(Nie)zapomniani: Ignacy Uptas
3 maja 2020, 08:30 | Autor: Kamil(Nie)zapomniani – to nowy cykl na WTM! Przedstawimy w nim ważne dla Widzewa postaci, które z upływem lat zostały nieco zapomniane przez kibiców – a nie powinny, bo ich zasługi dla Robotniczego Towarzystwa Sportowego są olbrzymie. W pierwszym odcinku serii opowiemy Wam o Ignacym Uptasie.
Sezon 1948, gdy Widzew po raz pierwszy w historii zagrał na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, nie był dla łodzian udany. RTS zajął w lidze ostatnie miejsce i na blisko trzydzieści lat pożegnał się z futbolową elitą. Między słupkami występował jednak bramkarz, który – choć niezbyt poważany przez dziennikarzy – dla kibiców był prawdziwym bohaterem, a odmieniane dzisiaj przez wszystkie przypadki określenie „widzewski charakter” pasowało do niego jak ulał.
Ignacy Uptas (na zdjęciu pierwszy z prawej), bo o nim mowa, przyszedł na świat 22 lipca 1922 roku – kilka miesięcy po powołaniu do życia Robotniczego Towarzystwa Sportowego Widzew, czyli kontynuatora tradycji Towarzystwa Miłośników Rozwoju Fizycznego. Barwy klubu zaczął reprezentować jeszcze w latach trzydziestych (według „Kolekcji Klubów” Andrzeja Gowarzewskiego – w 1931 roku), nic zresztą dziwnego, bo gwiazdą łódzkich boisk był jego brat, Jan (o pokrewieństwie pisze Gowarzewski, chociaż w innych źródłach trudno je potwierdzić), który w Widzewie grał przed wojną i był jednym z jego najlepszych strzelców. Ignacy nie zdecydował się jednak pójść tą samą drogą, wręcz przeciwnie – został bramkarzem.
Jego kariera na dobre rozpoczęła się po wznowieniu rozgrywek w drugiej połowie 1945 roku. Widzewiacy walczyli wtedy – z mniejszym lub większym powodzeniem – w łódzkiej A-klasie, w mieście dość wyraźnie ustępując ŁKS, Zjednoczonemu (późniejszemu Włókniarzowi) czy ZZK (Kolejarzowi). Już wtedy Uptas był jednak bardzo ceniony za swój kunszt bramkarski. Dość powiedzieć, że powoływano go do reprezentacji Łodzi, w której występowali ówcześni reprezentanci Polski z ŁKS, jak choćby Stanisław Baran czy Tadeusz Hogendorf. Golkiper zagrał między innymi w starciu kadry ŁOZPN z czeską Viktorią Żiżkov w kwietniu 1946, ale zdaniem sprawozdawców nie spisał się wtedy najlepiej.
Przełomowy dla Widzewa był rok 1947. Łodzianie triumfowali w rozgrywkach A-klasy, co dało im możliwość gry w eliminacjach do mającej zostać reaktywowanej w kolejnym sezonie najwyższej ligi. Pierwszy etap RTS przeszedł jak burza – odnosząc pięć zwycięstw w sześciu spotkaniach i deklasując w tabeli RKS Radom, CKS Częstochowa oraz Sygnał Lublin. Trudno jednak ustalić, czy między słupkami stał wtedy Uptas, bo w relacjach prasowych trudno o składy. Bohater dzisiejszego artykułu z całą pewnością zagrał jednak na inaugurację drugiej fazy – na stadionie ŁKS z Ruchem Chorzów. Niestety, mecz zakończył się wynikiem… 1:11, a według Gowarzewskiego wściekły na swoich kolegów „Smaja” (bo taki miał pseudonim Uptas) postanowił… zejść z boiska po stracie trzeciej bramki.
Jego miejsce zajął Holisz (w prasie nie zachowało się jego imię) i to on grał w kolejnych spotkaniach eliminacji. Ostatecznie, widzewiacy zajęli czwarte miejsce – o jedno za nisko, by awansować do elity. Po dość ciekawych zabiegach działaczy z Łodzi i Poznania, Polski Związek Piłki Nożnej zdecydował jednak się na powiększenie ligi, dokooptowując do niej właśnie Widzew oraz ZZK (dzisiejszego Lecha). To te drużyny miały zmierzyć się ze sobą 14 marca 1948 roku, w pierwszej kolejce rozgrywek. Jeszcze tego samego dnia, w awizowanej przez łódzką prasę wyjściowej jedenastce, znajdował się Holisz, ale ostatecznie zagrał Uptas, stając się podstawowym golkiperem RTS.
Liga rozpoczęła się fantastycznie – od niespodziewanego zwycięstwa nad ZZK 4:3. Były to jednak miłe złego początki, bo widzewiacy przegrali w pięciu następnych kolejkach. Uptas wciąż był jednak niekwestionowanym „numerem jeden”, który wielokrotnie ratował swoich kolegów od utraty bramki. Miejsce między słupkami opuścił dopiero w trakcie szóstego meczu, gdy zderzył się z zawodnikiem Warty Poznań, Franciszkiem Orłowskim, i musiał zostać zmieniony przez Romana Racza. To właśnie za swoją ofiarność oraz poświęcenie „Smaja” był najbardziej ceniony przez kibiców. Golkiper raz po raz narażał swoje zdrowie, byle tylko powstrzymać napastników rywali od trafienia do siatki. Nic dziwnego, że opisywana sytuacja nie była jedynym takim przypadkiem, a wychowanek Widzewa dużo częściej nie kończył spotkań o własnych siłach.
Najprawdopodobniej w związku z kontuzją Uptas nie zagrał w dwóch kolejnych meczach, co koniec końców okazało się dla niego korzystne – uniknął bowiem wpuszczenia dziewiętnastu (!) goli w starciach z Ruchem i ŁKS. Do bramki wrócił na przegrany mecz z Garbarnią Kraków, ale już dwie kolejki później znów nie był w stanie dograć do końca. Po niespełna pół godzinie gry przeciwko AKS Chorzów zmienił go Stanisław Musiał, uważany za bramkarza równego umiejętnościami Uptasowi. W kilku następnych spotkaniach częściej grał właśnie on, wyjątkiem była jedynie wyjazdowa potyczka z Wisłą Kraków, z którą wiąże się bardzo ciekawa historia.
Zdecydowanymi faworytami byli oczywiście piłkarze „Białej Gwiazdy”. Wiślacy od początku przeważali, ale między słupkami dwoił się i troił „Smaja”. „Do dwudziestej minuty Uptas w bramce Widzewa bronił bohatersko i skutecznie, interweniując z powodzeniem także na przedpolu. Robił to z równą dozą szczęścia, jak i spokoju oraz opanowania” – pisał wówczas krakowski „Piłkarz”. Jedną z interwencji golkiper okupił urazem i był zmuszony opuścić boisko, ale tylko na… trzy minuty. W tym czasie zastępował go Musiał, który jednak błyskawicznie przepuścił strzał Józefa Kohuta. Uptas nie chciał biernie przyglądać się tym wydarzeniom, dlatego postanowił wrócić na murawę. Niestety, jeszcze siedmiokrotnie musiał wyjąć piłkę z siatki, ale i tak był chwalony przez prasę.
Do gry wrócił na przegrany mecz z AKS, później było jednak lepiej – remis w Poznaniu z ZZK oraz wygrana z Polonią Bytom u siebie. W obu meczach Uptas był oczywiście wyróżniającą się postacią, a w tym drugim – a jakżeby inaczej – musiał zejść z boiska przed końcem. Tym razem na skutek faulu Jerzego Ceglarka. „Ofiarą faul gry Ceglarka padł bramkarz Widzewa – Uptas, ciężko kontuzjowany w kolano” – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”. Pomimo urazu, golkiper wyszedł też w pierwszej jedenastce na derby z ŁKS, które jednak zakończyły się porażką 1:6. „Smaja” grał w nich tylko w pierwszej połowie, ale nie wiemy, z jakiego powodu.
Do historii przeszedł za to kolejny mecz – 26 września u siebie z Legią. Nie z powodu wyniku, bo łodzianie przegrali 1:6, a z racji tego, że Uptas… zdobył w nim bramkę! Piłkarze RTS mierzyli się z naszpikowanym reprezentantami Polski zespołem i rzecz jasna nie byli faworytami. W pierwszej połowie spisywali się jednak nieźle, mając swoje szanse na pokonanie Henryka Skromnego, ale do przerwy to goście prowadzili 1:0. W drugiej części wszystko się niestety posypało – stołeczni zawodnicy strzelili jeszcze pięć goli (co ciekawe, autorem jednego z nich był późniejszy legendarny trener reprezentacji, Kazimierz Górski). W międzyczasie, w swoje ręce sprawę postanowił wziąć golkipera Widzewa – gdy w 69. minucie prowadzący zawody Kazimierz Seichter podyktował rzut karny dla gospodarzy, to właśnie Uptas wymierzył sprawiedliwość, przepięknym strzałem nie dając najmniejszych szans Skromnemu! Jakie kierowały nim powody, nie wiemy. Zapisał się za to w historii jako prawdopodobnie jedyny bramkarz RTS, który w oficjalnym meczu trafił do siatki.
Widzewiacy niechybnie zbliżali się do spadku z ligi. W starciu z Tarnovią Tarnów Uptas wpuścił pięć bramek i był to jego ostatni występ w pierwszej jedenastce. Później, w spotkaniu z Rymerem Rybnik, najprawdopodobniej wskoczył jeszcze między słupki, zmieniając Musiała, choć sprawozdania z tego meczu są bardzo ubogie i pełne sprzeczności, dlatego przy tym fakcie należy postawić mały znak zapytania. Łodzianie przegrali 1:4, co przypieczętowało ich los. Co prawda sensacyjnie pokonali jeszcze Ruch i zremisowali z Wisłą, ale nic im to nie dało, a bramki bronił już Musiał. Łącznie, Uptas rozegrał na najwyższym szczeblu rozgrywkowym siedemnaście meczów i strzelił jednego gola.
Po spadku, kilku zawodników opuściło RTS, bramkarzowi nie było to jednak w głowie. Uptas przez kolejne cztery lata reprezentował barwy łódzkiego klubu na drugoligowym froncie. Wiodło mu się różnie – w sezonie 1949 był raczej zmiennikiem dla Musiała, rok później już częściej występował jako „numer jeden”. Nie zatracił oczywiście charakteru i waleczności, którą przecież podbił serca kibiców. „Mecz z Radomiakiem był bardzo ostry. Napastnicy gości bez pardonu atakowali naszego bramkarza Uptasa, którego trzykrotnie znoszono z boiska, aż wreszcie zastąpił go rezerwowy Musiał” – pisała łódzka prasa po meczu z Radomiakiem Radom na inaugurację sezonu 1950.
Widzewiacy bez powodzenia starali się o powrót do elity. W 1949 roku zajęli siódme, w 1950 – piąte, a w 1951 i 1952 – czwarte miejsce w tabeli. Niestety, z powodu reorganizacji rozgrywek przez PZPN, w tym ostatnim przypadku oznaczało to spadek do III ligi. Uptas wciąż jednak spisywał się bardzo dobrze, a najlepiej świadczy o tym historia z bezbramkowo zremisowanego meczu z Lechią Tomaszów Mazowiecki, przytoczona na łamach „Kolekcji Klubów” przez Heliodora Daneckiego. „Na stadion w Tomaszowie prowadzi długa aleja, którą szliśmy całą ekipą Widzewa w szpalerze kibiców. Miejscowi zaś co rusz nas poszturchiwali i popychali. Stadion był szczelnie wypełniony. Za bramką Ignacego Uptasa stali kibice i pokazywali noże. »Tylko nie wpuść, a cię załatwimy« – grozili. Ignacy miał jednak silne nerwy i do końca zachował czyste konto” – wspominał były piłkarz Widzewa. Golkiper nadal był też ceniony w Łodzi – jeszcze jesienią 1952 roku wystąpił w reprezentacji miasta, w przegranym starciu z kadrą Warszawy.
Spadek do III ligi oznaczał dalszy marsz klubu w dół. W 1955 roku łodzianie znaleźli się w A-klasie, w której utknęli na cztery lata, by w końcu wrócić na trzeci poziom rozgrywkowy. Czy w tym czasie Uptas nadal reprezentował barwy drużyny? Według Gowarzewskiego tak, aż do sezonu 1959 właśnie, choć nie udało nam się tego potwierdzić w dostępnych źródłach prasowych. Z całą pewnością był jednak świadkiem powolnego upadku RTS, który przed najgorszym uratowany został przez grupę zapalańców, z prezesem Józefem Doryniem i honorowym prezesem Marianem Malinowskim na czele.
Po zakończeniu kariery, Uptas wziął rozbrat z futbolem. Wiemy, że pracował w łódzkiej Anilanie, a „Dziennik Popularny” z 1978 roku informował nawet, że był w niej bardzo zasłużoną osobą, jednym z twórców podwalin pod potęgę tamtejszych zakładów przemysłu włókienniczego. W 1989 roku zmarła jego żona, Irena, a cztery lata później, dokładnie 23 sierpnia 1993 roku, w wieku 71 lat, odszedł również on. Pochowany został na Cmentarzu na Zarzewie – dokładną lokalizację grobu znaleźć można dzięki przygotowanej przez OSK „Tylko Widzew” Mapie Pamięci TUTAJ.
Ignacy Uptas był wyjątkowym piłkarzem. Widzew był jedynym klubem w jego karierze, co w dzisiejszych czasach jest prawie nie do pomyślenia. Przeżył z nim historyczny awans do najwyższej ligi, ale także upadek i grę na peryferiach futbolu. Jego niezłomna postawa i poświęcenie dla drużyny sprawiły, że był uwielbiany przez kibiców. Cechował się też prawdziwie „widzewskim charakterem” na długo przed tym, jak to pojęcie zostało wprowadzone do powszechnego obiegu. Pozostaje jedynie żal, że w miarę upływu czasu stopniowo zanikał na kartach historii RTS. Mamy nadzieję, że ten artykuł w jakiś sposób to zmieni i przybliży postać „Smai” większemu gronu kibiców.
W artykule wykorzystano informacje i materiały z piątego tomu „Kolekcji Klubów” Andrzeja Gowarzewskiego, książki „Widzew Łódź. Dzieje międzywojenne” Włodzimierza i Tomasza Gawrońskich, a także lokalnych oraz ogólnopolskich gazet: „Dziennika Łódzkiego”, „Głosu Robotniczego”, „Przeglądu Sportowego”, „Piłkarza”, „Głosu Wielkopolskiego” i innych.
Super pomysł na cykl. Trzeba zacząć przypominać tę historię sprzed ery Wielkiego Widzewa. Ale powoływanie się na Gowarzewskiego jest nieco nierozsądne. Przecież facet w swojej książce o Widzewie nie podał żadnego źródła! To co tam zawarł mógł równie dobrze wymyślić. Mimo wszystko będę z wielkim zainteresowaniem czytał każdy odcinek tego cyklu :)
Niewątpliwie masz rację – ta książka to kopalnia wiedzy, ale niestety nie wiadomo, w których miejscach to faktycznie wiedza, a w których domysły. Dlatego prawie wszystko w tym artykule zostało zweryfikowane też w innych źródłach – w zasadzie z wyjątkiem pokrewieństwa z Janem i sytuacji z meczu z Ruchem z 1947.
Ta książka została napisana pod tezę, że Widzew nie powstał w 1910 roku, zawiera błędy, brak bibliografii i przypisów. To ostatnie ją dyskwalifikuje jako rzetelne źródło wiedzy.
To final PP z Katowicami i gol Bolesty byly nieoficjalne?
To był gol w serii rzutów karnych, a nie w trakcie meczu.