Relacja z trybun: Termalica Nieciecza – Widzew Łódź 14.09.2014
16 września 2014, 13:12 | Autor: RyanMimo zakazu wyjazdowego na meczu z Termaliką w Niecieczy pojawiło się 350 kibiców Widzewa. Ich obecność była dowodem na absurdalność polskiego systemu funkcjonowania wszelakich służb. Fani wracali do domów zawiedzeni, bowiem drużyna doznała trzeciej porażki w sezonie.
Kibice Widzewa, mimo zakazu wyjazdowego, jaki ciągnie się za nimi jeszcze od ubiegłego sezonu, przyjechali do maleńkiej Niecieczy. Nikt oczywiście restrykcji nie złamał: klub-organizator nie przysłał do Łodzi biletów, a grono dopingujące piłkarzy w białych strojach składało się z niewielkich grupek, które do gminy Żabno w Małopolsce dotarli na własną rękę.
Wyobraźmy sobie jednak przez chwilę, jak przebiegałaby cała eskapada, gdyby łódzcy fani mogli „normalnie” udać się za swoim zespołem na mecz z Termaliką. Jej działacze przysłaliby na Piłsudskiego tyle biletów, ile liczy sektor gości w Niecieczy, czyli równe 104 sztuki. Pobudka nie o 7:00, a co najmniej o 5:00, bo przecież trzeba dotrzeć na zbiórkę i wyruszyć w trasę już od rogatek miasta będąc pod silną obstawą policji. Kawalkada radiowozów za pieniądze podatnika bawiłaby się kogutami, i prowadziła kolumnę pojazdów z prędkością 60km/h (na autostradzie również), co nie tylko wydłużyłoby czas przejazdu, ale mogłoby spowodować dotarcie pod stadion już po pierwszym gwizdku. I to wszystko pod warunkiem, że mądremu dowódcy nie zachciałoby się wszystkich zatrzymywać i na jednym z pól spisywać, kamerować, przeszukiwać.
Większe koszta poniósłby także organizator. Kibice gości, to konieczność dodatkowej ochrony, łatanie wszelakich niedoróbek na stadionie (a nuż delegat się czegoś dopatrzy, wpisze w raport i będzie kara), obawa, że w pyskówki wejdą z nimi miejscowi fani (kolejna kara), przygotowanie wydzielonego parkingu (kosztem własnych kibiców) itd.
A tak, ni stąd ni zowąd, do Niecieczy dotarło ok. 350 kibiców Widzewa. Nie wszyscy z Łodzi, bo przecież klub ma kibiców w różnych zakątkach Polski. Ci z „Miasta Włókniarzy” zaliczyli urokliwą przeprawę przez Wisłę specjalnym promem, pozwiedzali okolicę i w miarę wyspani i przez nikogo nie inwigilowani dotarli do Niecieczy. Odnaleźli pomiędzy polami kukurydzy kameralny stadion i spokojnie krocząc między gospodarzami zakupili bilety, zajęli miejsca na trybunie i rozpoczęli doping dla piłkarzy. Po ostatnim gwizdku spokojnie odjechali, nikt nie został pobity, żadnej kobiety nie zgwałcono, żaden gospodarz nie stracił krowy…
Nie chodzi nam oczywiście o przekonanie kogokolwiek, że tak właśnie powinien wyglądać każdy wyjazd. Przeciwnie, nikt nie wyobraża sobie kibicowania w Polsce w zachodnim stylu, spacerowania między innymi grupami, wymiany szali i pamiątkowych zdjęć! Inaczej przecież wygląda spontaniczna wizyta w Niecieczy, będącej kibicowską pustynią, a inaczej podróż do wrogich terenów, takich jak np. Gdańsk, Poznań czy Kraków. Chodzi jedynie o pokazanie przeszkód, z jakimi na co dzień muszą spotykać się zorganizowane grupy wyjazdowe ze strony policji czy ochrony. A to i tak początek, bo w planowanej nowelizacji ustawy o Bezpieczeństwie Imprez Masowych, mają znaleźć się między innymi zapisy o zakazie stadionowym dla osoby, która w samochodzie, gdzieś między Łodzią a Niecieczą, będzie wiozła w bagażniku racę lub kominiarkę…
***
Wracając jednak do niedzielnego meczu. Wyjazd miał swoisty, folklorystycznym smaczek. Stadion Termaliki widzewiacy mieli możliwość oglądać pierwszy raz. Podobnie, jak 30-osobowy „młynek” gospodarzy, który na wyposażeniu miał jedną flagę oraz urządzenie mające zastępować bęben, a wydające z siebie odgłosy uderzeń łyżką o stary garnek (nie chodzi o zadzieranie wielkomiejskiego nosa, a o rzetelne odwzorowanie wydarzeń).
Miejscowym kibicom oddać należy jednak, że uczą się od innych ekip: nie zabrakło piosenek znanych z innych stadionów, pozdrowień dla PZPN, czy okrzyków „Piłka nożna dla kibiców”, co zasługuje na brawa.
Goście zajmowali w większości przypadków miejsca na przeciwległej trybunie (B) i stamtąd sporadycznie dopingowali. Pierwszy raz w znanej nam historii futbolu kibice Widzewa zaliczyli nawet „asystę” w meczu, bowiem „Czerwona Armia” okrzykami namówiła Marcina Kozłowskiego, by ten oddał strzał na bramkę, po którym wychowanek w piłkarskim stylu podziękował „asystentowi” i cieszył się z kibolami z prześlicznego gola.
Głównym elementem dopingu stał się niestety okrzyk kierowany pod adresem trenera. Niestety, bowiem wszyscy chcielibyśmy, aby zespół wygrywał i plasował się w czołówce tabeli, a nie leciał do strefy spadkowej. Tak się jednak nie stało i fani całą złość przelali na nie mogącego poradzić sobie z misją prowadzenia drużyny Włodzimierza Tylaka.