Relacja z trybun: Olimpia Grudziądz – Widzew Łódź 06.06.2015
8 czerwca 2015, 12:39 | Autor: RyanSezon 2014/2015 kibice Widzewa zakończyli w imponującym stylu. Do Grudziądza wybrali się oni w ponad 1200 osób, prezentując się na trybunach bardzo dobrze. Zważywszy na problemy, z jakimi boryka się klub, uznać trzeba to za dobry prognostyk na niepewną przyszłość.
Wyjazd do Grudziądza rozpalał kibiców już od dłuższego czasu. Powodów było wiele, począwszy od tęsknoty za normalnymi kibicowskimi emocjami, przez symbolikę samego odwiedzanego miasta, po finisz sezonu. Mało brakowało jednak, a wyprawa na tamtejszym stadion wyglądałaby zupełnie inaczej lub być może nawet wcale by jej nie było.
Wszystko zaczęło się parę tygodni temu, gdy ze strony Olimpii zaczęły dopływać informacje, że kibice Widzewa nie są zbyt mile widziani na trybunach przez działaczy łódzkiego klubu. Ci jednak wszystkiemu zaprzeczali, twierdząc, że rozmów wcale nie podejmowali, bo nie otrzymali zamówienia na bilety od organizatora wycieczki, czyli stowarzyszenia „Fanatycy Widzewa”. Takie zamówienie oczywiście złożone było, jeszcze przed startem sezonu, wraz z opisanym zapotrzebowaniem na wszystkie I-ligowe stadiony.
Możliwe więc, że szefowie Widzewa chcieli zmusić fanów do kolejnego kontaktu, w którym to oni musieliby przyjść „ze sprawą”, a wiadomo, że zimna wojna na linii klub – kibole trwa i końca konfliktu nie widać. Wobec tego widzewiacy znaleźli inny sposób na załatwienie wyjazdu – bezpośrednie rozmowy z działaczami Olimpii. Okazało się, że gdy się chce, można stanowić równorzędnego partnera w dialogu z kibicami i dzięki takiej postawie grudziądzan ostatecznie „Czerwona Armia” mogła liczyć na gościnność. W jej ręce trafiło równe 781 biletów.
Wejściówki rozchodziły się, jak ciepłe bułeczki. Na osiedlach i w fan clubach nie trzeba było nikogo specjalnie mobilizować – każdy chciał zaliczyć pierwszy i zarazem ostatni w tej rundzie wyjazd (ostatni miał miejsce jeszcze jesienią, w Głogowie). Zwłaszcza, że punktem docelowym było malowniczo położone między Jeziorem Rudnickim a Wisłą miasto, opanowane przez jeden z najprężniejszych FC Widzewa. Dlatego też do Grudziądza wybrało się o wiele więcej osób, niż liczba przyznanych biletów. Szacujemy ją na jakieś 1400 osób, ale o tym szerzej za chwilę.
Główna grupa dojechała na miejsce długo przed meczem i korzystając z pięknej pogody zwiedzała miasto, zaliczała kąpiele w jeziorze i czekała na pierwszy gwizdek. Na stadion gospodarze wraz ze Zgierzem udali się specjalnym pochodem, w asyście flag na kijach, pirotechniki i pieśni na ustach, sławiących Widzew i jego lokalny FC.
Samo wejście na obiekt było bezproblemowe i szybkie. Wielu osobom udawało się wejść do sektora na te same bilety lub na innych patentach. Ci, którym się to nie udało, okupowali okoliczne kasy i kupowali wejściówki przeznaczone dla gospodarzy – dookoła stadionu królowała wszechobecna czerwień. Finalnie w „klatce” i na przeciwległej trybunie zasiadło ok. 1200 widzewiaków, a do tego sporo osób, widząc kolejki pod kasami, wybrało pozostanie pod bramami.
Na płot trafiło kilka sztandarowych flag, z czego aż trzy, to płótna WFCG. Pozostałe to, m.in. „Hooligans”, „Awanturnicy”, czy „Widzew Polska”. Apele o przyjazd w czerwonych koszulkach przyniosły efekt i nabity kibolami sektor prezentował się fantastycznie! Od pierwszej minuty grupa ruszyła z dopingiem i naprawdę trzymała poziom, mimo lejącego się z nieba żaru. Z perspektywy trybuny krytej przyjezdni byli dużo głośniejsi, niż siedzący po prawej stronie fani Olimpii. Ci jednak także chcieli pokazać się na tle topowego rywala – cały czas dopingowali, przygotowali dwie oprawy z użyciem rac, achtungów i świec dymnych.Do przerwy jednak to łodzianie mieli lepsze nastroje, bo drużyna po golu Veljko Batrovica prowadziła 1:0. Po bramce Czarnogórca pod koniec pierwszej połowy spontanicznie odpalono kilka rac.
Po zmianie stron na płocie pojawiły się dwa transparenty. Pierwszy z pozdrowieniami dla kolegów („Zawias, Baran – trzymajcie się!”), drugi będący częścią oprawy przygotowanej przez WFCG („Tu od wielu lat, Widzew to nasz cały świat”). Do tej choreografii użyto też mini sektorówki z herbami klubu i Łodzi, głównie w celu zamaskowania „piromanów”, którzy po chwili odpalili race i czarne świece dymne. Jedna z nich, rzucona na bieżnię, trafiła sędziego bocznego i mecz został przerwany na kilka minut.
Do końca spotkania goście bawili się w najlepsze, mimo iż wynik brzmiał już tylko 1:1. Bardzo dobrze wyszedł „Diabelski Młyn”, do którego włączali się wszyscy, nie zważając na upał. Po ostatnim gwizdku sędziego doszło jeszcze do spotkania z piłkarzami, którzy tradycyjnie oddali fanom swoje koszulki i można było się zbierać. Wyjście ze stadionu także było bardzo sprawne, ale kilka osób zapamięta je mniej przyjemnie, ze względu na problemy z milicją.
Zakończenie meczu nie oznaczało oczywiście końca przygód. Wiele osób zdecydowało się pozostać na miejscu, by wspólnie z WFCG bawić się na mieście do białego rana. Wszystkie najważniejsze punkty miasta zostały opanowane przez kibiców Widzewa, nie milkły śpiewy, co chwilę gdzieś palono race.
Wyjazd do Grudziądza potwierdził, że mimo dramatycznej kondycji klubu jego fanatycy wciąż stanowią potężną siłę. Zarówno ci z Łodzi i okolic, jak i takich ekip, jak WFCG czy Kwidzyn, którzy mimo sporej odległości pomogą być przykładem dla innych. Gratulujemy im wzorowej organizacji i życzymy dalszych sukcesów w panowaniu nad swoimi terenami. Grudziądz miastem Widzewa!