Kolejny piłkarz Widzewa robi sobie z kibiców „jaja”

19 maja 2015, 18:03 | Autor:

Edgar_Bernhardt

Wywiady, jakich udzielają w ostatnim czasie piłkarze Widzewa, coraz bardziej zaczynają przypominać te z gatunku nie mieszczących się w głowie. Zaczął Tomasz Lisowski, który po przegranym (!) meczu w Jaworznie stwierdził, że z taka grą GKS nie będzie miał szans na utrzymanie. Może i słowa te będą prorocze, bo tyszanie są nadal mocno zagrożeni, ale czy wypada mówić to zawodnikowi reprezentującemu ostatni zespół w tabeli, który szans na utrzymanie już praktycznie nie ma?

Do pieca dołożył też niedawno Rok Straus, który przyznał w rozmowie ze słoweńskim portalem, że przyszedł do Widzewa z braku innych ofert. To znaczy coś tam miał, konkretnie z Olimpii, ale w Grudziądzu trzeba byłoby walczyć o skład, starać się, biegać i angażować, a w Łodzi był już znajomy trener, który gwarantował grę w pierwszej jedenastce. I Straus grał regularnie, choć niemal za każdym razem był jednym z najsłabszych piłkarzy na boisku. Pomocnik trafił na ławkę dopiero w sobotę, gdy stwierdził, że latem chce uciekać z RTS tam, gdzie płacą. Jaka praca, taka płaca – chciałoby się rzecz, ale szkoda nam zaangażowanych chłopaków z zespołu, którzy wkładają serce, a też mają kłopoty z kasą.

Jedyne, na co było stać Strausa (poza porównaniem Łodzi do dziury), to przyznanie, że jednak forma sportowa nie zachwyca. „Stać mnie na więcej” – mówił. Mniej samokrytyczny był natomiast kolejny „wynalazek” Wojciecha Stawowego, Edgar Bernhardt. Popularny „Edi” udzielił wywiadu serwisowi sport.pl, a w nim opowiadał same ciekawostki. W podobnym tonie, co Lisowski GKS, dyskredytował umiejętności zawodników Bytovii, której widzewiacy nie umieli nawet zagrozić strzałem. Rosjanin stwierdził m.in.: „Jestem przekonany, że gdybyśmy grali w Byczynie na sztucznej murawie, to rywale tylko biegaliby za piłką” – dodał zawodnik ostatniej w tabeli ekipy (nie liczymy Floty, która też ograła RTS 2:0).
Bernhardt dodał też, że rywale mieliby problem z odnalezieniem się w zaawansowanych treningach łodzian, które nijak nie przekładają się na punkty. „Gdyby piłkarze Bytovii przyjechali do nas na trening, to nie umieliby zrobić wielu rzeczy, które my robimy” – bezczelnie dodał.

Zimą Stawowy sprowadził do Widzewa jedenastu piłkarzy (zaliczając Maksa Kowala, którego nawet nie potrafiono zgłosić do rozgrywek). Julien Tadrowski zagrał godzinę w Bytowie i sam wyrzucił się do szatni. Bartosz Brodziński i Matko Perdijic nie zagrali ani minuty. Straus, Bernhardt i Szymon Zgarda mają na koncie w sumie zero asyst i jednego gola, a Kosuke Kimura i Tsubasa Nishi zaliczyli po asyście. Tak naprawdę obronili się tylko Lisowski i Liridon Osmanaj, a resztę gry robią ci, którzy tu byli przed 49-letnim trenerem: Maciej Krakowiak, Krystian Nowak, Konrad Wrzesiński , Mariusz Rybicki czy Veljko Batrovic.

Powyższe wyliczenia mówią same za siebie o jakości transferów. O tym, co „wzmocnienia” Widzewa mają w głowach, świadczą wywiady. I tylko Marcina Kozłowskiego i Damiana Warchoła szkoda, bo przez te kilka miesięcy stracili tak naprawdę kilka lat…