Adaś – Wejherowo
Jestem Widzewiakiem od urodzenia. Byłem nim, zanim pierwszy raz w życiu kopnąłem piłkę. Widzew jest częścią mojego ja i głęboko tkwi w mojej świadomości, tak samo jak fakt, że jestem Polakiem, a nie np. Kolumbijczykiem. Dlatego nie miałem dylematu, któremu klubowi oddam serce, bo odkąd pamiętam należy ono do Widzewa.
Wzięło się to stąd, że mieszkałem na Starym Widzewie, wychowywałem się w okolicach stadionu, w atmosferze, która nie dawała żadnych szans, by nie pokochać Widzew. Mój dom był na tyle blisko stadionu, że z podwórka słyszałem ryk tłumów po golach dla ukochanego Widzewa. Przedszkole, szkoła, sklepy, przychodnia, kościół, park, cukiernia – gdziekolwiek bym nie poszedł, zawsze przechodziłem obok piłkarskiej świątyni, jaką jest widzewski stadion. On zawsze mnie przyciągał i już za dzieciaka wiedziałem, że tam jest moje miejsce.
Pamiętam, że na mój pierwszy mecz tata zabrał mnie prosto z podwórka. Miałem wtedy 4 lata. Pamiętam to dość dokładnie, choć było to 20 lat temu. Jeździłem po podwórku rowerkiem, kiedy podeszli do mnie rodzice, mama wytarła twarz, a ojciec wziął za rękę i poszliśmy. Nie pamiętam samego meczu, ale pełny stadion i jego atmosfera zapisała we mnie swój ślad na trwałe. Już wtedy wiedziałem, że jestem kibicem łódzkiego Widzewa.
Pierwszy mecz, który zapamiętałem, to był mecz z Legią. Pewnej niedzieli, kiedy byliśmy w kościele, mój tata w połowie mszy wziął mnie za rękę i poszliśmy do naszej drugiej świątyni. Pamiętam mój smutek, kiedy jeszcze młody Leszek Pisz strzelił bramkę dla Legii i pamiętam moją wielką radość, kiedy z karnego wyrównał Myśliński. Dodatkowo olbrzymi wpływ na moją widzewskość miała atmosfera podwórka. Po boisku zawsze biegało kilku Bońków i Smolarków.
Nie mogę tutaj nie wspomnieć o wielkim wpływie, jaki na mnie wywarł mój sąsiad i kolega z boiska, który w przyszłości, tak samo jak jego brat, mieli szczęście zadebiutować w Widzewie. Na imię miał Marcin i to głównie jemu zawdzięczam, że od dzieciństwa żyję Widzewem na co dzień.
W wieku 9 lat wyprowadziłem się do Wejherowa. I to zacementowało moją miłość do Widzewa. Z daleka od atmosfery mojego ukochanego klubu zrozumiałem, że na zawsze będę Widzewiakiem. Na nowym miejscu znalazłem wszystko to, co zostawiłem w Łodzi: szkołę, nowych przyjaciół, ulubione miejsca. Zabrakło jednego. Widzewa. Tego nic nie mogło mi zastąpić. Dlatego bardzo wyczuliłem się na jakiekolwiek informacje w mediach na temat Widzewa. Jak gąbka chłonąłem każdy strzęp informacji o moim ukochanym klubie. Wszystkie smutki i radości z nim związane przeżywałem najczęściej w samotności, bo nie miałem się z kim nimi dzielić. Oczywiście wszyscy moi znajomi doskonale wiedzą, że jestem fanatykiem Widzewa. Części z nich wpoiłem część entuzjazmu, bo śledzą losy mojego ukochanego klubu i trzymają za niego kciuki.
Nie mogę nie wspomnieć o mojej kochanej rodzince w Łodzi. Razem z moim kuzynem, Szymonem, zawsze odliczamy czas, kiedy wspólnie wybierzemy się na mecz. Każdy mecz Widzewa to dla mnie wyjazd przez pół Polski i prawdziwe święto.
Widzew to ogromna część mojego życia. Kiedy nie wszystko mi się układa, to zwycięstwo Widzewa z nawiązką rekompensuje mi troski. Natomiast, gdy zwycięstwo mojej ukochanej drużyny pokrywa się z moimi sukcesami, to czuje się niemal władcą świata. I za to Ci kochany Widzewie dziękuję.
Od kilku miesięcy, dzięki Internetowi mam kontakt z Wami – takimi samymi jak ja wyznawcami Czerwonej Religii. Poznałem kibiców Widzewa z mojej części Polski i razem z nimi organizujemy się kibicowsko. Z satysfakcją napiszę, że moja miłość do Widzewa zaczyna nabierać materialnych kształtów.
Każdego dnia jestem dumny i szczęśliwy, że urodziłem się kibicem najlepszego klubu w Polsce.
Adaś – Wejherowo