwszego zespołu dwóch piłkarzy z rezerw: Bartosza Narożnika i Marcina Kozłowskiego. To był nacisk ze strony Grzegorza Bakalarczyka, żeby pochwalić się młodymi z Akademii Futbolu?

– Nie, ja nie z tych ludzi. Ja odpowiadałem za skład i brałem świadomą odpowiedzialność za tych chłopaków, bo po prostu ich obserwowałem. Narożnik sam się bronił bramkami i był liderem drugiego zespołu, a Kozłowski pokazał umiejętności, czy grał w obronie czy w pomocy. W przekroju całego sezonu zasłużyli na szansę.

– Narożnik swoje pół minuty w ekstraklasie zaliczył, ale Kozłowski nie zdążył. Podobno winni są temu… kibice Zagłębia Lubin.

– Można tak powiedzieć, bo ta zmiana w Lubinie była przygotowywana. Wynik był bezpieczny, gdyż prowadziliśmy 3:1 i Marcin miał wejść na boisko. Zrobiło się jednak nagle 3:3, a wynik był dla nas istotny, bo przeskakując Zagłębie w tabeli mogliśmy zarobić kilkaset tysięcy złotych dla klubu. Miał więc wejść w końcówce, ale kibice Zagłębia racami przerwali mecz i ostatecznie do tego nie doszło.

– Ten mecz z Zagłębiem pokazał, że drużyna może grać dobrze i skutecznie, gdy nie ma już presji. Szkoda, że brakło tych punktów…

– Nie było żadnych deklaracji, jasnej przyszłości i rozmów, a jednak chłopaki walczyli i nie odstawiali nogi. Należy im się za to szacunek. Można powiedzieć, że dostosowaliśmy się wtedy poziomem do kibiców, którzy w tym meczu pokazali wielką wartość. Żałuję, że nie wygraliśmy na boisku, bo można było to zrobić. Wkradła się w naszą grę jakaś nonszalancja i zakończyło się remisem, później zweryfikowanym jako walkower.

– Mam przed oczami zdjęcie z Gali Ekstraklasy, na którym widnieje delegacja Widzewa: Ty, Mateusz Cetnarski i Patryk Wolański. Minęło kilka tygodni i żadnego z Was już w klubie nie było. Nie uważasz, że obecne realia panujące w Widzewie już po pół roku wysyłają ludziom jasny sygnał: „Chłopie, spieprzaj stąd!”?

– W ogóle w polskiej piłce jest tzw. szybkie strzelanie. Głównie w trenerów, ale i w zawodników również. Nie ma stabilności i warunków, by ją stworzyć. Ja chciałem tej stabilności właśnie poszukać w Widzewie zawierając taki kontrakt, mimo iż pisałem się na porażkę, bo ciężko było o utrzymanie. Widziałem potencjał w tych młodych chłopakach i on wypalił. Gdzieś to zostało dostrzeżone, bo były propozycje transferowe. Można było jednak zatrzymać ich, przedłużyć kontrakty i mielibyśmy zespół co najmniej na dwa lata.

– Obecnego Widzewa obawiacie się przed sobotnim meczem?

– Ja nie lubię takiego określenia: bać się, obawiać. W piłce nie ma miejsca na strach.

– To inaczej, na jakie elementy w grze Widzewa musisz zwrócić uwagę? Są w ogóle takie?

– Analizowałem ostatni mecz z Grudziądzem i widzę, że ci chłopcy chcą grać w piłkę. Ta młodość przeradza się w odwagę, ale bez patrzenia na konsekwencje. Grają wysokim pressingiem, oskrzydleni, grają ofensywnie, bo chcą w końcu kibicom dać punkty, ale grają po prostu nierozważnie. To młody zespół i przeciwnicy go co mecz punktują. Ja nie ukrywam, że mam zamiar zrobić w sobotę to samo.

– Liderem Twojego zespołu wiosną okazał się być Bartłomiej Kasprzak, który moim zdaniem był w czołówce ekstraklasy, jeśli chodzi o destrukcję. Jak myślisz, co się stało, że on tak mocno zjechał z formą?

– Zgadzam się, choć nie tylko w destrukcji sobie radził, ale też potrafił dobrym podaniem szybko uruchomić atak. Tworzył z Okachim super parę „szóstki” z „ósemką”. Co się stało? Ludzie dookoła to sprawili. Bartek musi mieć jakość wokół siebie i człowieka, który go poprowadzi, bo to jest młody chłopak. Trudno, żeby na Kasprzaku opierało się wszystko: rozegranie, destrukcja i jeszcze charyzma.

– Takim człowiekiem był Cetnarski, którego zrobiłeś kapitanem. Wywołało to sporo szumu.

– Maciek, mam to mówić setny raz?

– Chodziło o wstrząśnięcie szatnią tak?

– Gdybyśmy zrobili wybory na kapitana, to nic by się nie zmieniło. Kapitanem byłby Maciek Mielcarz albo Marcin Kaczmarek i zostałoby po staremu, a tu potrzeba było wstrząsu. Było ostatnie miejsce, konieczność gonienia rywali, trzeba było zapieprzać. Przyszła nowa fala do drużyny, chociażby przez doświadczenie i umiejętności. Co prawda Mateusz się trochę zagubił w końcowej fazie w Śląsku, mniej grał, ale on ma cechy predestynujące go do prowadzenia gry w środku pola, bycia liderem. To bardzo inteligenty człowiek, który łapał ten zespół poza meczami, organizował wiele spraw. Było widać, że złapał kontakt z drużyną i swoją rolę wypełnił. Byłem przygotowany na krytykę po takiej decyzji, ale liczyłem, że „Cetnar” szybciej odpali i obroni się grą. Odpalił dopiero później.

– W sobotę nie będziesz mógł usiąść na ławce, wędrujesz na trybuny. Co tam się wydarzyło w tej Gdyni?

– Dla mnie to fatalna sprawa. W protokole opisano jakieś bzdury, że odepchnąłem sędziego technicznego, że był między nami kontakt fizyczny, a to nieprawda. Jedynie gestem, ruchem rąk, chciałem zademonstrować to, co się działo w polu karnym, że był kontakt. Ale nawet sędziego nie dotknąłem. Tym bardziej jest to dziwne, że nie było żadnych zastrzeżeń co do jakichś słów obraźliwych. Były emocje, ale spokojne, a przecież była to już druga kontrowersja, decydująca o wyniku meczu. Cóż, trzeba sobie jakoś będzie z tym poradzić.

– Będziecie musieli z Grzegorzem Mokrym naładować telefony (śmiech).

– Cały mikrocykl jest przygotowaniem pod mecz z Widzewem. Później tylko odprawa, a od pierwszego gwizdka zawodnicy muszą przejąć te założenia i być sami dla siebie trenerami na boisku. Mam nadzieję, że przygotuję ich na tyle dobrze, że trener na ławce będzie osobą zbędną.

– Oprócz Was w Łodzi zobaczymy też dwóch innych ludzi, którzy wiosną współtworzyli sztab szkoleniowy Widzewa, czyli braci Bortników.

– Nie, jednak nie jadą z nami. Sprostuję też informację, którą podaliście na swoim portalu – Łukasz i Karol nie są w sztabie GKS Katowice. Współpracują jedynie ze mną, jako zewnętrzna firma i pomagają nam w przygotowaniu.

– Postawiono przed Tobą jakiś cel tu w Katowicach? Kibice mają od lat jedno hasło na ustach: „Ekstraklasa albo śmierć”. Jest to cały czas żywe?

– Jest to żywe, bo Katowice to wielkie miasto, a GKS to klub z tradycjami, historią, dużymi aspiracjami i rzeszą oddanych kibiców. Oni są głodni sukcesu i mają do tego wszelkie prawo. Zmiana trenera to sygnał, że klub widzi jeszcze szansę na to, by dojść do czołówki. Na razie mamy tylko 23 punkty, ale choć jestem tutaj parę tygodni, to zmienił się styl zespołu, ujawnił się śląski charakter i wszyscy zapieprzają. To jest bazą do sukcesu. Pomimo tego, że mamy po 17 meczach 23 punkty, to pozostałe 17 spotkań daje nam szansę na złamanie bariery 60 punktów. Czy to zrobimy, zobaczymy. Dwa ostatnie mecze pokażą nam, czy damy radę po dobrze przepracowanej zimie dojść drużyny z czołówki, bo cała ta czołówka przyjedzie wiosną do nas. Jeśli nie, to będziemy musieli już zacząć budować zespół na następny rok.

– Widzew może się spodziewać „Gieksy” już z odciśniętym piętnem Skowronka? Rywala agresywnego, grającego wysoko, atakującego na 30 metrze od bramki rywala?

– Wiadomo, że musisz dopasować taktykę pod szatnię, ale w dzisiejszym futbolu nie wystarczy się przesuwać formacjami i stać na swojej połowie. Agresja w nowoczesnej piłce jest podstawą, tylko tak możesz na przeciwniku wymóc błędy. Wizja jest taka, żeby nie bronić biernie i to się nie zmieni. Natomiast czy zagramy ofensywnie wysokim pressingiem, czy może inaczej, to zależy od stylu gry przeciwnika. Jeśli rywal źle czuje się w ataku pozycyjnym, to nieraz lepiej się wycofać i niech się on w tym ataku pozycyjnym męczy.

– W sobotę nie może zagrać Wasz najlepszy strzelec – Grzegorz Goncerz. To problem dla Ciebie i dla drużyny?

– Jakiś problem na pewno. Raz, że jest on po prostu w gazie, a dwa, że mocno absorbował obronę przeciwników. Ale mamy kolejnych napastników, zawodników ofensywnych nie brakuje: jest Kujawa, mający parcie na Widzew ze względu na przeszłość w ŁKS, wrócił Pitry, wraca Wołkowicz, więc pole manewru z młodzieżowcami się zwiększy. Za kartki pauzuje też Cholerzyński, ale mamy innego defensywnego pomocnika, Bodzionego, więc ta rotacja jest. Cieszę się, że wraca też środkowy obrońca Kamiński. Bez względu na wszystko jedziemy do Łodzi po trzy punkty.

Rozmawiał Ryan

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2