A. Mrowiec: „Jestem głodny gry”
24 sierpnia 2014, 19:21 | Autor: RyanAdrian Mrowiec od czwartku przebywa w Łodzi. Obrońca trenuje z Widzewem i wkrótce powinien podpisać umowę z klubem. Fani mają nadzieję, że doświadczonych zawodnik będzie znaczącym wzmocnieniem dla szeregów defensywnych łodzian! A co o byciu liderem drużyny sądzi sam Mrowiec?
– Kiedy dotarły do Ciebie sygnały o zainteresowaniu ze strony Widzewa?
– W środę dostałem telefon, a w czwartek byłem już w Łodzi na rozmowach. Nie miałem się nad czym zastanawiać, moja sytuacja w Chorzowie wyglądała tak, jak wyglądała.
– No właśnie, co zadecydowało o tym, że w Ruchu nie przebiłeś się do składu?
– W klubie zmienił się trener. Jacka Zielińskiego, który mnie sprowadzał do zespołu zastąpił Jan Kocian. Ja w tym czasie leczyłem kontuzję i Słowak postawił na parę Marcin Malinowski – Piotr Stawarczyk. Wyklarował się skład, drużyna zaczęła osiągać świetne wyniki i Ruch grał w zasadzie żelazną jedenastką. Jeździłem jako rezerwowy, ale chłopaki byli zdrowi, nikt nie wypadł, wyniki były, więc trener nic nie zmieniał.
– Masz szansę dołączyć do zespołu razem z Dimitrijem Injacem. Jak sądzisz, Wasza obecność, piłkarzy z doświadczeniem, może pomóc okrzepnąć i nabrać pewności młodszym graczom?
– Na pewno. Przyda się w drużynie pierwiastek rutyny. Razem z Dimą mamy właśnie taki cel. On jest nieco bliżej Widzewa, przyjechał do Łodzi wcześniej. Problem jednak w tym, że jest obywatelem Serbii, która nie jest w Unii Europejskiej i dlatego potrzebuje pozwolenia na pracę w Polsce. To opóźni jego debiut.
– Podpytywałem o Ciebie kolegów z Chorzowa i wystawiono Ci dobrą opinię. Trzy-cztery mecze i „Mrówa” będzie liderem obrony – tak mi powiedziano. Czujesz, że odnalazłbyś się w tej roli?
– Na pewno czuję się na siłach swoim doświadczeniem pomóc zespołowi. Przede wszystkim chciałbym jednak wrócić do grania, bo jak wiadomo ostatnio miałem dłuższą przerwę. Można powiedzieć, że jestem głodny gry. Dzisiaj przeszedłem ostatnie badania i wszystko jest w porządku.
– A jeśli chodzi o pozostałe warunki, na jakich miałbyś występować w Łodzi? Wszystko jest dogadane?
– Mniej więcej jesteśmy dogadani. Problem jest jednak w tym, że jeszcze przez rok obowiązuje mnie kontrakt z Ruchem, więc musiałbym go rozwiązać, zanim podpiszę umowę z Widzewem. Myślę jednak, że nie będzie z tym większych problemów i mam nadzieję, że w Chorzowie nie będą mi stawać na drodze.
– Tym bardziej, że w przeciwnym kierunku zmierza Eduards Visnakovs. Może tamten transfer zmiękczy działaczy „Niebieskich”?
– Tak, słyszałem o tym, ale nie wiązałbym ze sobą tych dwóch spraw. Według mnie jeden transfer nie ma wpływu na powodzenie drugiego.
– Jak ocenisz dzisiejszy mecz z GKS Tychy?
– Oglądaliśmy z trybuny mecz z Dimą Injacem i liczyliśmy, że chociaż ten jeden punkt uda się zespołowi uratować. Fajnie, że dali radę wyrównać, bo przed nimi teraz ciężki wyjazd do Gdyni, później przyjeżdża Stomil. Prawdę mówiąc w tej lidze każdy mecz będzie trudny i trzeba przede wszystkim biegać i walczyć, a dopiero potem myśleć o jakichś punktach. W tej lidze, jak nie wybiegasz meczu, to tych punktów ci zabraknie.
Brakowało mi głównie większej ilości podań w pole karne, piłka nie docierała do napastników. Za dużo było podań do boków. Nie chcę jednak szczegółowo oceniać spotkania, od tego jest trener. Niech wyciągnie wnioski i dobierze odpowiednią taktykę tak, by kolejny mecz był wygrany.
– A propos trenera. Przychodzisz do drużyny w dość gorącym okresie, gdy trener nie ma zbyt mocnej pozycji wśród kibiców – mówiąc łagodnie.
– Dotarło to do mnie, ale wiem też, że trener ma poparcie ze strony właściciela. To dobrze dla szkoleniowca, bo ma względny spokój. Musi teraz udowodnić, że zasługuje na pracę w klubie. Zrobi to przede wszystkim punktami, niczym innym, jak tylko punktami. Cel się nie zmienił, mamy walczyć o awans. Będzie bardzo ciężko, ale do tego mamy zmierzać.
– Masz za sobą grę w czterech krajach. Trochę sukcesów udało Ci się tam odnieść.
– No tak, na Litwie wygrałem praktycznie wszystko, co było można: mistrzostwo, puchar, superpuchar, a nawet Ligę Bałtycką. W Szkocji wiadomo, o mistrzostwie można było pomarzyć, bo tytuł rozgrywali między sobą Celtic z Rangersami. No, ale udało nam się pokonać „Celtów” w półfinale Pucharu Szkocji, a potem wygrać finał w derbach z Hiberniansem.
– Nie czujesz się piłkarsko zdegradowany? Z niezłego zawodnika, grającego na zachodzie, zszedłeś na poziom polskiego I-ligowca.
– Zastanawiam się właśnie, czy nie zrobiłem błędu wyjeżdżając ze Szkocji, bo miałem propozycję z innych klubów, by tam zostać. Po roku wypożyczenia Hearts mnie wykupiło definitywnie. Grałem tam trzy lata i skończył mi się kontrakt. Miałem ofertę, by go przedłużyć, ale w klubie pojawiły się problemy finansowe, odeszło 15 zawodników, cały sztab szkoleniowy i zrezygnowałem. Dobrze w Szkocji czuła się moja rodzina i ja sam, jednak wybraliśmy Niemcy, bo bliżej domu, ale nie był to najlepszy kierunek.
– Widzew jest dla Ciebie przystanią, w której możesz się odbudować i zimą lub w przyszłe lato przenieść gdzieś wyżej?
– Nie stawiam sobie takich pytań na razie. Chciałbym przede wszystkim pograć, wrócić do ligi po kontuzji. A co pokaże czas, zobaczymy.
– Finał Pucharu Szkocji grałeś w Glasgow na 50-tysięczniku. Jak podobał Ci się stadion Widzewa i atmosfera na trybunach?
– Fajnie, bardzo fajnie. Widać, że stadion żyje meczem, kibice są bardzo zżyci z klubem, głośni. Wiadomo, mają powody do zmartwień, bo klub nie gra tam, gdzie powinien. Jego miejscem jest wyłącznie ekstraklasa!
– Jakie są szanse, że zadebiutujesz w czerwonej koszulce w meczu ze Stomilem?
– Ciężko powiedzieć, zobaczymy. Mam nadzieję, że szybko uda mi się rozwiązać umowę z Ruchem i podpisać ją w Łodzi, po ustaleniu ostatnich szczegółów. Mam też oferty z dwóch innych klubów I ligi, ale Widzew jest najbardziej konkretny i to uznana marka, więc traktuję go priorytetowo.
Rozmawiał Ryan
Foto: niebiescy.pl