M. Ludwikowski: „Trenerzy wiedzieli, że zawsze będę gotowy”
15 grudnia 2019, 08:52 | Autor: KamilZawodnikiem Widzewa był przez dziesięć lat, ale w jego barwach rozegrał zaledwie 25 ligowych meczów. Przez większość czasu nosił miano żelaznego drugiego bramkarza, gdy jednak wchodził między słupki, nigdy nie zawodził. Mowa oczywiście o Marcinie Ludwikowskim, z którym postanowiliśmy porozmawiać. Zapraszamy do lektury!
– Do Widzewa trafił pan w 1994 roku z malutkiej Pogoni Nowe Skalmierzyce. Dla tak młodego zawodnika zainteresowanie ze strony wielkiego klubu musiało być olbrzymim zaskoczeniem.
– To na pewno! Dla każdego chłopaka, który grał wtedy w piłkę, przejście do Widzewa było marzeniem. Dla mnie to było przede wszystkim ogromne wyzwanie. Pamiętam, że graliśmy mecz w Błaszkach, na który przyjechali trenerzy juniorów starszych, panowie Mirosław Westfal i Waldemar Domagała. Po spotkaniu podeszli do mnie i zapytali, czy nie chciałbym przejść do Łodzi. To było coś niesamowitego, zwłaszcza że w Widzewie bronili wtedy Andrzej Woźniak i Tomasz Muchiński.
– Nie zamurowało pana?
– To był szok, ale nie zastanawiałem się długo. Od razu powiedziałem, że jak najbardziej jestem zainteresowany i w styczniu 1994 roku zostałem zawodnikiem Widzewa.
– Z jednej strony, treningi z Woźniakiem czy Muchińskim musiały być wspaniałym doświadczeniem. Z drugiej, przebicie się do składu graniczyło z cudem.
– Zdawałem sobie z tego sprawę, miałem jednak siedemnaście lat i przyszedłem z małego klubu. Same treningi z takimi bramkarzami były czymś niesamowitym. To doświadczenie później procentowało w późniejszych latach mojej kariery.
– Oprócz wspomnianej dwójki, współpracował pan też z Maciejem Szczęsnym, Sławomirem Olszewskim czy Arkadiuszem Onyszką. To również świetni bramkarze.
– Szczęsny przyszedł do klubu po odejściu Woźniaka. Współpracowaliśmy tylko rok, ale bardzo dużo się od niego nauczyłem. Można powiedzieć, że wziął mnie wówczas pod swoje skrzydła. Później byli Sławek Olszewski, Arek Onyszko czy Zbyszek Robakiewicz, czyli bramkarskie legendy polskiej piłki. Od każdego z nich coś wyciągnąłem.
– Na pierwszy występ w Widzewie czekał pan ponad trzy lata. Debiut przypadł na mecz z Rakowem Częstochowa, podczas którego świętowano drugie z rzędu mistrzostwo Polski.
– To był pamiętny mecz, tuż po legendarnej wygranej na Legii. Trybuny były pełne, kibice siedzieli nawet na jupiterach czy na drzewach i stamtąd oglądali to niesamowite widowisko. Życzę każdemu piłkarzowi, żeby w swojej karierze miał okazję przeżyć coś takiego.
– Wielu piłkarzy mówi, że nie pamięta nic ze swojego debiutu. A pan?
– Pamiętam pięć goli Jacka Dembińskiego. To był jego niesamowity występ. Pamiętam oczywiście bramkę, którą strzelił mi Grzegorz Skwara, bo to była moja pierwsza wpuszczona bramka w lidze. Przede wszystkim pamiętam jednak tę atmosferę. Cieszę się, że obecni piłkarze Widzewa również mogą jej doświadczać. Po to się gra w piłkę, żeby robić to w takich warunkach.
– W następnym sezonie trafił pan do Warty Poznań.
– W Warcie byłem tylko przez miesiąc, bo finalnie nie doszliśmy do porozumienia. Wróciłem, chociaż nie do pierwszego zespołu, a do drugiej drużyny. Później Andrzej Grajewski zaproponował mi jeszcze wyjazd do Niemiec i przeniosłem się do jego klubu, TSV Havelse, w którym grali też Sławek Suchomski i Marcin Morawski. Graliśmy tam przez pół roku, po czym wróciliśmy do Widzewa i to w nim kontynuowaliśmy nasze kariery.
– Nie mogę nie zapytać pana o mecz z Legią Warszawa. Wszedł pan wtedy za wyrzuconego z boiska Arkadiusza Onyszkę i bronił jak natchniony. Liczył pan, że to będzie przełom?
– Wszedłem za Arka, później Dariusz Czykier nie wykorzystał niesłusznie podyktowanego rzutu karnego i wygraliśmy z Legią 1:0. Myślałem wtedy, że zagram też w kolejnym meczu, zwłaszcza że z zawirowaniami klubowymi borykał się Sławek Olszewski. Ostatecznie załatwiono jednak jego sprawę i to on stanął między słupkami. Zawiodłem się, ale żeby grać w piłkę, trzeba mieć charakter. Czekałem na kolejną szansę.
– W sezonie 2001/2002 zagrał pan w ośmiu spotkaniach. To najlepszy wynik w karierze. Nie uważa pan, że przez te lata był pan trochę niedoceniany w Widzewie?
– Nie podchodzę tak do tego. Może gdyby bardziej mi zaufano, to grałbym więcej, ale chyba tak po prostu musiało być. Przytrafiły mi się niepotrzebne kontuzje: złamana kość śródstopia, zerwane więzadło czy problemy z kręgosłupem. Wszystko to się nawarstwiło. Ja Widzew wspominam bardzo dobrze i śledzę jego poczynania na bieżąco. Nie mam do nikogo żadnych pretensji.
– Trener Smuda podkreślał, że był pan świetną „dwójką”, bo nigdy nie okazywał urazy, tylko ciężko pracował na treningach. To nie jest jednak łatwa rola dla bramkarza.
– Na pewno nie było łatwo się z tym pogodzić. Na każdym treningu chciałem jednak pokazać, że jestem przygotowany i w każdej chwili mogę wskoczyć do gry. Wydaje mi się, że dlatego byłem w Widzewie tak długo, bo trenerzy mieli do mnie zaufanie i wiedzieli, że w razie kontuzji pierwszego bramkarza zawsze będę gotowy.
– Musiał się pan dobrze zadomowić w Łodzi.
– Moja żona pochodzi z tego miasta, poznaliśmy się zresztą w kawiarni klubowej, którą prowadziła świętej pamięci pani Basia. W Łodzi urodził się też mój syn Mateusz. Tu mieszka moja teściowa, więc często całą rodziną do niej przyjeżdżamy.
– O Mateusza również chciałem spytać. Wiele wskazuje na to, że kolejny przedstawiciel rodu Ludwikowskich trafi do Widzewa.
– Mateusz jest juniorem młodszym. Choć ma dopiero piętnaście lat, już mnie przerósł, bo mierzy 197 centymetrów. Dwa i pół roku temu został wypatrzony przez skautów Akademii Lecha Poznań i to tam grał. Wspólnie uznaliśmy jednak, że dla jego rozwoju najlepiej będzie, jeżeli przeniesie się do Widzewa. Mam nadzieję, że tak się stanie i że w Łodzi będzie grał regularnie.
– Jak pan może scharakteryzować Mateusza jako bramkarza?
– Ma niesamowite warunki fizyczne. Jest też bardzo charakterny i ambitny. Jeżeli Widzew mu zaufa, to będzie miał z niego bardzo duży pożytek.
Rozmawiał Karpiu
Foto: Szkółka Bramkarska KS Pogoń Nowe Skalmierzyce
Marcin pamiętamy!!! :)
Czy ktoś wie czy wyżej wymieniony trener juniorów starszych pan Mirosław Westfal jest spokrewniony z reporterem cplus Adamem Westfalem?
Adam Westfal jest synem Pana Mirosława . potwierdzone na 100%
Ok, dzięki
„To było coś niesamowitego, zwłaszcza że w Widzewie bronili wtedy Andrzej Woźniak i Tomasz Muchiński”
Błąd w wywiadzie .Andrzej Woźniak przyszedł do Widzewa w lecie 94 a Marcin pół roku wczesnie.