Relacja z trybun: Śląsk Wrocław – Widzew Łódź 25.08.2013

26 sierpnia 2013, 11:30 | Autor:

Fani Widzewa ponad miesiąc czekać musieli na kolejny, normalny wyjazd. Po podróży na Łazienkowską, mięliśmy trzy spotkania rozgrywane w Łodzi oraz mecz z Ursusem w Warszawie, który był raczej jedynie pociągową wycieczką, bowiem nie dane było widzewiakom „powąchać” stadionu od wewnątrz.

Śląsk_Sektor

Na mecz ze Śląskiem fani z Łodzi otrzymali 2000 biletów, ponieważ tym razem wrocławscy działacze nie kombinowali ze sztucznie zmniejszaną pojemnością trybun. Co ciekawe do Wrocławia udało się tyle samo kibiców, co w lutym, czyli 1250. Wówczas wykorzystano komplet wejściówek, tym razem jednak zainteresowanie było nieco mniejsze. Być może wpływ na to ma wciąż panujący okres urlopowy.

Widzewiacy na Dolny Śląsk wyruszyli w godzinach rannych pociągiem specjalnym. Po drodze, w Pabianicach, przywitała ich mała niespodzianka, przygotowana przez miejscowy fan club. „EPA 1910” rozwinęła okazjonalnym transparentem i drobną pirotechniką.
Skład na miejsce dojechał bardzo wcześnie, bo kilkanaście minut po 12:00. Przed 13:00 wyjazdowicze znaleźli się pod bramami stadionu i zaczęli szybkie i sprawne pokonywanie wejść. Ponownie obstawiająca ten mecz ochrona wyposażona była w czytniki dowodów osobistych, co bardzo ułatwiło całą procedurę. Dzięki temu cała grupa pojawiła się w sektorze gości już na półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem. Później dołączyło jeszcze do niej 120 przyjaciół z Ruchu Chorzów, którzy do Wrocławia dojechali transportem kołowym.

Zanim spotkanie się zaczęło fani rozwiesili na płotach flagi, a były to tego dnia: „Ludzie Honoru”, „Radogoszcz”, „Red Workers”, „Stare Miasto”, „Elita Pabianic”, „Nasz klub Widzew – nasze miasto Łódź”, „FCB ’91”, „Chojny”, „Bałuciarze”, „Żyrardów”, „Żabieniec”, „Dąbrowa”, „Tomaszów”, „Widzew Łódź” (czarna) oraz ogólnofanclubowa „Ośmiornica”. Poza tym dwa płótna zaliczyły swe debiuty. Były to flagi „Red Bulls” oraz „Kalisz”.
Oprócz flag, na sektorze pojawił się także inny atrybut – głośniki. Rozstawione na specjalnych statywach, w różnych częściach „klatki” miały pomagać w organizacji dopingu, co faktycznie miało duży nań wpływ.

Kiedy zabrzmiał pierwszy gwizdek można było zacząć pojedynek na gardła. Jeszcze wcześniej, po skończonej rozgrzewce, piłkarze Widzewa podbiegli pod sektor, by przywitać się z łódzkimi fanami. Usłyszeli od nich pytanie „Kto wygra mecz?”, ale odpowiedź niestety nie okazała się prorocza. Dochodziło też do kilku tzw. „wymian uprzejmości” z miejscowymi kibicami, których pytano, czy podziały się ich flagi z „Ave Silesia” na czele.
Od początku, „Czerwona Armia” zaczęła doping oczywiście od „Sevilli”, co miało swój podtekst w postaci hiszpańskiego incydentu, do jakiego doszło z udziałem WKS-u podczas wyjazdu w Lidze Europy. Pieśń ta była katowana przez 3/4 spotkania i wychodziła naprawdę nieźle.

Przez pierwsze dwadzieścia minut zabawa w „czerwonym” sektorze trwała w najlepsze, ale dwie szybko strzelone bramki przez Śląsk, w odstępie sześciu minut, podcięły skrzydła widzewiaków. Jak ważne przełożenie na doping mają boiskowe wydarzenia widać było przy każdej groźniejszej akcji łodzian, kiedy to „klatka” zaczynała się zrywać.
Pierwsza połowa wypadła więc tak sobie. Dobry początek, a później lekkie rozczarowanie wynikiem i spadek poziomu decybeli.

Druga część meczu wyglądała wręcz odwrotnie. Zaczęła się niemrawo, ale z każdą kolejną minutą i jakaś strzelecką sytuacją piłkarzy zaczynało się to poprawiać. Przełom nastąpił w 59 minucie, gdy Mila zdobył trzecią bramkę dla Śląska. Wtedy wszyscy na sektorze już wiedzieli, że mecz jest definitywnie przegrany i jedyne co można zrobić, to chociaż kibicowsko nie dać plamy.
Widzewiacy ruszyli z naprawdę dobrą korbą, a motywem wiodącym była rzecz jasna „Sevilla”. Prowadzący doping znaleźli również chwilę na podzielenie sektora na pół i zabawę w „Naprzód Widzew…”.

Trochę nieoczekiwanie gola honorowego zdobyli piłkarze Radosława Mroczkowskiego, co oczywiście dało fanom jeszcze większego kopa. Podobnie jak kolejna sytuacja, w której „Wiśnia” mógł zdobyć swą drugą bramkę, ale w doskonałej sytuacji przegrał z bramkarzem.Przyjezdni do końca już starali się bawić nie przejmując  słabym wynikiem, który nie uległ już zmianie.

Co do kibiców Śląska, to trudno ich ocenić. Stadion we Wrocławiu i jego wielkość całkowicie uniemożliwia jakaś poważniejszą walkę na gardła, gdyż akustyka na nim jest właściwie żadna. Młyn gospodarzy był w łódzkim sektorze słyszany może z 4-5 razy, ale nie da się jasno określić, czy to dlatego, że doping był słaby, czy po prostu śpiewy nie docierały do trybun na przeciwko. Z drugiej strony kilka widzewskich okrzyków, m.in. „Gramy u siebie” powodowało gwizdy całego stadionu, czyli Widzew był słyszalny.Na pewno na minus ocenić trzeba wrocławskie trybuny pod względem wizualnym. 11 tysięcy ludzi na 40-tysięczniku wygląda dramatycznie słabo. Kiedy włodarze klubowi zrozumieją, że nie ma sensu budować takich molowych w polskich realiach futbolowych?

Fani Widzewa musieli odczekać jeszcze godzinę po ostatnim gwizdku, zanim otwarto im bramy. Około północy pociąg przywiózł ich z powrotem do Łodzi.
Przed nami teraz ponownie dłuższa przerwa w podróżowaniu. Widzew czekają dwa mecze przy Piłsudskiego: z Jagiellonią oraz Podbeskidziem. To bardzo ważne spotkania z bezpośrednimi rywalami o miejsce w tabeli, dlatego niezbędne będzie liczne stawienie się na stadionie i wspieranie piłkarzy. Na wyjazdowy szlak powrócimy 20 września, kiedy to łodzian czeka mecz w Gliwicach z Piastem.

PS. Dziękujemy fanom Ruchu za solidne wsparcie we Wrocławiu!