S. Zalepa: „Powrót do Widzewa? Nigdy nie mów nigdy”
21 września 2013, 14:45 | Autor: RyanW pierwszej drużynie Widzewa zagrał raptem tylko dwa razy, ale czerwono-biało-czerwone barwy oraz trzy znane nam literki na całe życie wyryły mu się na sercu. O swojej dotychczasowej przygodzie z piłką, przywiązaniu do Widzewa i Chojen oraz życiu w Świnoujściu opowiedział nam Sebastian Zalepa, obrońca Floty.
– Ciężko było Cię złapać. Studia – poważna sprawa. Nie masz czasu na natarczywych dziennikarzy (śmiech).
– Faktycznie ciężko z wolnym czasem u mnie. Ostatnie dni, to zdawanie zaległych egzaminów, zbieranie wpisów od wykładowców oraz pisanie pracy magisterskiej. A jeżeli chodzi o dziennikarzy, to nie mam na razie nikogo na czarnej liście, nawet Ciebie (śmiech).
– Pochwal się jaki kierunek studiujesz i gdzie.
– Kończę pierwszy rok II stopnia na kierunku wychowanie fizyczne, Wydziału Kultury Fizycznej i Promocji Zdrowia Uniwersytetu Szczecińskiego.
– Czyli należysz do tych zawodników, którzy zawczasu myślą co będzie po karierze?
– Jak najbardziej. Do tej pory ukończyłem licencjat z wychowania fizycznego oraz dyplom trenera II klasy z piłki nożnej. W planach mam jeszcze zdobycie w tym roku dyplomu menadżera sportu w Szczecinie, a w przyszłym obronę pracy magisterskiej. Studia i dokształcanie traktuję jako pasję i przerywnik od codziennych treningów oraz wyjazdów na mecze ligowe.
– Trzeci rok grasz w Świnoujściu, nie tęsknisz trochę za kochaną, szarą Łodzią?
– Rzeczywiście to mój trzeci sezon we Flocie Świnoujście i już ponad 50 występów dla tego klubu. Za domem rodzinnym i Łodzią tęsknię niezmiernie, ale musiałem zdecydować się na wyjazd z rodzinnego domu ze względu na piłkę. W Łodzi nie widziałem przyszłości dla samego siebie na tamten moment. Oczywiście brakuje mi rodziny, przyjaciół, znajomych oraz tego łódzkiego klimatu. Odległość prawie 600 kilometrów od Łodzi ogranicza mi jej odwiedzanie. Najczęściej jest to raz na pół roku, w trakcie przerwy między rundami.
– Pochodzisz z Chojen i w tamtejszym ChKS stawiałeś pierwsze, piłkarskie kroki.
– Owszem jestem wychowankiem ChKS Łódź. Przygodę z piłką kontynuuje od 7-8 roku życia, jako zawodnik klubowy.
– Damian Radowicz, który także pochodzi z tego osiedla i też jest wychowankiem ChKS, to Twój prywatny kolega?
– Z Damianem znamy się już ładnych parę lat. Wspólne podwórko, klub, szkoła. Także znajomymi jesteśmy już trochę czasu.
– Z ChKS przeniosłeś się do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, czyli można powiedzieć, że był to dla Ciebie awans sportowy.
– Na pewno była to trafna decyzja. Mogłem się tam przenieść już 2-3 lata wcześniej, w trakcie początków SMS, ale jako młody chłopak nie potrafiłem się zdecydować. Nie miał mi tak naprawdę kto doradzić. Z czasem po kolejnych namowach działaczy SMS podjąłem męską decyzję. Tam na pewno rozwinąłem się jako zawodnik oraz człowiek. Sporo czasu tam spędziłem.
Po ukończeniu wieku juniora młodszego, gdy zdobyłem w raz z zespołem UKS SMS Łódź brązowy medal mistrzostw Polski, trenerzy przenieśli mnie do zespołu 4-ligowego, a następnie w trakcie rundy do drużyny występującej w 3 lidze, którą prowadził trener Dawidowski. Na pewno korzystnie wpłynęło to na mój rozwój.
– Siedem lat w SMS, to szmat czasu. Nie było wcześniej jakichś propozycji z bardziej uznanych klubów?
– Siedem lat, to przede wszystkim szkoła życia. Podporządkowanie wszystkiego piłce i nauce. Przeszedłem tam wszystkie szczeble rozgrywkowe. Zdałem maturę na solidnym poziomie. Zadebiutowałem w młodzieżowych reprezentacjach Polski. Poznałem dobrych szkoleniowców oraz ciekawych ludzi. Z wieloma kolegami mam do dziś świetny kontakt.
Tak, było kilka zapytań, parę propozycji, ale niestety zawsze rozmowy pomiędzy klubami kończyły się fiaskiem. Więc trwałem w SMS z roku na rok.
– Jak to się stało, że trafiłeś do Widzewa?
– Podczas sparingu SMS Łódź z Widzewem, w którym występowało wielu testowanych zawodników, swoją grą przypadłem do gustu trenerowi Michniewiczowi. Trener Mroczkowski również wydał mi – jako opiekun Młodej Ekstraklasy – pozytywną opinię. Tak trafiłem do Widzewa.
– Początki, jak to bywa z młodymi graczami, spędzałeś w Młodej Ekstraklasie.
– Zdawałem sobie z tego sprawę, ale byłem niezmiernie wdzięczny losowi, że tak to się poukładało. Byłem zadowolony, że trenuję pod okiem trenera Mroczkowskiego.
– Jakie to było uczucie grać z herbem Widzewa na piersi? Nie ukrywałeś przecież nigdy, że od dziecka kibicujesz temu klubowi.
– Po prostu spełniłem marzenie z dzieciństwa! Wspaniałe uczucie, którego nigdy nie zapomnę! Nie ukrywałem, ponieważ nie miałem czego się wstydzić. Przeciwnie byłem z tego dumny!
– Czyli długo na podpisanie kontraktu nikt Cię nie musiał namawiać?
– Nawet przez chwilę się nie zastanawiałem, choć pojawiła się też oferta z Chojniczanki Chojnice. Priorytetem był jednak Widzew i tak też się stało, że trafiłem właśnie na Piłsudskiego.
– W pierwszej drużynie zadebiutowałeś za kadencji Czesława Michniewicza.
– Za co jestem mu niezmiernie wdzięczny. Rozegrałem dwa pełne mecze, do tego kilka razy byłem na ławce. Ogromne doświadczenie na przyszłość.
– Zagrałeś dwa mecze, w obu zebrałeś niezłe recenzje, zapowiadało się, że Widzew ma utalentowanego stopera. Co się stało, że nie zostałeś w klubie?
– Ogromna konkurencja na pozycji stopera, która uniemożliwiłaby mi grę w pierwszym zespole, ani nawet być w 18-nastce meczowej. W Młodej Ekstraklasie nie miałem zamiaru dalej występować, więc po wspólnych ustaleniach z trenerem Mroczkowskim, zdecydowałem się odejść. Widzew też nie był już zainteresowany wykupieniem mnie z SMS-u, ponieważ nie posiadał pieniędzy. Postanowiłem poszukać szczęścia, gdzie indziej.
– W Świnoujściu z miejsca wskoczyłeś do pierwszego składu i do dziś nikt sobie nie wyobraża obrony bez Zalepy.
– Cieszę się, że przygoda z Flotą Świnoujście tak się rozpoczęła, choć mogło być różnie. Na szczęście wykorzystałem swoją szansę i kredyt zaufania, jaki otrzymałem od trenera Krzysztofa Pawlaka. Na ten moment uzbierało się już ponad 50 występów dla klubu z wyspy Uznam.
– Jak to się dzieje, że co roku gracie dobrze, jesteście w czołówce I ligi i nagle na ostatniej prostej wszystko się sypie?
– Trudne pytanie i jeszcze trudniejsza odpowiedź. Co roku Flota bije się o czołowe lokaty, ale na finiszu czegoś nam brakuje. Być może umiejętności, może szczęścia, a na pewno przychylności ze strony sędziów. Jak wiadomo Świnoujście pod względem lokalizacyjnym nie odpowiada PZPN. Na pewno w ostatnim sezonie zaprzepaściliśmy swoją ogromną szansę pod względem sportowym. Jeżeli chodzi o to, czy klub otrzymałby licencję po awansie, to czarno to widzę. Trochę do tego poziomu ekstraklasy jeszcze brakuje, porównując się z Cracovią i Zawiszą.
– Jak na obrońcę, strzelasz sporo bramek. W Niepołomicach znów trafiłeś do siatki. Skąd ten zmysł ofensywny?
– Uwielbiam podłączyć się do akcji ofensywnej, wejść na stały fragment gry i powalczyć o strzelenie gola. W Niepołomicach przełamałem się i wierzę, że teraz pójdzie z górki. Na treningach piłka mnie szuka i liczę, że w rundzie te 3-4 bramki strzelę. Na razie Piotrem Celebanem nie jestem, ale pracuję nad tym.
– Masz 23 lata, przed Tobą jeszcze wiele sezonów. Ale żeby się rozwijać, trzeba stawiać sobie nowe cele. Myślisz o jakimś transferze do lepszego klubu?
– Oby tak było jak mówisz. Przede wszystkim musi mi dopisywać zdrowie. Jeżeli kontuzje będą mnie omijały, to postaram się solidnie popracować na swoją przyszłość. Chciałbym się rozwijać i trafić do lepszego klubu na poziomie ekstraklasy. Wierzę, że praca, jaką codziennie wkładam w trening, przyniesie upragniony awans sportowy. Na razie jestem, gdzie jestem i szanuję to, co dostaje od Boga.
– Z czym Ci się kojarzy 6 października 2012 roku?
– Jak to z czym? Pogrom na al.Unii Lubelskiej 2! Najwyższa porażka ŁKS w historii! Cieszę się, że zapisałem się w tej niechlubnej historii.
– Najprzyjemniejszy gol w karierze? Zwłaszcza, że rozbiliście ŁKS na Unii aż 7:1!
– Z emocjonalnego punktu widzenia, to na pewno. Jeżeli spojrzę na to przez pryzmat piłkarski, to zdecydowanie gol z Górnikiem Zabrze w barwach Floty w spotkaniu Pucharu Polski, który dał nam awans, jest tym numerem jeden.
– Słyszałem, że koledzy z osiedla namawiali Cię wtedy do założenia pod meczową koszulkę T-Shirt „Widzew Chojny”.
– Była taka sugestia i długo się zastanawiałem, ale zwyciężył rozsądek. Dzisiejsza komisja dyscyplinarna jest zdecydowanie lepiej rozwinięta niż ta, która funkcjonowała za czasów Saganowskiego, Kościuka i Jakubowskiego, występujących przed łódzką widownią w barwach Odry Wodzisław. Tak, czy siak trochę wymiękłem (śmiech) , ale swoje i tak się nasłuchałem z „Galery” pod swoim nazwiskiem.
– To prawda, że swojego czasu Marek Chojnacki proponował Ci grę w ŁKS?
– Słyszałem o takiej koncepcji działaczy ŁKS m.in. od mojego dobrego znajomego, prof. Zbigniewa Domżała. Ale temat oficjalnie się nie pojawił. Zresztą i tak odrzuciłbym tą opcję. Mam w sobie pewne zasady, którymi się kieruję w życiu.
– Zostawmy sport, opowiedz o tej drugiej stronie futbolu, widzianego od strony trybun. Niewiele osób wie, że byłeś aktywnym kibicem Widzewa.
– Aktywni, to są ludzie ze stowarzyszenia, ultrasi. Ja po prostu od małego chodziłem na wszystkie spotkania przy al. Piłsudskiego. Wyjątkami były moje mecze, które mocno kolidowały ze spotkaniami Widzewa. Zdarzały się mecze też wyjazdowe, choć jest ich garstka. Za wielu okazji ze względu na piłkę nie miałem. Brak czasu.
– Ile tych wyjazdów się dokładnie uzbierało?
– Dokładnie jedenaście oficjalnych. Szału nie ma, ale wielkim wyjazdowiczem nie byłem. Być może w przyszłości uda mi się podreperować ten status.
– Pamiętam, że byłeś nawet w Bełchatowie, gdzie dostaliśmy od GKS skromną pulę 500 biletów, a pojechało półtora tysiąca wiary.
– Tak. to prawda. W Bełchatowie byłem dwukrotnie. Fajna kibicowska przygoda na niezbyt przyjaznym terenie.
– Na osiedlu miałeś specjalne względy, kiedy grałeś w Widzewie?
– Starałem się jakoś nie rzucać w oczy. Kto wiedział, ten wiedział. Nie mam skłonności do bycia rozpoznawalnym. Ciszej jedziesz dalej zajedziesz. Na Chojnach jest bardzo dobra ekipa chłopaków, którzy wykonują kawał dobrej roboty, dla rangi łódzkiego Widzewa.
– Powęszyłem nieco przed naszą rozmową i dowiedziałem się, że w pewnym okresie czasu co mecz stałeś pod Zegarem, a później wracałeś z „kibolami” sławetną 75-tką na Chojny.
– Zawsze wychodziłem z założenia, że podstawa, to doping dla swojej drużyny, choćby było słabo na boisku i pogoda nie rozpieszczała. Pamiętam taki mecz na Piłsudskiego w Pucharze Ekstraklasy, Widzew z Górnikiem Łęczna. Początek grudnia, mróz i śnieg, a ja w 300-osobowym młynie pod Zegarem, w błocie. Na stadionie max 700-800 ludzi. Do tego porażka zespołu. Nigdy w życiu tak nie przemarzłem, jak wtedy. Nogi i ręce sine. A mimo to warto było zdzierać gardło!
Trochę za małolata najeździłem się „ogórasami” linii 75. Świetne czasy! Nie do wymazania z pamięci!
– Dostałeś też propozycję zagrania w chojeńskim turnieju kibiców.
– Otrzymałem taką, ale ze względu na obowiązki klubowe nie było nawet szansy. Po turnieju czytałem relacje oraz oglądałem filmiki i zdjęcia. Coś wspaniałego. Ekstra impreza i prawdziwie widzewska atmosfera. Oby więcej takich w mieście Łodzi!
– Z Tobą w składzie drużyna pewnie by wygrała zawody, a tak poległa nieznacznie w finale.
– Jeszcze byśmy z grupy nie wyszli i wtedy by była dopiero lipa(śmiech).
– Wracając do piłki, mało brakowało, a Flota trafiłaby na Widzew w 1/8 finału Pucharu Polski. Polegliście jednak w Nowym Sączu.
– No niestety, ale w pucharze przejechał po nas wał. Sromotna porażka i przygoda z pucharem polski zakończona. Żałuję, ponieważ liczyłem na ten Widzew. A tu rozczarowanie na własne życzenie….
– Jak żyje się w Świnoujściu? Pamiętam, że przy jednym z wyjazdów na Flotę trochę narobiliśmy tam zamieszania na mieście, ale ludzie byli bardzo pozytywnie nastawieni do kibiców Widzewa.
– Ciekawe miasto, tylko zbyt daleko oddalone i mało atrakcji poza okresem wakacyjnym. Na pewno czystość i porządek. jak u zachodnich sąsiadów. Gdyby chociaż odległość do Szczecina wynosiła te 50 kilometrów, to można by było wiele rzeczy łatwiej pozałatwiać w życiu codziennym. Ogólnie społeczeństwo świnoujskie w miarę pozytywnie nastawione jest do osób z zewnątrz. Miasto rozbudowuje się i z każdym rokiem liczba mieszkańców będzie rosnąć. A wracając do wyjazdu Widzewa do Świnoujścia, to często z zaprzyjaźnionymi kibicami wspominam co nieco. Bywa wesoło (śmiech).
– Z końcem roku kończy Ci się umowa z Flotą. Nie będzie przeszkód związać się z Widzewem, który póki co może brać tylko piłkarzy z kartą w ręku. Gdybyś otrzymał propozycję powrotu na Piłsudskiego, to rozważyłbyś ją?
– Muszę Cię rozczarować, ale umowa obowiązuje mnie do końca tego sezonu. Także z tą kartą na ręku będę musiał jeszcze poczekać. Zresztą – jak to w piłce – wszystko w moich nogach i głowie. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. A odnośnie Widzewa, to „nigdy nie mów nigdy”.
– W takim razie Zegar czeka na Ciebie!
– No mam nadzieję, choć cudownie by było usiąść już na nowoczesnym miejskim stadionie na Widzewie. Tego wszystkim kibicom w Łodzi życzę!
W tym miejscu chciałbym pozdrowić wszystkich sympatyków łódzkiego klubu. Kibice dumą WIDZEWA!!!
Rozmawia Ryan