J. Kowalski: „Z Żyrardowa już dzwoniono, żebym nic w piątek nie strzelił”
27 lutego 2014, 09:54 | Autor: RyanW Widzewie spędził zdecydowanie mniej czasu, niż by chciał. Zabrakło dla niego miejsca w zespole i wylądował w I-ligowym Okocimskim Brzesko. Nie próżnował jednak i wrócił do ekstraklasy. Dziś jest podstawowym skrzydłowym trzeciego w tabeli Ruchu Chorzów i w piątek zrobi wszystko, by pokonać łódzką drużynę. Jakub Kowalski, w rozmowie z WTM, o żalu do Radosława Mroczkowskiego, mieszkaniu na Górnym Śląsku i obawach przed…Marcinem Kaczmarkiem.
– W ostatnich latach nigdzie na dłużej nie zagrzałeś miejsca, czujesz że Chorzów, to jest to?
– Miejmy nadzieję, że tak. Rzeczywiście nigdzie nie zagrzałem dłużej miejsca, a chciałoby się ustabilizować nie tylko formę, ale też miejsce pobytu, dla siebie, dla rodziny. Do czerwca przyszłego roku mam ważny kontrakt, chciałbym zapracować na jego przedłużenie.
– Do Ruchu trafiłeś już jesienią, ale nie przebiłeś się do składu. Dopiero zimą wywalczyłeś sobie pierwszy plac.
– Ciężko było mi wskoczyć do składu, bo do Ruchu dołączyłem tydzień przed ligą, gdzie zawodnicy byli już po dwóch obozach. Później przyplątały mi się różne drobne kontuzje, co wybijało mnie z rytmu meczowego i nie pomagało regularnie grywać.
– Niektórzy przypinają Ci łatkę zawodnika za dobrego na I ligę, a jednocześnie za słabego na ekstraklasę.
-W I lidze miałem zaufanie trenerów, z którymi pracowałem, nawet jak przytrafił mi się jakiś słabszy mecz. Szkoda, że w ekstraklasie nie dostałem większej szansy i skreślono mnie po jednym kiepskim występie. Liczę, że teraz nadszedł mój czas i Jakub Kowalski udowodni, że potrafi grać w piłkę również na poziomie ekstraklasy.
– Błyszczałeś w Arce, wyróżniałeś się w Brzesku, ale w Widzewie się nie udało.
– Trener Mroczkowski, ściągając mnie z Arki – gdzie był to jedyny transfer gotówkowy – liczył na mnie. Fajnie mi się pracowało na prawej stronie z Łukaszem Broziem, ale na ostatnim sparingu, bodajże w Kleszczowie, w meczu z Polonią Bytom złamano mi nogę. To było krótko przed startem ligi. Żeby było śmiesznie, to z tą złamaną nogą trenowałem jeszcze przez jakieś dwa tygodnie, bo lekarze klubowi myśleli, że to tylko zbicie. Dopiero jak trafiłem do doktora Domżalskiego, to sprawa wyszła na jaw. Doktor tylko wziął do ręki zdjęcie RTG, to stare, i od razu stwierdził – złamanie z przemieszczeniem.
– Nie masz żalu do Radosława Mroczkowskiego, że nie dał Ci za dużo szans?
– Na pewno jakiś żal jest. Nigdy o tym nie mówiłem, moja absencja miała trwać miesiąc, a wyszły z tego trzy i zamiast wrócić na drugą kolejkę, wróciłem dopiero na mecz z Polonią. Wcześniej trenowałem z drużyną raptem kilka dni, a na Konwiktorskiej wszedłem aż na 70 minut, do czego byłem jeszcze kompletnie nie przygotowany. Owszem, wdzięczny jestem trenerowi Mroczkowskiemu za możliwość debiutu w ekstraklasie, ale prawda jest taka, że maksymalnie byłem w stanie zagrać może z kwadrans. Sił nie wystarczyło i ten debiut wypadł słabo. Może stąd ta łatka dobrego na I ligę, a słabego na ekstraklasę.
Trzeba też pamiętać, że Widzew zapłacił za mnie pieniądze, a ja się tylko leczyłem, więc mógł to być jedne z powodów, dla których tak szybko wszedłem do gry. Prawdy się jednak nie dowiedziałem.
– Czujesz jakieś większe emocje przed piątkowym meczem z Widzewem, czy podchodzisz do niego na luzie?
– Wiadomo, że są dodatkowe emocje. Sporo kibiców z Żyrardowa już zapowiedziało, że przyjedzie do Chorzowa. W Widzewie wciąż mam kilku kolegów, z którymi utrzymuję kontakt telefoniczny, jak będzie chwila czasu, to się spotkamy.
Teraz jednak patrzę tylko na Ruch. Mamy cel do zrealizowania, chcemy być w pierwszej ósemce i każde zwycięstwo nas do tego przybliża. Widzew jest ostatni w tabeli, więc takie mecze musimy wygrywać, zwłaszcza u siebie. Także mecz przyjaźni, to będzie wyłącznie na trybunach, na boisku będzie walka.
– A może jakaś chęć udowodnienia ludziom w klubie, że za szybko Cię skreślili?
– Uważam, że jeszcze będąc w Widzewie to udowodniłem. Kiedy przesunięto mnie do Młodej Ekstraklasy, to w 3-4 meczach strzeliłem prawie 10 goli i zaliczyłem kilka asyst. Nawet trener Kmiecik, z którym o tym rozmawiałem, dziwił się, że nie dostałem drugiej szansy. Szkoda, że mnie tak potraktowano, bo akurat dochodziłem do siebie.
– Czyli, co? Strzelasz w piątek bramkę i myślisz sobie: „popatrzcie jak gra Kuba Kowalski, a mógł strzelać dla Widzewa” ?
– Tak, myślę, że tak. Tym bardziej, że ja bardzo chciałem w Łodzi zostać i uważam, że zbyt szybko mnie skreślono.
– Boli Was opinia mówiąca o tym, że wysoka pozycja w tabeli, jaką zajmuje Ruch, to wyłącznie zasługa trenera? Bo biednie, bo słabi piłkarze i tylko Kocian Was ciągnie „za uszy”.
– Nie zaprzątamy sobie tym głowy. Trener po meczu ze Śląskiem mówił właśnie, że można mieć piękny stadion, wysoki budżet, ale tak naprawdę liczy się drużyna, to jak jeden walczy za drugiego. U nas jest doskonała atmosfera i to przekłada się na wyniki.
– Trudno jednak ukrywać, że pod okiem Jana Kociana zrobiliście ogromny progres. Słowak wydaje się typem introwertyka, jest zamknięty, tajemniczy, zawsze trzyma się z boku, kiedy podchodzi do kibiców po meczu. Jaki jest prywatnie?
– Prawdę mówiąc, to ja w ogóle nie kojarzę, żeby jakiś inny szkoleniowiec podchodził pod sektor. Trener jest tutaj krótko, a już kibice skandują jego nazwisko. Chcemy swoją grą sprawić, by fani zapomnieli o Waldemarze Fornaliku i nastała era „Janka Kinga”.
Trener jest bardzo spokojnym człowiekiem. To świetny fachowiec, prowadzi fajne treningi z dużą ilością gierek, jest dużo ćwiczeń z piłką, schematów. Spory nacisk kładziony jest na taktykę, przesuwanie się formacji po boisku.
– Macie jakiś cel nadrzędny, który realizujecie w lidze?
– Celem jest załapanie się do górnej ósemki, czyli taki, jaki ma 90% drużyn. Jak już go zrealizujemy, to zobaczymy co się dalej wydarzy. Po jesieni byliśmy na piątym miejscu, teraz jest trzeci. Zobaczymy, jak będzie dalej.
– Kogo najbardziej obawiacie się przed meczem z Widzewem?
– W obronie będziemy musieli zwrócić uwagę na Eduardsa Visnakovsa, który strzelił w lidze osiem bramek. Groźny na pewno będzie też Marcin Kaczmarek, który ma spore doświadczenie ligowe.
– Łódzcy kibice mają o nim akurat nie najlepsze zdanie.
– Mnie też to dziwi. Może fani spoglądają na niego przez pryzmat wykonywania stałych fragmentów, gdzie czasem piłka nie doleci, ale to na pewno wartościowy piłkarz, który dużo daje tej drużynie. Będzie dla nas zagrożeniem w piątek. Jesteśmy jednak gotowi, nikt nie pauzuje, wraca Piotrek Stawarczyk. Wypadł nam jedynie Mateusz Kwiatkowski, który we wtorek złamał obojczyk.
– Jak Ci się mieszka na Górnym Śląsku? Zaaklimatyzowałeś się w tym dość specyficznym miejscu?
– To fakt, jest specyficznie, ale już się zadomowiłem. Pomogło mi na pewno to, że od początku jest ze mną rodzina. Wybraliśmy Świętochłowice, gdzie mamy ciszę i spokój, pod domem sklepy, park, przedszkole, czy szpital, także wszystko jest pod ręką.
– Nikt Ci w szatni w żartach nie wypomina, że jesteś „gorolem”? (śmiech)
– Czasem „Malina” (Marcin Malinowski – przyp. Red.) rzuci hasło w stylu, że on może ze wszystkimi, oprócz goroli (śmiech). Na początku nie wiedziałem o co chodzi, ale już się nauczyłem. Trochę się obawiałem na początku, bo słyszałem opinie, że w ten śląski klimat ciężko wejść, ale bardzo szybko się zaaklimatyzowałem, zwłaszcza w drużynie. Jest świetna atmosfera, szkoda tylko, że tak późno wywalczyłem sobie miejsce w składzie, ale cieszę się z tego, co jest i mam nadzieję, że na Widzew też wybiegnę w podstawowej jedenastce.
– No właśnie, w Ruchu jest bardzo rodzinnie.
– To prawda. Klub jest pod tym względem wyjątkowy. Tutaj nikt się nie izoluje, potrafimy spędzać ze sobą dużo czasu, często spotykamy prywatnie, całymi rodzinami. To rzadkość w dzisiejszych czasach.
– Słyszałem, że przejąłeś w szatni pałeczkę po Łukaszu Janoszce i jesteś pierwszym „megafonem” w drużynie (śmiech).
– (śmiech) Tak, starszyzna zadecydowała, że to ja mam zaczynać wszystkie piosenki, czy okrzyki w szatni. Nie wiem, czy mam taki doniosły głos, czy inny aspekt o tym zadecydował.
– Żyrardów, z którego pochodzisz, to miasto, w którym Widzew walczy o wpływy z Legią. Tobie zawsze bliżej było do tego pierwszego klubu.
– Staram się unikać stwierdzeń, że kocham ten, czy inny klub. Urodziłem się i wychowałem na osiedlu, gdzie większość stanowią kibice Widzewa, ale byli także tacy, co kibicowali Legii. Nigdy nie miałem problemów z dogadaniem się z jednymi i drugimi. Wiadomo też, że w Żyrardowie są kibice Widzewa, którzy liczą się w Łodzi, jeżdżą na mecze po 15 lat i więcej i ja ich szanuję za tą pasję. Nawet wczoraj zadzwonił do mnie jeden z nich i mówił żebym uważał i przypadkiem nie zbliżał do bramki Widzewa, bo się obrazimy (śmiech). Jak wracam do domu, to spotykamy się, mamy wspólne towarzystwo, dlatego też chciałem zostać dłużej w Widzewie. Stało się tak, że trafiłem do Ruchu, który ma sztamę z Widzewem, także też jest fajnie.
Rozmawiał Ryan