9. rocznica śmierci Ludwika Sobolewskiego
11 listopada 2017, 09:21 | Autor: RedakcjaDziś mija równe dziewięć lat, odkąd widzewską rodzinę opuściła największa ikona klubu – Ludwik Sobolewski. Gdyby nie On, Widzew byłby zwykłym, anonimowym na świecie klubem.
Wiadomość o śmierci „Sobola” zmroziła wszystkich. Dotarła do nas 11 listopada 2008 roku, a więc w szczególny dzień dla wszystkich Polaków – Święto Niepodległości. To intrygujące, bowiem niepodległość cechowała także poczynania Ludwika Sobolewskiego, jako prezesa Widzewa. Był On odporny na komunistyczny system, a wręcz potrafił się w nim odnaleźć. Nie dawał się złamać naciskom ze stolicy, nie dopuszczał do sytuacji, żeby wojskowe Legia i Śląsk cynicznie podbierały Widzewowi najlepszych piłkarzy.
Sobolewski był architektem największych sukcesów klubu. Wprowadził go z III ligi do Ekstraklasy. Zdobył dwa tytuły mistrzowskie i jedyny jak dotąd Puchar Polski. Największą sławę przyniosły jednak występy w europejskich pucharach. To właśnie szturm przez Europę i zostawienie w pokonanym polu takich potęg, jak Manchester City, Juventus Turyn, Manchester United czy Liverpool FC sprawiło, że Widzew zyskał miłość całej Polski. Do dziś ślady sympatii do łódzkiego klubu spotkać można w każdym zakątku kraju, co jest wielkim ewenementem. Czy można wyobrazić sobie dzisiejszego mistrza Polski w półfinale Ligi Mistrzów?
Jak mawiali o „Sobolu” znający go, Prezes był człowiekiem wybitnym. Należał do tej wąskiej grupy ludzi, którzy wyprzedzili własną epokę. Mimo komunistycznego reżimu, On myślał biznesowo. Budował wielki klub, jak gdyby robił to w realiach kapitalistycznych. Potrafił dobrać idealnych ludzi do wykonania konkretnych zadań: działaczy, trenerów, piłkarzy. Pod Jego okiem w Widzewie wychowały się takie sławy polskiej i światowej piłki nożnej, jak Zbigniew Boniek, Włodzimierz Smolarek czy Józef Młynarczyk. Funkcję Prezesa Widzewa sprawował w latach 1977 – 1987, 1992 – 1993 i w 1998 roku.
Sobolewski urodził się w Warszawie, 17 września 1925 roku. W stolicy ukończył szkołę podstawową, ale dalszą naukę utrudniła mu wojna. W czasie niemieckiej okupacji ukończył gimnazjum na tajnych kompletach. Po wojnie wyjechał do Łodzi i tutaj osiadł. Odnalazł się w sporcie, rozpoczynając swą pracę w piłce od funkcji kierownika w łódzkim Starcie. W 1970 roku przeniósł się do Widzewa i będąc kolejno: kierownikiem drużyny, wiceprezesem i w końcu Prezesem klubu, uczynił z niego piłkarską potęgę.
Na stadionie przy Piłsudskiego 138, który pośmiertnie nazwany został Jego imieniem, bywał, kiedy tylko mógł. Niestety postępująca choroba nowotworowa znacznie ograniczała nie tylko oglądanie kochanego Widzewa z trybun, ale także codzienne funkcjonowanie. Choroba zakończyła się wraz z odejściem legendy, 11 listopada 2008 roku, dwa lata przed 100-leciem klubu oraz osiem i pół przed oddaniem nowego stadionu!
Prezesie, dziękując za wszystko prosimy: poślij gdzie trzeba Stefana Wrońskiego i załatwcie tam na górze, żeby Widzew znów był wielki. Dla Was nie ma rzeczy niewykonalnych. Nawet w niebie!